Precz ze znakami!

Jarosław Dudała

|

GN 47/2008

publikacja 20.11.2008 13:30

Polskie drogi są niebezpieczne także dlatego, że za dużo jest na nich znaków drogowych.

Precz ze znakami! fot. Roman Koszowski

Zrobiłem mały eksperyment: jadąc samochodem z pracy do domu, liczyłem, ile znaków drogowych (zwróconych frontem do mnie) mijam na odcinkach długości jednego kilometra. Na najmniej obstawionym odcinku naliczyłem ich 23. To znaczy, że jeden znak przypada średnio na 44 m. Czyli jeśli jadę z dozwoloną w terenie zabudowanym prędkością 50 km/godz., to znaki migają przed moimi oczami przeciętnie co 3 sekundy. To oczywiście średnia, bo w rzeczywistości są dość długie odcinki, na których znaków nie ma wcale i miejsca, w których na jednym słupku jest ich po kilka naraz. W każdym razie jest ich tyle, że gdybym chciał zwracać na nie wszystkie baczniejszą uwagę, to pewnie nie byłbym w stanie kontrolować ani mojego auta, ani tego, co się dzieje wokoło. Nawiasem mówiąc, w moim mieście nie jest chyba tak źle, bo słyszałem, że gdzie indziej na jednokilometrowym odcinku drogi ustawionych jest do 80 znaków! Znamy sytuacje, gdy rodzic czy wychowawca zarzuca podopiecznego serią skądinąd słusznych poleceń typu: „nie garb się”, „nie obgryzaj paznokci” itp. Zanim dziecko zdąży się zastosować do jednego polecenia, już otrzymuje następne. W efekcie przestaje przejmować się wszelkimi upomnieniami. Zdaje się, że podobnie reagują polscy kierowcy.

Bo sołtysowi zabiło psa
Szczególnie irytujące są drastyczne ograniczenia prędkości, np. do 40 km/godz., których jedynym uzasadnieniem – jak się śmieją drogowcy – jest stwierdzenie: „Bo tu sołtysowi psa przejechało”. Tak naprawdę chodzi jednak o to, że znaki ustawiane są na życzenie, bez sprawdzenia, czy rzeczywiście taki znak jest potrzebny. Czasem takie ograniczenia dotyczą miejsc, w których doszło do wypadków śmiertelnych. Zanim jednak postawi się gdzieś znak ograniczenia prędkości, warto dociec, czy to na pewno przekroczenie obowiązującej w tym miejscu prędkości było przyczyną tragedii. – Gdybym w Hiszpanii pojechał pięćdziesiątką w miejscu, w którym stoi ograniczenie do 40 km/godz., od razu wypadłbym z drogi. A w Polsce, jak stoi czterdziestka, to da się tam spokojnie przejechać sześćdziesiątką – powiedział mi jeden ze znajomych. Niestety, nie do końca ma rację. Bo to, że sto razy trafił na bezsensowną czterdziestkę, nie znaczy, że za sto pierwszym razem nie trafi na znak ustawiony jak najbardziej poprawnie i zignorowanie go może wiele kosztować.

A jednak można
Zdaniem fachowców, najczęściej nadużywanymi znakami są: „ustąp pierwszeństwa” i „jesteś na drodze z pierwszeństwem przejazdu”. Tymczasem można się obyć bez nich. Gdy w Toruniu wyremontowano ulice na paru osiedlach, kierowcy zaczęli zbyt szybko nimi jeździć. – Mogliśmy albo ustawić znaki ograniczenia prędkości, ale one i tak nie byłyby przestrzegane, albo zamontować progi zwalniające, co jest dość drogie, albo w ogóle zdjąć znaki i przyjąć, że obowiązuje tam zasada prawej ręki, tzn. pierwszeństwo ma nadjeżdżający z prawej strony – mówi Agnieszka Kobus-Pęńsko z Miejskiego Zarządu Dróg. Wybrano rozwiązanie trzecie. Problemy się skończyły. Kierowcy muszą zwalniać, żeby mieć czas na reakcję, gdyby ktoś wyjechał z prawej, a miasto zaoszczędziło trochę grosza, bo jeden nowoczesny znak z odblaskowej folii kosztuje około tysiąca złotych.

Skosić te znaki!
Jeszcze bardziej radykalne rozwiązanie przyjęto w dolnosaksońskim miasteczku Bohmte. Najpierw zdemontowano znaki i sygnalizację świetlną na dwóch skrzyżowaniach, a gdy to spodobało się mieszkańcom, w całej gminie zlikwidowano 60 proc. znaków. Gdy stwierdzono, że od tego czasu nie wydarzyła się tam nawet jedna stłuczka, zlikwidowano... wszystkie stojące w Bohmte znaki drogowe! Główną zasadą jest więc reguła prawej ręki. Podobne rozwiązania przyjęto w paru innych miastach w różnych krajach Europy. Nie jestem pewien, czy poparłbym aż tak radykalne działania, ale jest dla mnie jasne, że kierowcy i piesi są najbezpieczniejsi, gdy ufają zdrowemu rozsądkowi i sami uważają na siebie, a nie wtedy, gdy pobocza najeżone są znakami. Dość dyktatu zasady: jest znak, nie ma problemu! Nadregulacja jest gorsza od faszyzmu!

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.