Nietelewizyjni

Agata Puścikowska

|

GN 46/2008

publikacja 17.11.2008 10:54

Czy można obejść się bez telewizora w domu? Można. Ale czy warto?

Nietelewizyjni Warto się zastanowić kategorycznie, czy rezygnujemy z oglądania telewizji, czy korzystamy z niej w sposób roztropny i rozumny. Dotyczy to i dzieci, i dorosłych fot. Jakub Szymczuk

Jeśli rodzice nie mają czasu na bycie z dzieckiem, także przed telewizorem, przestają mieć na nie wpływ. A brak wpływu to początek końca prawdziwego, dobrego wychowania. Nietelewizyjni Michał – tłumacz i Alicja – teatrolog Górni mieszkają na warszawskim Powiślu. W maleńkim mieszkanku są tysiące książek, jedno ciemne biurko, jest też jeden biały kot i zero telewizora. – Wychodzimy z Alą z założenia, że nie ma nic głupszego niż kompromis w sprawach zasadniczych – wygłasza antytelewizyjne exposé, a jednocześnie życiowe credo, Michał.

Strasznym panom: „Nie!”
Rodzice Michała to prekursorzy w świadomym „niemaniu” telewizora. Takim nie z biedy, ale z wyższej (anty)telewizyjnej świadomości. Nieoglądanie tłumaczyli jednak dzieciom bardzo zwyczajnie: „telewizja – złodziej czasu”. I całkiem ortodoksyjni nie byli: na „Pancernych”, „Polskie drogi” czy „Czterdziestolatka” chodziło się do sąsiadów. – Moje uzasadnienie na „niemanie” telewizji? „Program telewizyjny programem narodu” – mówi Michał. – Nie chcę dostosowywać życia do programu telewizyjnego. A gorsze od programów są reklamy, których nie da się ominąć. Nie zamierzam denerwować się przekazem, który obraża moją inteligencję. W dodatku reklama robi idiotów z mężczyzn i kobiet jednakowo – krzywi się niemiłosiernie Michał. – Faceci zatrzymują się na poziomie trzylatków, a kobiety tańczą z proszkiem do prania.

W domu Alicji tak nietelewizyjnie nie było. Telewizor działał jak elektroniczny domownik. No, chociaż były chlubne wyjątki: gdy z jego głębin wydobywała się nowomowa, telewizor dostawał prztyczka w wyłącznik. To się nazywało „gierkowski guzik”. Górni dzieci jeszcze nie mają (jak Bóg da, mały Górny urodzi się w maju), więc problem „telewizja dzieciom” przerabiają czysto teoretycznie. – Jestem leniwy. Nie chciałoby mi się siedzieć non stop przy dziecku, wyłapywać cały fałsz, przekręty myślowe i tłumaczyć, żeby dziecko zrozumiało. Łatwiej po prostu nie mieć telewizji i nie mieć problemu – stwierdza szczerze Michał, przyszły tata. – Reklama potrafi ogłupić dorosłego, więc co dopiero dziecko? A często opiera się na założeniu „ten więcej wart, kto więcej ma”. – Doszło do paradoksu: różnych rzeczy spodziewałam się za komuny, tylko nie tego, że w wolnej Polsce powiem: telewizja za komuny była lepsza – mówi Alicja. – Bo kiedyś mieliśmy „Kabaret Starszych Panów”, a teraz straszą straszni panowie wojewódzkiego typu. I jaka tu szkoda i krzywda z braku telewizji?

Telewizyjni wegetarianie
A co z argumentem telewizyjnych, że można reglamentować? Ano odpada. Górni znają rodzinę, która zarzekała się, że będzie ścisła reglamentacja. Nie wyszło. On pracował, ona pracowała. I w końcu dziecko podłączyło się do elektronicznego pastucha. Górni mają dwa komputery, a na potomka czeka cały płytowy zwierzyniec Krecików, Misiów Uszatków oraz Bolków i Lolków. – W dziedzinie beztelewizyjności jesteśmy wegetarianie, nie weganie – śmieje się Michał. – Pokażemy dzieciom na DVD to, co my chcemy. Moi rówieśnicy, którzy oglądali, co sami chcieli, już w podstawówce byli nieźle odczuleni… – I nasze dzieci będą normalne – zapewnia Alicja. – Tak jak dzieci naszych beztelewizyjnych znajomych są zwyczajne i nie wyglądają jak mali intelektualiści w okularkach. I nie będziemy uzależnieni od „czasu antenowego”: będziemy mogli wrócić do domu, o której chcemy, a nie musieli „uciekać na dobranockę”. Gdy znajomi rodziców Michała dowiadywali się o ich nietelewizyjności, mówili: „ojej, jak to mądrze”. Ale nikt tej mądrości jakoś nie powielał. A Górni na dzień dobry wymieniają siedem podobnych sobie rodzin. Idzie nowe.

Wola Błaszczyńskich
Do rodziny Stefana Błaszczyńskiego (prywatnie ojciec czwórki dzieci, publicznie – flecista Brathanków) nietelewizyjność przyszła z czasem. Bo przez wiele lat telewizor u Błaszczyńskich był. Był telewizor, była rodzina, były dzieci. Dzieci rosły, miały coraz więcej obowiązków (szkoła ogólna, szkoła muzyczna), a tymczasem czas uciekał jak za dotknięciem czarodziejskiego pilota i rozpływał się w elektronicznej mgle. I dobre spędzanie czasu całą rodziną przestawało być takie oczywiste. Intruz przecież grał tuż obok jak nieproszony, a jednak stały gość. I trzeba było coś z tym zrobić. Szybko! – To było 8–9 lat temu. Najstarsza córka miała wtedy 10 lat, najmłodsze dziecko było niemowlęciem – opowiada Stefan. – Dzieci nie protestowały. Po prostu rozmawialiśmy z nimi. Tłumaczyliśmy, że telewizja to pożeracz czasu. Rozumiały. I telewizor zniknął. A w zasadzie pojechał do babci. Więc wszyscy byli zadowoleni: i Błaszczyńscy, bo zyskali czas i spokój, i babcia – bo codzienną transmisję Mszy św. i ulubione programy mogła oglądać na większym ekranie.

I od tamtej pory u Błaszczyńskich zamiast „Wiadomości” elektronicznych czyta się te z Internetu, i te gazetowe. Gdy któryś potomek otrzyma z WOS-u „telewizyjne” zadanie do wykonania („proszę obejrzeć program X i krótko go skomentować”), po prostu szuka odpowiedniego programu na You-Tube. A jeśli ktoś koniecznie musi zaznać elektronicznej rozrywki, ma przecież komputer. – Rodzina powinna być razem – mówi muzyk tonem ojcowsko-pedagogicznym. – Jeśli rodzice nie mają czasu na bycie z dzieckiem, przestają mieć na nie wpływ. A brak wpływu to początek końca prawdziwe-go, dobrego wychowania. Kolejne telewizyjne zagrożenie to według Błaszczyńskiego medialna zasada bad news – good news. Że informacje telewizyjne mrożą krew w żyłach, że filmy są pełne przemocy, że ludzie oglądając zło, zło i zło, sami stają się źli... Błaszczyński nie namawia do wyrzucania odbiorników przez okno. Każdy sam powinien wiedzieć, czy mu telewizja służy. – Na bojkot zasługuje 90 proc. programów, głównie stacji komercyjnych – stwierdza bezkompromisowo. – Pozostałe dobre 10 proc. to choćby TVP Kultura czy Historia. Jak znajomi odbierają nietelewizyjnych Błaszczyńskich? Różnie. Czasem nawet się pozytywnie zainteresują, ale częściej zastanawiają się, po co i dlaczego. Ci, co mniej ich znają, może nawet stwierdzą: dziwacy. A ci, co więcej, przekonują, że przecież telewizja fajna jest. I dzięki niej można ćwiczyć wolę. – A ja mam niestety słabą wolę – mówi Stefan. – I ćwiczyć wolę na instrumentach.

Majowa ankieta niejedno ci powie
Beata Maj, artysta plastyk, również z Krakowa, rozmowę o nietelewizyjności swojej rodziny, zaczyna kategorycznym: – Nie jesteśmy sektą! Nie jesteśmy odcięci od informacji. Korzystamy z Internetu, oglądamy dobre filmy na DVD. A telewizji nie ma z nami przez 28 lat, na 30 lat małżeństwa. Nie dorabiamy do tego żadnej ideologii. Telewizja to po prostu bierność, a my nie lubimy bierności.
Przez tych 30 lat urodziło się Majom troje dzieci. Dwie dorosłe córki założyły już własne rodziny, z czego jedna pozostała w klubie nietelewizyjnych. Syn, obecnie 17-latek, kiedyś nietelewizyjności się wstydził. Ukrywał ją przed kumplami, bo wiadomo: nie zrozumieliby, wyśmiali. Świadomie nietelewizyjność przyjął dopiero około szóstej klasy. A teraz? Sam doskonale buntuje się przeciw telewizyjnemu terrorowi. Dlaczego prace domowe tak często opierają się na obejrzanym? Dlaczego niejednokrotnie, żeby odrobić zadanie, musiał (!) chodzić „na telewizję” do kolegów? Ale największą antytelewizyjną złość wywołał u Majów... podręcznik do języka polskiego do I klasy gimnazjum. Była w nim ankieta „Telewizor w twoim domu”. I wiele pytań typu: Ile osób w Twoim domu ogląda TV? O której włącza/wyłącza się odbiornik w dzień powszedni? Czy zdarzyło Ci się zasnąć przed telewizorem? Czy w trakcie uroczystości domowych telewizor jest włączony? Czy zdarzają się kłótnie z powodu TV? I jeszcze z dziesięć innych. Wojtek pomyślał: „Ile to problemów nas ominęło”... Na końcu ankiety był tolerancyjny dopisek: „Jeżeli uważasz, że należy zadać jeszcze jakieś ważne pytanie – zrób to”. I Wojtek zadał: „Czy masz telewizor?”

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.