Świat w kawałkach

Szymon Babuchowski

|

GN 41/2022

publikacja 13.10.2022 00:00

Kluczowym, a nie nazwanym problemem świata, który kleci przed naszymi oczami tegoroczna laureatka literackiego Nobla, pozostaje fakt, że jest to świat, z którego wyrzucono Boga.

Świat w kawałkach CATI CLADERA /epa/pap

Nota na okładce autobiograficznej opowieści „Lata” nowej noblistki w dziedzinie literatury raczej nie zachęca do czytania: „Annie Ernaux pisze mięsem, jej proza paruje. To pot, pierdnięcia i krew – nie bohaterska, tylko zwykła, z zadrapań, okresów i skrobanek. Pokazuje, że słowa pisane wielką literą, jak Wojna czy Wolność, są z papieru, a hipnotyzuje szczegół. Ernaux wysnuwa go z pamięci, która zaraz się rozpadnie. Kataloguje i układa powiedzenia, zbitki skojarzeń, powtórzenia. Opowieść mija krzywo wbite słupy lat – pięćdziesiątych, sześćdziesiątych, siedemdziesiątych – do dziś. Aż strach odejść od lektury, żeby nie rozpadł się ten w ostatniej chwili sklecony świat” – pisze o tej książce Grażyna Plebanek.

Katalog czy kalejdoskop?

To prawda, że dla Annie Ernaux ważny jest szczegół. Nie jestem jednak pewny, czy to, co robi pisarka, można nazwać katalogowaniem. Katalogiem bowiem rządzi zawsze jakiś porządek, choćby tylko alfabetyczny. W „Latach” natomiast otrzymujemy świat w kawałkach, by nie powiedzieć: w strzępach, nanoszonych z dość ostentacyjną (by podkreślić, że inaczej się nie da?) niedbałością na oś czasu. To raczej kalejdoskop, w którym rzeczy ważne i nieważne mieszają się, tak jakby nie istniała żadna hierarchia, według której można by je było ułożyć. Doniosłe wydarzenia historyczne sąsiadują z zapamiętanym z dzieciństwa powiedzonkiem, a obrazy przełomowych chwil z życia – z sikaniem za barakiem. Tak zresztą często działa nasza pamięć. Sami przecież nieraz dziwimy się, czemu jedne obrazy, z pozoru nic nieznaczące, zostały w niej utrwalone, a inne, choć chciałoby się je pamiętać – znikają za mgłą.

Od literatury jednak zwykle oczekujemy, że ułoży te okruchy w jakąś opowieść; że nada sens temu, czego znaczenie pozostaje dla nas niejasne. Pod tym względem „Lata” Annie Ernaux są opowieścią à rebours, narracją o niemożności zbudowania prawdziwej narracji. O rozbiciu, rozczłonkowaniu nie tylko obrazu świata, ale i obrazu człowieka, którego rzadko widzi się w całości, a częściej przez pryzmat jakiegoś oderwanego od postaci gestu, grymasu, odruchu, wyrwanego z kontekstu słowa czy nawet części ciała (nierzadko tej wstydliwej). To rozbicie dotyczy też samej osoby mówiącej, która przetykając opowieść wrażeniami z oglądania starych fotografii, na samą siebie patrzy jak na kogoś obcego. Nie potrafi ustalić własnej tożsamości, bo za każdym razem ze zdjęcia spogląda na nią jakaś inna „ona”.

Autobiografia bez ja

„W tym, czemu chcę nadać formę bezosobowej autobiografii, nie będzie żadnego »ja« – tylko »się« i »my« – jakby teraz była jej kolej snucia opowieści o minionych dniach. Dawniej, gdy w swoim studenckim pokoiku marzyła o pisaniu, miała nadzieję, że niczym jasnowidząca odkryje nieznany język, który sprawi, że dotrze do tajemnych prawd. Wyobrażała sobie również skończoną książkę jako ujawnienie innym swojego jestestwa (…) Później (…) te marzenia ją opuściły. Nie istniał niewypowiedziany świat magicznie wyłaniający się z natchnionych słów, a skoro tak, będzie pisała tylko wewnątrz swojego języka, tego języka należącego do wszystkich, jedynego narzędzia, za pomocą którego może oddziaływać na to, co budzi jej sprzeciw. Ponieważ przyszła książka będzie narzędziem walki. Nie porzuciła tej ambicji, ale teraz bardziej niż cokolwiek innego chce pochwycić światło opromieniające nieobecne już twarze, obrusy zastawiane niejadanymi już potrawami, to światło, które było w opowieściach o niedzielach dzieciństwa i nie przestało osadzać się na rzeczach i zdarzeniach, gdy tylko się je przeżyło, światło minione” – ujawnia autorka swoje pisarskie intencje, trochę przewrotnie, w zakończeniu książki.

Te próby pochwycenia światła, ocalenia znikającego świata, są jednak naznaczone tragizmem, jeśli skazani jesteśmy wyłącznie na ludzką pamięć, nawet tę międzypokoleniową. „Znikną wszystkie obrazy (…) Wszystko zgaśnie w jednej chwili. Słownik przyswajany od kołyski po łoże śmierci przestanie istnieć. Nastanie cisza bez żadnego słowa, aby ją opowiedzieć. Z otwartych ust nie wyjdzie już nic. Ani »ja«, ani »mnie«. Język zaś będzie w dalszym ciągu przekładał świat na zdania. W rozmowach przy świątecznym stole będzie się tylko imieniem coraz bardziej pozbawionym twarzy, aż zniknie się w anonimowej masie odległego pokolenia” – czytamy z kolei we wprowadzeniu.

Szczytowanie na szczycie

Kluczowym, a nie nazwanym problemem świata, który kleci przed naszymi oczami Ernaux, pozostaje fakt, że jest to świat, z którego wyrzucono Boga. Nie da się zapełnić pustki po Nim orgazmami przeżywanymi z coraz to nowym mężczyzną, a to, co autorka nazywa „wyzwoleniem”, najczęściej okazuje się zwyczajną rozwiązłością. Zaś „walka”, o której pisze noblistka, dotyczy głównie – tu też zero zdziwień – „prawa” do pigułki antykoncepcyjnej i aborcji. W tym przypadku nie ma miejsca nawet na najdrobniejsze moralne wątpliwości. Ideałem jest to, żeby „szczytować na wszystkie możliwe sposoby”, najlepiej bez żadnych zobowiązań.

Tę wizję świata Ernaux próbuje rozciągnąć na całe pokolenie, używając często pierwszej osoby liczby mnogiej – owego generalizującego „my”, mającego sugerować powszechność opisywanych doświadczeń i postaw. W jakimś stopniu zapewne jej droga jest reprezentatywna dla części Francuzów, którzy przyszli na świat w czasie II wojny światowej i tuż po niej. Urodzona w 1940 roku w robotniczej dzielnicy normandzkiego miasteczka Yventot, którego rytm wyznaczały katolickie święta, w okresie dojrzewania snuje marzenia o „wielkomiejskim” życiu kobiety wyzwolonej, co umożliwia w końcu wyjazd na studia. Przeżyciem pokoleniowym są dla niej wydarzenia Maja 1968 roku, czyli rozruchy społeczne we Francji, zapoczątkowane przez protesty studenckie i skierowane głównie przeciwko rządom de Gaulle’a, a w szerszym zakresie także przeciw kapitalizmowi, imperializmowi i tradycyjnemu modelowi społeczeństwa. Nie da się ukryć, że noblistkę najbardziej interesuje ten ostatni aspekt rewolucji, a w jego obrębie zwłaszcza to wszystko, co wiąże się ze sprawami seksu, na którego punkcie ma – jak się wydaje – obsesję. Poruszając ten temat, nie zauważa, że Francja to nie cały świat, a i wśród jej francuskich rówieśników znalazłoby się zapewne sporo takich, którzy nie podzielają jej punktu widzenia.

Dobrze napisana pustka

Warto jednak ów punkt widzenia poznać, zastanawiając się jednocześnie nad jego przyczynami, choć – uprzedzam – będzie to lektura mocno przygnębiająca ze względu na doświadczenie duchowej pustki, z którą przy tej okazji obcujemy. Trzeba natomiast podkreślić, że jest to pustka bardzo dobrze napisana. Absolwentka wydziału literatury współczesnej na uniwersytetach w Rouen i Bordeaux, przez całe dorosłe życie pracująca jako nauczycielka języka francuskiego, swoim literackim kalejdoskopem obraca z niezwykłą wręcz zręcznością. Niejako przy okazji serwuje nam przyspieszony kurs nie tylko powojennej historii Francji i świata, ale także przemian technologicznych i kulturowych zachodzących w ciągu kolejnych dekad. Pewnie, że jest to kurs nieco tendencyjny i „teledyskowy”, ale na swój sposób fascynujący.

Akademia Szwedzka przyznała Annie Ernaux nagrodę za „odwagę i kliniczną ostrość, z jaką odkrywa korzenie i zbiorowe ograniczenia pamięci osobistej”. Dotyczy to oczywiście nie tylko omawianej tu książki, bo noblistka napisała ich ponad dwadzieścia, począwszy od wydanej w 1974 roku powieści autobiograficznej „Les Armoires vides” – o wywodzącej się z klasy niższej studentce, która poddaje się aborcji (znowu bez zaskoczeń). W Polsce ukazały się dotąd zaledwie dwie jej pozycje: mikropowieść „Miejsce” o toksycznej relacji z ojcem, w przekładzie Iwony Badowskiej (Państwowy Instytut Wydawniczy 1989), a w tym roku właśnie „Lata” – w tłumaczeniu Krzysztofa Jarosza i Magdaleny Budzińskiej. Wydawnictwo Czarne, które opublikowało tę drugą książkę, zapowiada już kolejną – zbiór trzech mikropowieści zatytułowany „Bliscy”.

„W twórczości bezustannie i pod różnymi kątami przygląda się życiu naznaczonemu licznymi problemami związanymi z płcią, językiem i klasą społeczną” – napisała Akademia w swoim uzasadnieniu nagrody Nobla dla Ernaux. To „bezustannie” brzmi trochę jak groźba w kontekście planowanego zbioru. Nie jestem pewien, czy mam ochotę kolejny raz czytać o tym samym. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.