Przyjaciele znad Newy

Barbara Gruszka-Zych

|

GN 48/2008

publikacja 01.12.2008 15:24

W oddalonym od Polski o ponad 1000 km mieście nad Newą często mówi się o Polsce. A to dlatego, że interesują się tu naszą kulturą i sztuką.

Przyjaciele znad Newy Newa fot. Barbara Gruszka-Zych

Mieszkamy na wyspach, w Sankt Petersburgu jest ponad 400 mostów – śmieje się Jekatierina Polańska, lekarka o specjalności traumatolog-reumatolog, która mieszka na Wyspie Aptekarskiej. Mimo swojsko brzmiącego nazwiska nie ma polskich korzeni. Związała się z naszym krajem przez wiersze. Jest poetką, ale też uznaną tłumaczką kolegów z Polski. Kiedy przyjeżdża do nas na spotkania poetyckie, kilka razy dziennie bierze prysznic. Bo na co dzień z mężem i synem mieszka w jednym pokoju w domu komunalnym, gdzie razem z kilkoma rodzinami mają wspólną łazienkę. – Popatrz, księżyc w rękawiczce – pokazuje na księżyc w nowiu otoczony kółkiem mgiełki. – Czy w Polsce też się tak mówi? – pyta i dodaje, że to znak, że idzie mróz. Takich jak Jekatierina, zainteresowanych polską sztuką i polskim językiem, jest tu wielu.

Fan Gałczyńskiego
Anatol Niechaj urodził się na Kaukazie i z językiem polskim zetknął się dopiero podczas studiów elektrotechnicznych w Petersburgu. W akademiku mieszkali Polacy i pokazali mu albumy z fotografiami Warszawy. To była jego pierwsza fascynacja Polską. Drugą był „Przekrój”. Zaczął go prenumerować w 1954 r. i do dziś ma zszywkę z numerami aż do 1981 r. Przy lekturze korzystał z pomocy słownika. – Tam drukowali „Zieloną Gęś” Gałczyńskiego – pamięta. Bo Gałczyński to jego trzecia fascynacja. Kiedy po doktoracie z fizyki jądrowej przyjechał na staż do Świerku, razem z kolegami wybrali się na wycieczkę na Mazury. Odłączył się, żeby zobaczyć leśniczówkę Pranie – siedzibę swego ukochanego poety. Jego pierwszego zaczął tłumaczyć. Potem wysłał swoje próby Natalii Gałczyńskiej. Po konsultacji z Andrzejem Drawiczem odpisała mu, komplementując pracę.

Już w Polsce zaczął czytać Sienkiewicza i „Kolumbów rocznik 20” (miał kolegów powstańców). Na Powązkach szukał grobu Gałczyńskiego, a ktoś skierował go do Baczyńskiego. Tak poznawał polską literaturę. Po powrocie do Petersburga stwierdził, że polskim musi zająć się na poważnie. Rzucił fizykę jądrową i skończył 3 lata metodyki nauczania języka polskiego. Jego pracą dyplomową był podręcznik do nauki polskiego dla dorosłych. Potem zredagował słownik i rozmówki polsko-rosyjskie. I zaczął tłumaczyć poezję. Przez 15 lat przy pomocy Instytutu Polskiego opublikował po polsku i rosyjsku serię wydawniczą 18 polskich autorów. Przed 20 laty zapisał się do pierwszego w Rosji Związku Polaków „Polonia” . Redagował pierwsze polskie pismo „Polonus” i do dziś jest współpracownikiem „Gazety Petersburskiej”. A w wolnych chwilach oprowadza polskich turystów po Wenecji Północy.

Polonistki z Kaliningradu
Anatol Niechaj już po raz drugi na początku listopada w Petersburgu pod patronatem Konsulatu RP zorganizował warsztaty translatorskie dla młodych rosyjskich tłumaczy. Masza Arosłanowa, Halinka Atroszko i Ania Szczerbakowa przyjechały na nie z Kaliningradu. Są na trzecim roku polonistyki. – Tylko niech pani nie pyta dlaczego – zastrzegają się. – To ładny język, chciałybyśmy go uczyć dzieci w szkole, ale u nas nie za bardzo jest gdzie, a w Polsce, po naszej uczelni, nie mamy takich uprawnień – narzekają. Kilka razy były w naszym kraju. – Polacy są bardziej zadbani – mówią. Czytają klasykę: Konopnicką, Mickiewicza i… Grocholę. Podczas warsztatów w Petersburgu poznają naszych współczesnych poetów. Interesują się historią naszego kraju, ale też własną – korzeniami swoich rodzin. – Dziadkowie od strony taty są Tatarami, mieszkają w autonomicznej republice Komi ASSR, jechałam do nich 5 dni pociągiem – opowiada Masza. – Po tatarsku moje nazwisko znaczy „podobna do lwa”. Babci od strony mamy, Marii Żukowej, nie znam, zmarła podczas wojny. Mama trafiła do domu dziecka. – A babcia mojej mamy Tatiany Jaroszewskiej pochodziła z rodu Szlachtyczów, to takie polskie nazwisko – mówi Halinka. – Ojciec dziadka był polskim Żydem spod Brańska. – Mój ojciec jest Rosjaninem, ja też czuję się Rosjanką, nie ukrywam swojej narodowości – dodaje Ania. – A Rosjanin to ktoś taki, kto w trudnych sytuacjach podchodzi do wszystkiego z dystansem albo odpowiada tak, że nie można go zrozumieć. Ania chciałaby wyjechać do pracy w Polsce, Masza założyć w Kaliningradzie księgarnię i wydawnictwo także z polskimi książkami, Ania – uczyć dzieci i grać na pianinie, bo od dziecka to lubi.

Kola
– Ty szto, Poliak? (jesteś Polakiem) – pytają znajomi Mikołaja Tiopłego, malarza i animatora galerii „Forum”, znajdującej się w samym centrum Wyspy Wasilewskiej. A Polacy, ze względu na charakterystyczną fryzurę, nazywają go Kopernikiem. Kola, bo tak każe do siebie mówić, nie ma polskich korzeni, ale w swojej galerii sąsiadującej z Biblioteką Majakowskiego promuje polskie malarstwo. Nawet na jej 15-lecie przy współudziale konsulatu polskiego zorganizował wystawę malarzy polskich i rosyjskich. Znaleźli się wśród nich Rafał Chomik, Tomasz Barczyk, Katarzyna Kroczek, ale i Siergiej Jakowlew, Irena Birula, Ełła Foniakowa. Wystawiał polskich malarzy z całego świata – z Nowego Jorku, Paryża, Witebska. A wszystko zaczęło się od tego, że w 1991 r. w dzielnicowym wydziale kultury poznał członkinię związku Polaków „Polonia”. – Sztuka polska była zawsze dla mnie oknem na wielką sztukę europejską – Kola mówi po rosyjsku, ale rozumie po polsku. – W Polsce malują już inaczej, u nas jeszcze często pejzaże, a moda na nie skończyła się w XIX w. Sam Kola tworzy olejne abstrakcje oraz grafiki. W Polsce wystawiał swoje prace w Muzeum Książki Artystycznej w Łodzi i w olsztyńskim Centrum Francusko-Polskim Kazimierza Brakonieckiego. To w jego petersburskiej galerii razem z młodą malarką Daną Zajkowską miałam swój pierwszy rosyjski wieczór autorski.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.