Zmierzch średniowiecza w PO

Marek Jurek

|

GN 41/2022

Nowoczesny liberalizm jest tym bardziej obskurancki, im bardziej zadufany w sobie.

Zmierzch średniowiecza w PO

Prezydent Trzaskowski miesiąc temu ogłosił, że „ogromna większość” partii zgadza się ze stanowiskiem Donalda Tuska, który zapowiedział, że „bezwzględnie egzekwując swoją pozycję w Platformie”, zagwarantuje, iż wśród kandydatów do parlamentu będą wyłącznie zwolennicy szerokiej legalizacji tzw. aborcji. O Tusku już pisałem gdzie indziej, teraz chcę zająć się stanowiskiem prezydenta Trzaskowskiego.

Nie chodzi mi przy tym o jego osobiste nastawienie wobec praw nienarodzonych. Jak wyznaje – za młodu był (wedle własnego sformułowania) „dupiarzem”. Według solidnych badań społecznych najbardziej typową osobą popierającą tzw. aborcję jest zamożny mężczyzna w średnim wieku. To w tej grupie aborcjonizm ma najwięcej zwolenników. Poglądy Rafała Trzaskowskiego są więc dość typowe, zapewne wręcz – przedrefleksyjne.

Śladów głębszej refleksji nie nosi też ich uzasadnienie. Trzaskowski twierdzi, że „bezwzględna egzekucja” zapowiedzi Tuska jest konieczna „po tym, jak wprowadzono średniowieczne prawo”. Takie stwierdzenie zaskakuje w ustach kogoś, kto sam wykonuje średniowieczny urząd. Samorząd miejski nie jest wynalazkiem czasów nowożytnych. Podobnie jak autonomia uniwersytetu, inna drzazga w oku nowoczesnego liberalizmu. Wprawdzie demolowanie uniwersytetów nie objęło jeszcze oddawania na przemiał nienowoczesnych książek, ale to tylko kwestia techniczna. Już mamy do czynienia z „kancelowaniem”, czyli „unieważnianiem” całych połaci wiedzy, kultury i tradycji.

Przekonanie, że „wymyślając na nowo” Polskę i świat, trzeba skończyć ze średniowieczem, zakłada niezwykłą trwałość tego okresu w historii. Historycy, owszem, spierali się, kiedy ta epoka się kończy. Z rozpadem widzialnej jedności chrześcijaństwa po reformacji? Z przekroczeniem granic dawnej oikumene po odkryciu Ameryki? W nauce sowieckiej pojawił się inny pogląd – że średniowiecze trwało aż do rewolucji francuskiej. Póki nie ma rewolucji – ciągle jest średniowiecze. Teraz więc okazuje się, że owo dryfujące średniowiecze przetrwało rewolucję francuską, bolszewicką i trwało aż do ufundowania Unii Europejskiej, a nawet dłużej.

Schuman, Adenauer, De Gasperi, fundatorzy przedunijnej integracji – ludzie, dla których ochrona życia była oczywistym obowiązkiem państwa – są tutaj typowymi przedstawicielami zmierzchu średniowiecza. Do średniowiecza należy również (napisana już po powstaniu UE, ale przed przystąpieniem do niej Polski) Deklaracja Ideowa Platformy Obywatelskiej. Głosiła ona (a nawet po cichu głosi dalej), że Dekalog to fundament cywilizacji Zachodu, zaś pierwsza społeczna konsekwencja Dekalogu to prawna ochrona życia, które powinno być chronione, „tak jak czyni to obowiązujące dziś w Polsce [czyli od 1997 roku] ustawodawstwo”. Do średniowiecza należą również Płażyński, Rokita, Biernacki i ci wszyscy, z których oczyści Platformę Donald Tusk, „egzekwując swoją pozycję w partii”.

Ktoś się może gorszyć, że to gwałt na praworządności, że władza partyjna nie może narzucać polityki sprzecznej z przyjętym i obowiązującym wewnętrznym prawem, a tym bardziej – wykluczać polityków i działaczy, którzy chcą je realizować. I że tym bardziej partyjne władze nie mogą przymuszać do łamania konstytucji. Ci, którzy podnoszą podobne zastrzeżenia, zapominają, że władza podległa prawu, Wielka Karta Swobód, Neminem captivabimus czy wreszcie koncept praw „przyrodzonych” (ciągle obecny w naszej konstytucji) – to też średniowiecze.

Czas bowiem zrozumieć, że nowoczesne pojęcie praworządności to nie tamte rupiecie, ale postęp społeczny, którego żadna archaiczna praworządność nie może blokować. Prawdziwa praworządność przeszkadzać ma władzy hamującej postęp, a nie władzy, która o postęp walczy. Gdyby było inaczej, gdyby praworządność była niezależną, nadrzędną i abstrakcyjną normą – powszechnie dyskutowalibyśmy o poziomie praworządności w Unii Europejskiej albo o przestrzeganiu praworządności przez opozycję w Polsce. Same takie kwestie ci, którzy szermują hasłem „praworządność”, uważają jeśli nie za absurd, to w najlepszym razie za niewarte dyskusji paradoksy. To zaś najlepszy dowód, że „praworządność”, którą przywołują, nie jest normą, która ma panować nad (każdą) władzą, ale jedynie wygodnym hasłem, żeby władzę zdobyć.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.