Nasz obowiązek

Andrzej Grajewski

|

GN 49/2008

publikacja 07.12.2008 21:10

Naszym obowiązkiem jest nazywanie rzeczy po imieniu, nawet gdyby za to groziły nam konsekwencje karne.

Nasz obowiązek

W październiku 2007 r. ks. Marek Gancarczyk, komentując wyrok trybunału w Strasburgu w sprawie pani Alicji Tysiąc, napisał, że otrzymała 25 tys. euro odszkodowania za to, że nie mogła zabić swojego dziecka. Zdanie to prawdziwie opisuje istotę wyroku, poprzedzające go wydarzenia oraz jego następstwa. Za napisanie tych słów nasz redaktor naczelny stanie przed sądem w Katowicach, pozwany o naruszenie dóbr osobistych Alicji Tysiąc. Dla porządku przypomnijmy najważniejsze fakty w tej sprawie.

Okuliści zaprzeczają
W 2000 r. Alicja Tysiąc, samotna matka dwójki dzieci, zaszła po raz kolejny w ciążę. W tym czasie cierpiała na poważną wadę wzroku, odklejała się jej siatkówka. Choroba ta może doprowadzić nawet do ślepoty, na przykład z powodu zwiększonego wysiłku fizycznego. Pod tym pretekstem zażądała aborcji. Alicja Tysiąc, a właściwie działający wokół niej prawnicy we wszystkich dokumentach podkreślają, że w tym przypadku chodziło tylko o możliwość skorzystania z obowiązującego prawa. Jak wiadomo, polskie ustawodawstwo w wyjątkowych sytuacjach, na przykład gdy ciąża zagraża życiu lub zdrowiu matki, zezwala na aborcję. Tylko aby była możliwość skorzystania z tego prawa, konieczna jest opinia lekarza. Skrzętnie ukrywany jest fakt, że takiej opinii w przypadku Alicji Tysiąc, po dokładnej diagnozie, ostatecznie jednak nie wydano. W skierowanym przeciwko ks. Gancarczykowi pozwie napisano nieprawdę, że okuliści mieli rzekomo wskazać, że ciąża i poród stanowią dla Alicji Tysiąc zagrożenie z uwagi na zmiany patologiczne siatkówki oka. Nie tylko że nie ma takiego orzeczenia, ale istnieje wręcz przeciwne, że ciąża w żaden sposób nie miała wpływu na dalszy przebieg jej choroby.

Skierowanie do aborcji dał Alicji Tysiąc jej lekarz rodzinny, internista, który w żadnej mierze nie mógł być kompetentny przy orzekaniu o tak szczegółowej kwestii. Dysponując tym zaświadczeniem, Alicja Tysiąc zgłosiła się do kliniki w Warszawie, gdzie miano dokonać aborcji. Przyjął ją wybitny ginekolog, prof. Romuald Dębski, który – dodajmy – nie identyfikuje się z ruchem obrońców życia, a w jego klinice dokonywane są aborcje. W wyniku konsultacji stwierdził jednak, że pogarszanie się wzroku Alicji Tysiąc jest konsekwencją jej choroby i następowałoby bez względu na to, czy rodziłaby dzieci, czy nie. Dwie pierwsze ciąże, rozwiązane za pomocą cesarskiego cięcia, jak stwierdzili lekarze, także nie miały wpływu na stan jej zdrowia. Zalecono jedynie, aby poród odbywał się nie w sposób naturalny, lecz przez cesarskie cięcie. W tej sytuacji prof. Dębski odmówił przeprowadzenia aborcji. Podobne stanowisko w tej sprawie zajął także prof. Jerzy Szaflik, krajowy konsultant w dziedzinie okulistyki. Podsumowując – skoro specjaliści z zakresu medycyny stwierdzili, że w przypadku Alicji Tysiąc nie zaszły okoliczności przewidziane prawem do skorzystania z możliwości aborcji, nie mogła z tego prawa skorzystać. Nie spotkała ją więc żadna niesprawiedliwość.

Wyrok trybunału
Odwołując się od decyzji niezezwalającej na aborcję, Alicja Tysiąc weszła na drogę sądową, ale przegrała we wszystkich instancjach przed sądami krajowymi. W tym czasie urodziła zdrowe dziecko, które wychowuje razem z dwójką pozostałych. W końcu oskarżyła Polskę – z kilku artykułów Europejskiej Konwencji Praw Człowieka – przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu. Co należy podkreślić, wyrok odrzucił szereg zarzutów zawartych w jej skardze, m.in. pogwałcenie prywatności i ingerencję w życie rodzinne. Formalnie nie odniósł się także do kwestii aborcji, gdyż stanowi ona przedmiot prawa krajowego, a nie unijnego. Zresztą w Strasburgu opinii medycznych w ogóle nie brano pod uwagę. Na początku tego roku trybunał stosunkiem głosów 6 do 1 przyznał jej rację w odniesieniu tylko do jednej proceduralnej kwestii – zakwestionował mianowicie brak w polskim prawie instytucji odwoławczej, przed którą mogłaby się odwołać od kwestionowanej przez siebie decyzji lekarza. Wyrok formalnie dotyczył więc prawnych procedur. Ale w tym kontekście należy zadać sobie pytanie, o co chodziło Alicji Tysiąc, gdy składała skargę do Strasburga – o uzupełnienie polskich przepisów prawnych czy o prawo dokonania aborcji, czyli o zabicie dziecka? Fakty w tej sprawie są jednoznaczne. Alicji Tysiąc, gdy udawała się do kliniki aborcyjnej, nie chodziło o korekty w polskim prawie, tylko o wyegzekwowanie nienależnego jej, jak stwierdzili polscy lekarze, prawa do przerwania życia istoty, która rozwijała się pod jej sercem.

Ikona aborcjonistów
Sprawa Alicji Tysiąc ma wiele wymiarów. Na początku był to niewątpliwie dramat samotnej kobiety, zmagającej się z chorobą, opuszczeniem, trudnymi warunkami. Z pewnością w takiej sytuacji znajduje się wiele kobiet w Polsce. Ta sprawa powinna skłaniać nas także do refleksji, czy w jakimś momencie nie zawiedliśmy. Być może, gdyby w stosownym momencie Alicja Tysiąc spotkała się ze wsparciem i pomocą, w przypływie desperacji nie zdecydowałaby się na aborcję, uruchamiając tym samym lawinę, której konsekwencji, jak sądzę, sama się nie spodziewała.

Ale jest także inny, w tej chwili ważniejszy wymiar tej sprawy. Alicja Tysiąc dawno przestała być osobą prywatną. Jest głównym sztandarem wielkiego, zamożnego i wpływowego lobby proaborcyjnego, wspieranego przez organizacje międzynarodowe, które wykorzystuje jej przypadek do zmiany ustawy aborcyjnej i spowodowania, aby wprowadzona została w Polsce aborcja na życzenie. Oznaczałoby to przekreślenie wszystkich osiągnięć w dziedzinie ochrony życia, które zostały prawnie zagwarantowane w wyniku debaty publicznej w latach 90. oraz przyjętych wówczas aktów prawnych. Środowiska skupione w Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny od początku wykorzystywały przypadek Alicji Tysiąc, aby doprowadzić do precedensu w kwestii wykonywania w Polsce aborcji. Miała to być aborcja na życzenie, a nie ze względu na wskazania medyczne. Pani Tysiąc stała się więc świadomie i na skutek własnego, suwerennego wyboru ikoną ruchu proaborcyjnego w naszym kraju. W sposób oczywisty ocena wszystkich kwestii związanych z jej osobą musi uwzględniać społeczny i medialny wymiar jej aktywności.

Jest więc w pełnym tego słowa znaczeniu osobą publiczną i dlatego umieszczone w pozwie wyjaśnienie, że jest tylko unikającą medialnego rozgłosu rencistką, mija się z prawdą, zresztą nie tylko w tym przypadku. Adwokaci Alicji Tysiąc zarzucili nam m.in., że porównaliśmy ją do hitlerowskich oprawców, co nigdy nie miało miejsca. Cały pozew, który jest nie tylko aktem prawnym, ale także manifestem ideologicznym, kipiącym wręcz od głębokiej niechęci i pogardy do wszystkiego, co katolickie, stawia nam m.in. absurdalny zarzut, że zachęcaliśmy do fizycznej napaści na Alicję Tysiąc. Obrażające nas są zwłaszcza fragmenty pozwu, sugerujące, że nasze teksty na temat Alicji Tysiąc powinny być kwalifikowane jako „mowa nienawiści”. Dodam, że jest to pojęcie jasno sprecyzowane w europejskiej jurysprudencji i odnosi się wyłącznie do karalnych z urzędu tekstów podżegających do nienawiści rasowej, ksenofobii, antysemityzmu oraz innych form opartych na nietolerancji i nacjonalizmie.

O co chodzi?
W tym procesie nie chodzi bynajmniej o naruszenie dóbr osobistych Alicji Tysiąc, jak bezpodstawnie zasugerowano w pozwie, i pieniądze, których się od nas domaga. Chodzi o to, czy katolicka opinia publiczna będzie miała prawo nazywać pewne rzeczy po imieniu. W naszym redakcyjnym archiwum mamy wiele dokumentów państwowej cenzury z czasów PRL, która przez cała lata zabraniała nam pisać o aborcji jako zabójstwie nienarodzonych dzieci. Było to wówczas prawnie ścigane, a uzasadnienie na tych dokumentach jest bardzo podobne do wywodów prawników Alicji Tysiąc. To słownictwo, stylistyka i argumentacja charakterystyczne dla najczarniejszych momentów w historii naszej powojennej państwowości. Ten proces będzie więc batalią o wolność słowa, którą stronnicy Alicji Tysiąc chcą nam odebrać, sugerując, że to, co zamierzała zrobić, a więc aborcja, nie jest zabiciem życia. W takim razie chciałbym się dowiedzieć, czym aborcja jest, skoro opisywanie tego zabiegu jako zabicia życia ma powodować tak daleko idące konsekwencje karne. Opinii publicznej trzeba to wyraźnie powiedzieć – redaktor naczelny „Gościa Niedzielnego” po raz pierwszy w 85-letniej historii naszego pisma staje przed sądem oskarżony o to, że napisał prawdę. Nie będzie tam bronił tylko siebie. Będzie bronił prawa i wolności nas wszystkich do wyrażania publicznie ocen zgodnie z naszymi normami etycznymi, postrzeganiem rzeczywistości oraz sumieniem.

Słowo „aborcja” jest eufemizmem mającym ukryć istotę zjawiska, które opisuje. Tworzy fałszywą rzeczywistość, aby usypiać sumienia. A naszym zadaniem jest ich budzenie. Żyjemy w coraz bardziej absurdalnym świecie, w którym chroniony jest żabi skrzek, ale można bezkarnie zabijać ludzkie nienarodzone życie. Przed takim zwyrodnieniem prawa, obyczajów i moralności ostrzegał nas Jan Paweł II, mówiąc o tym, że Zachód buduje cywilizację śmierci. Nie mam także wątpliwości, że pozew Alicji Tysiąc nie powstał z jej inicjatywy. Stoją za nim wpływowe feministyczne organizacje, których naczelnym hasłem jest szeroka legalizacja aborcji, a w praktyce doprowadzenie do aborcji na życzenie. Proces przeciwko redakcji „Gościa” jest jednym z elementów tego planu. Bez skrupułów wykorzystującym problemy Alicji Tysiąc i jej rodziny, która po raz kolejny wystawiona będzie pod osąd opinii publicznej. To jej rodzina będzie głównym przegranym tego procesu, bez względu na to, jaki wyrok zapadnie na sali sądowej.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.