Atomowy szach-mat

Jacek Dziedzina

|

GN 41/2022

publikacja 13.10.2022 00:00

Broń atomowa w rękach mocarstw nie spełnia tylko funkcji odstraszania. Częściej daje gwarancję nietykalności, gdy jedno z nich dokona agresji na słabsze państwo.

Atomowy szach-mat istockphoto

Widać to jak na dłoni w przypadku rosyjskiej napaści na Ukrainę. Gdyby nie potencjał nuklearny Rosji, tę wojnę można byłoby zakończyć już dawno. Tymczasem mamy do czynienia z sytuacją, w której państwo z mocno osłabioną i praktycznie rozbitą armią nadal może szachować świat.

Redukcja spowolniła

Na początku 2022 roku dziewięć krajów na świecie posiadało łącznie 12 700 głowic nuklearnych. To dane, jakie prezentuje i regularnie weryfikuje m.in. Federacja Amerykańskich Naukowców (FAS), działająca od 1945 roku organizacja (początkowo pod nazwą Federacja Naukowców Atomowych) zajmująca się analizą obszarów dotyczących bezpieczeństwa narodowego i globalnych zagrożeń związanych z bronią jądrową, chemiczną i inną. Źródła, do jakich FAS ma dostęp – rządowe, wywiadowcze, naukowe – pozwalają na kreślenie stosunkowo dokładnej mapy stanu posiadania broni jądrowej w poszczególnych krajach. Z zastrzeżeniem, że nie każdy z nich prowadzi równie przejrzystą politykę informacyjną w tym zakresie. Nie jest na przykład do końca pewne, na ile dane dotyczące Wielkiej Brytanii, Chin czy Izraela oddają pełną rzeczywistość, nie mówiąc już o Korei Północnej. Pewne jest za to coś innego: aż 90 proc. wszystkich głowic nuklearnych należy do USA i Rosji. Ponadto wiemy, że na całym świecie liczba głowic jądrowych maleje, ale zarazem tempo redukcji jest obecnie najmniejsze od 30 lat. Podobne wnioski można wyciągnąć z analizy danych gromadzonych i upublicznionych przez Arms Control Association (Stowarzyszenie Kontroli Zbrojeń – ACA) z siedzibą w Waszyngtonie.

Nie ważcie się bronić słabszego

Pomijając na chwilę kwestię tego, kto ile tej strasznej broni posiada, warto zauważyć jedną rzecz: rosyjska agresja na Ukrainę i równocześnie wysyłane z Moskwy groźby użycia broni jądrowej (które trzeba traktować jak najbardziej poważnie) całkowicie zmieniają sytuację. Bardzo trafnie ujął to Stephen Young w analizie opublikowanej niedawno na łamach „Politico”. Autor pisze, że „po raz pierwszy w erze nuklearnej jeden kraj głośno i wyraźnie zagroził użyciem broni atomowej po to, by zniechęcić inne kraje do interwencji przeciwko agresorowi dokonującemu napaści za pomocą broni konwencjonalnej”. Krótko mówiąc: napastnik napada ofiarę „tylko” z nożem, ale jak ktoś odważy się przyjść ofierze z pomocą i zaatakuje napastnika, ten wyciągnie asa z rękawa i pokaże, kto tu rządzi. Young dodaje: „Ponieważ groźba wojny nuklearnej jest tak przerażająca, a ryzyko unicestwienia ludzkości tak realne, konflikt »niższego szczebla« staje się możliwy. Jeden kraj uzbrojony w broń jądrową może podjąć poważne konwencjonalne działania wojskowe, oczekując, że jego potencjał nuklearny zapobiegnie interwencji z zewnątrz. To właśnie dzieje się na Ukrainie”.

Czy broń jądrowa spełnia tu funkcję odstraszania? Tak, ale tylko w tym zakresie, że jedno mocarstwo zabezpiecza się przed atakiem każdego innego państwa, w tym również mocarstwa nuklearnego. Analiza „Politico” wydaje się przekonująca, ale tylko do tego momentu, gdy autor próbuje ze słusznej tezy wyciągnąć co najmniej wątpliwy wniosek: trzeba całkowicie wyeliminować broń jądrową. Postulat co do istoty oczywiście słuszny, ale problem polega na tym, że aby okazał się skuteczny, wszyscy posiadacze tej broni musieliby zgodnie i równocześnie ją zniszczyć. Ewentualnie ktoś powinien dać dobry przykład, a reszta musiałaby podążyć jego śladami. Uśmiechamy się na takie naiwne założenie, wiemy, że to niewykonalne.

Szachownica świata

Parę dekad wcześniej wydawało się, że możliwe okaże się rozwiązanie pośrednie: stopniowa redukcja arsenału atomowego z perspektywą – teoretycznie – całkowitej likwidacji. Zalążki tego procesu można było dostrzec już w latach, gdy na świecie istniała największa w historii liczba głowic nuklearnych. W 1968 roku powstał traktat o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej (NPT). Nie został od razu podpisany przez wszystkich, tylko – jak funkcjonuje to w języku dyplomacji – „wyłożony do podpisu”. Ostatecznie traktat podpisało 190 państw, z czego 185 państw nieatomowych zobowiązało się nie podejmować działań w kierunku pozyskania broni jądrowej, a oficjalne mocarstwa atomowe – USA, Rosja, Chiny, Francja, Wielka Brytania – zobowiązały się nie udzielać pomocy państwom nienuklearnym w pozyskaniu broni jądrowej. Do tego jednak dochodzi broń atomowa Państwa Izrael, której posiadanie było tajemnicą poliszynela, oraz Korei Północnej, której nie można traktować jako partnera jakichkolwiek porozumień. Nie można zapomnieć również o Indiach i Pakistanie, które „potrzebują” broni jądrowej, by siebie nawzajem szachować.

Czy traktat przyniósł jakiś efekt? Na pewno doszło do zasadniczej redukcji arsenału w porównaniu z okresem szczytowym. Bo jeśli – jak czytamy w oficjalnych dokumentach NATO (dostępnych na stronie internetowej nato.int) – USA zmniejszyły liczbę głowic atomowych z ponad 31 tys. w 1967 roku do 3800 w roku 2017, czyli o ok. 88 proc., to można mówić o sukcesie. Bardziej skomplikowana jest droga, jaką przeszedł ZSRR i później Rosja – formalnie dokonano tam redukcji o 85 proc. (takie dane znajduję w oficjalnym dokumencie Stałej Misji Federacji Rosyjskiej przy Biurze ONZ w Genewie) w stosunku do roku 1967, ale po drodze był rok 1986, kiedy to ZSRR miał ok. 40 tys. głowic (dane FAS), czyli niemal dwukrotnie więcej niż w tym czasie posiadali Amerykanie. Sprawę dodatkowo komplikuje fakt, że te dane są już dziś nieaktualne. Liczba głowic, która gwarantuje zagładę ludzkości (w razie użycia przez wszystkie strony) lub co najmniej skuteczne powstrzymywanie przed interwencją, gdyby jakieś mocarstwo chciało bronić państwo zaatakowane przez inne mocarstwo atomowe, ponownie rośnie i jest wyższa niż w 2017 roku.

Tendencja wzrostowa

Dane opublikowane w styczniu przez przywołaną na wstępie Federację Amerykańskich Naukowców mówią same za siebie. Amerykanie mają 5428 głowic atomowych, Rosja 5977. Dla porównania Chiny dysponują 350 głowicami, Francja – 290, Wielka Brytania – 225, Pakistan i Indie – odpowiednio – 165 i 160, Izrael – prawdopodobnie 90 (choć tu nie ma pewności), a w przypadku Korei Północnej raport FAS mówi o 20 głowicach. Z wszystkich – rozpoznanych lub zadeklarowanych – 12 705 głowic nuklearnych na świecie ponad 9400 znajduje się w zapasach wojskowych gotowych do użytku przez rakiety, samoloty, statki i okręty podwodne. Pozostałe głowice zostały wycofane, ale nadal są i oczekują na demontaż. Z tych przeszło 9400 głowic – cały czas za raportem FAS – w zapasach wojskowych około 3700 jest rozmieszczonych w dyspozycji sił operacyjnych (na bazach rakietowych lub bombowych). I teraz sprawa najważniejsza: spośród nich około 2000 amerykańskich, rosyjskich, brytyjskich i francuskich głowic jest w stanie podwyższonej gotowości, gotowych do użycia w bardzo krótkim czasie.

Oczywiście te dane należy traktować jako szacunkowe lub mocno przybliżone do stanu faktycznego. Jest jasne, że dokładna liczba broni jądrowej jest ściśle strzeżoną tajemnicą państwową. Wiele państw z listy mocarstw atomowych nie dostarcza zasadniczo żadnych oficjalnych informacji na temat wielkości swoich zapasów nuklearnych (wtedy pozostają dane wywiadowcze, które FAS uwzględnia), a poziom tajności też różni się znacznie w zależności od kraju. W latach 2010–2018 Stany Zjednoczone ujawniły całkowitą wielkość swoich zapasów, ale w 2019 roku administracja Donalda Trumpa wstrzymała się z tą otwartością, by w 2020 roku, już za administracji Bidena, zdecydować się na powrót do tzw. przejrzystości nuklearnej.

Rosja górą

Dla każdego, kto zechce przebrnąć przez wspomniane raporty (są dostępne w sieci na stronach wymienionych organizacji), pewien problem może stanowić interpretacja niektórych tabel i nazewnictwa. Mamy na przykład tabelę z kategorią „rozmieszczone głowice strategiczne”. Autorzy tłumaczą, że to głowice na pociskach międzykontynentalnych i w bazach ciężkich bombowców. Z kolei kategoria „rozmieszczone niestrategiczne głowice” to pojawiające się często w mediach w kontekście możliwego ataku Rosji pociski taktyczne, krótkiego zasięgu, rozmieszczone w bazach z operacyjnymi systemami przenoszenia. Są jeszcze głowice „rezerwowe/nierozmieszczone” – te nie znajdują się na wyrzutniach, ale są składowane w magazynie (broń w bazach bombowców jest uważana za rozmieszczoną). Mamy też „zapasy wojskowe”, które obejmują aktywne i nieaktywne głowice. To wszystko jest ważne, gdy mówimy o rzeczywistym potencjale poszczególnych państw. Nie ma wątpliwości, że pod tym względem Rosja – przynajmniej według oficjalnych danych – góruje nad USA, jeśli chodzi o liczbę aktywnych i możliwych do użycia głowic. Co gorsza, Rosjanie w tym momencie odmawiają jakiejkolwiek kontroli międzynarodowej. Oznacza to, że faktyczny stan posiadania może być już zupełnie inny niż w przywoływanych danych FAS, ACA, NATO i innych.

Jak zrezygnować z atomu

Z perspektywy historycznej może się wydawać, że ludzkość poszła po rozum do głowy i radykalnie zmniejszyła liczbę broni atomowej. Owszem, jeśli w okresie szczytowym (1986 rok) na świecie było ponad 70 tys. głowic jądrowych, a dziś jest ich ok. 12 700 – można mówić o sukcesie. Jeśli jednak porównamy to z rokiem 1946, kiedy na świecie było tylko 6 głowic jądrowych, to możemy mówić o skoku nieporównywalnie większym niż wszystkie dotychczasowe redukcje. Wydaje się, że zamiast wspólnego planowania rozbrojenia nuklearnego (można to uznać za naiwne marzenie) państwa posiadające broń jądrową planują zachowanie dużych arsenałów na nieokreśloną przyszłość. W związku z tym pozostają de facto w konflikcie z celem i duchem układu o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej. Wszystkie mocarstwa jądrowe nadal modernizują swoje pozostałe siły nuklearne w znacznym tempie, kilka z nich dodaje nawet nowe typy tej broni. Problem w tym, że choć pożądane byłoby całkowite rozbrojenie nuklearne, zgłaszanie takiego postulatu w sytuacji, w której jest jasne, że niektóre kraje nie zamierzają z tej broni zrezygnować, jest działaniem szkodliwym. Bo rezygnacja z broni atomowej przez USA, Wielką Brytanię czy Izrael wystawiałaby te mocarstwa naturalnie na atak ze strony Rosji, Chin i – w przypadku ostatniego – Iranu. Szach-mat polega z kolei na tym, że dalsze utrzymywanie arsenału nuklearnego też zagraża pokojowi, bo umożliwia właśnie mocarstwu atomowemu, jak Rosja, agresję na kraje pozbawione broni atomowej.

Broń jądrowa w Polsce?

Pewnie z tego powodu pojawił się nagle temat włączenia Polski do programu Nuclear Sharing. Polega on na udostępnieniu broni jądrowej w ramach NATO państwu, które takiej broni nie posiada. Znajduje się ona wtedy na jego terytorium, choć to nie państwo przyjmujące jest jej właścicielem i nie ono może decydować o jej użyciu. Sprawę nagłośnił sam prezydent Andrzej Duda w jednym z wywiadów, choć – jak się okazało – raczej nie zrobił tego w porozumieniu ze stroną amerykańską, która natychmiast oświadczyła, że nie ma takich planów. Niewykluczone też, że takie rozmowy faktycznie są toczone w zaciszu dyplomatycznych kanałów, a w eter informację wypuszczono jako tzw. balon próbny, choć nie wygląda to poważnie, gdy głowa polskiego państwa wychyla się z takim newsem, a za chwilę dementuje to amerykański partner. Broń atomowa pozostaje w grze. Niestety, w grze inicjowanej nadal przez najbardziej niebezpieczny obecnie kraj świata – Rosję. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.