Ból straty

Agata Puścikowska

|

GN 41/2022

publikacja 13.10.2022 00:00

O losie dzieci zmarłych przed narodzeniem i pomocy rodzicom, którzy przeżyli poronienie, mówi ks. Wojciech Szychowski, psycholog i psychoterapeuta.

Ból straty Tomasz Gołąb /Foto Gość

Agata Puścikowska: Czy Kościół nauczył się wrażliwości i merytorycznie podchodzi do dramatu poronień? Jeszcze nie tak dawno rodzice po stracie skarżyli się, że część księży myli poronienie z... aborcją.

Ks. Wojciech Szychowski: Myślę, że obecnie już raczej takie sytuacje się nie zdarzają. Sporo zmieniło się na plus, zarówno jeśli chodzi o elementarną wrażliwość, jak i merytoryczne przygotowanie księży w kwestii problemów związanych z poronieniami. Innymi słowy, dobra wola istnieje. Co jednak nie oznacza, że jest idealnie. Wydaje się, a tak wynika z mojego doświadczenia i pracy z rodzinami po stracie dziecka nienarodzonego, że księży, ze względu na ich reakcje i podejście do problemu czy raczej zadania, można podzielić na dwie grupy. Pierwsza to ci, którzy mają dobrą wolę, lecz nie poszerzają wiedzy i jej nie aktualizują. Konkretny ksiądz „chce dobrze”, więc na przykład nieco łaskawie zgadza się na pochówek dziecka zmarłego przed porodem. Wręcz komunikuje czasem rodzicom: „Uznajmy, że to było dziecko, mimo że nieochrzczone”. Wielkodusznie proponuje tzw. pokropek i odprowadzenie na cmentarz. Ci księża nie rozumieją jednak potrzeby godnego pożegnania dziecka, powątpiewają czasem w sens rytuału, nie mówiąc o tym, że nie wspierają rodziców, nie potrafią pocieszyć, dodać siły. Druga grupa księży to osoby z wrażliwością i świadomością. Wielu księży przejawia spojrzenie holistyczne na sytuację: potrafią więc zaopiekować się rodzicami od strony duchowej, emocjonalnej, nawet psychologicznej, np. wskazując terapeutę i sposoby poradzenia sobie ze stratą.

Na terenie wielu parafii powstają symboliczne pomniki lub miejsca na cmentarzach przeznaczone właśnie dla dzieci nienarodzonych.

To prawda. Niektóre cmentarze parafialne tworzą przestrzeń na pochówki lub miejsca na tabliczki z imieniem i nazwiskiem utraconego dziecka. To jest bardzo potrzebne, bo nie wszyscy rodzice mają groby rodzinne, w których można pochować dziecko. Są też rodziny, które po prostu świadomie wybierają specjalną przestrzeń, by upamiętnić utraconą córkę czy syna. Chcą tam przychodzić, modlić się, palić znicze. Takie miejsca mają jednak też inną wartość: budowania świadomości społecznej, wskazywania postronnym, że takie dzieci istniały, były kochane, są ważne, a ich rodzice cierpią, pamiętają. To buduje inne, pełniejsze spojrzenie na rodziny, dzieci, sytuacje trudne, żałobę po stracie. Więc spełnia też funkcję edukacyjną. Cieszy też, że nie tylko parafie, ale i coraz więcej zakładów pogrzebowych uwrażliwia się na potrzeby rodzin i potrafi godnie, zgodnie z prawem przeprowadzić pogrzeb dzieci nienarodzonych. Pięć lat temu była to rzadkość, teraz już nawet w mniejszych miejscowościach właściciele zakładów interesują się, dokształcają, oferują pomoc przy organizacji uroczystości. Co pokazuje, że zjawisko jest bardziej akceptowane społecznie.

Czego zatem brakuje w parafiach?

Nawet jeśli potrafią profesjonalnie zorganizować pogrzeb, nie idą dalej. Rzadko oferują wsparcie, pomoc w przeżyciu straty. Niestety, często rodzice wracają do domów po pogrzebie i zostają sami z wielkim bólem. Szczególnie matki zaczynają wówczas na własną rękę szukać informacji, pomocy. Oczywiście najprościej zrobić to przez internet. Wrzucają więc na przykład hasło: „Co z dzieckiem poronionym po śmierci” lub: „Czy moje dziecko poszło do nieba”...

I się zaczyna?

Natychmiast wyskakuje nauczanie św. Augustyna na ten temat. I czytają, że dzieci trafiają do piekła, ale obarczone są „najmniejszym możliwym tam cierpieniem”, lub o koncepcji św. Tomasza z Akwinu, który pisał o limbus puerorum – czyli „otchłani dzieci”, innymi słowy, wydzielił miejsce w piekle dla dzieci nieochrzczonych. Więc mama, pogrążona w bólu, dowiaduje się o „piekiełkach bez cierpienia” i zupełnie się załamuje. Zaczyna się więc rozpacz, ból, pojawiają się setki pytań, na które nie można znaleźć odpowiedzi. Współczesny sensowny dokument Kościoła na ten temat, z 2007 roku, stworzony przez Międzynarodową Komisję Teologiczną, jest rzadko cytowany. Tymczasem czytamy w nim, że chrześcijanie mogą mieć nadzieję, że Bóg w swoim miłosierdziu nie pozwoli na potępienie małych dzieci i „dopuści je do oglądania swego oblicza w niebie”.

Czy nie jest więc potrzebne ostre i konkretne odcięcie się Kościoła od św. Tomasza z Akwinu i św.Augustyna – oczywiście w tym wyłącznie temacie?

Wydaje się, że jest potrzebne.

W dokumencie z 2007 roku nie ma zapisu o pewności (!) życia w niebie dzieci poronionych...

To prawda. Myślę, że nauczanie Kościoła ewoluuje stopniowo. Współczesny Kościół wskazuje, że niewinne dzieci, bez grzechu, nie są potępione. Dla mnie osobiście wyrażenie z dokumentu z 2007 roku o „nadziei” życia wiecznego oznacza prawdopodobieństwo graniczące z pewnością. Wynika to z logiki i wiary w Boże miłosierdzie. Chociaż wiem, że nie wszyscy księża mają taką pewność. Rozmawiałem niedawno z młodym księdzem, który prosił o pomoc w przeprowadzeniu młodego małżeństwa przez poronienie dziecka. Miał dobre chęci, lecz jednocześnie zamierzał potraktować parę tekstem, że „my, Kościół, żywimy nadzieję, iż wasze dziecko będzie zbawione”.

To jak mówić?

Przede wszystkim nie z pozycji wyższości, nie jak urzędnik. Jeśli ksiądz czuje jakiś dyskomfort i nie bardzo wie, jak się zachować, to niech nie przykrywa tego nonszalancją czy srogą miną oficjela. Słowa: „Jest mi przykro, postaram się państwu pomóc” naprawdę wystarczą. Co do rozmów poważniejszych, pytań najtrudniejszych, to jeśli kapłan nie czuje się na siłach, by rozmawiać, może wskazać ludzi, organizacje, teksty na temat poronienia i tego, co dzieje się z dzieckiem poronionym. Bóg jest miłością. Z jakiegoś powodu dziecko, które stworzył, nie narodziło się szczęśliwie na ziemi, nie narodziło się dla rodziców. I co? Miałoby oczekiwać przez całą wieczność w jakimś „piekiełku” tylko dlatego, że nie zostało ochrzczone? To nie brzmi sensownie. Tymczasem Bóg jest sensem. Zakładamy zresztą również, że rodzice, oczekując na dziecko, chcą je ochrzcić. Mówimy więc o chrzcie pragnienia, a więc dzieci poronione zostały ochrzczone: przez pragnienie mamy i taty. Logika podpowiada również, że byłoby mocno niesprawiedliwe, gdyby po śmierci Pan Bóg zrównał grzeszników i niewinne dzieci. A Bóg jest sprawiedliwy.

Czy młode pary małżeńskie są odpowiednio przygotowywane do ewentualnego dramatu poronienia? I nie chodzi tu o straszenie, lecz pewną rzeczowość w rozmowach z nimi, na przykład podczas kursów małżeńskich.

Wśród tematów poruszanych na kursach przedmałżeńskich problem poronienia zazwyczaj nie występuje. A powinien być, byle umiejętnie podjęty. Gdy sam kiedyś prowadziłem kursy, w formie warsztatów, temat poronienia wypłynął przy okazji świadomego otwarcia na potomstwo. Im dłużej pracuję z rodzicami po stracie, tym więcej widzę zaniedbań z tym związanych.

Jak to się stało, że zacząłeś – jako psycholog i ksiądz – pracować z rodzinami po stracie dziecka nienarodzonego?

Można mówić o przypadku czy serii przypadków. Lecz nie bardzo wierzę w przypadki. Sądzę raczej, że taka była po prostu ludzka, społeczna potrzeba, więc Duch Święty skierował do mnie ludzi, pokazał przez niektóre wydarzenia, że warto się problemem zająć szerzej. Ból straty rozumiałem, ponieważ miałem trudne doświadczenie rodzinne – straciłem siostrzeńca. Ale też do mojej poprzedniej parafii zaczęli przychodzić ludzie mocno zagubieni i prosili o wsparcie. Mój ówczesny proboszcz, który potrafi wyprzedzić o krok potrzeby świata, widząc cierpienie tych rodziców, zorganizował rekolekcje dla osób po stracie dziecka. Jedne, drugie, kolejne… Ludzi przychodziło coraz więcej, co pokazało, jak bardzo jest to przestrzeń zaniedbana i wymagająca zagospodarowania przez Kościół. Teraz te rekolekcje stają się już tradycją. Myślę też powoli o organizowaniu szkoleń na temat poronień dla księży. I marzę o profesjonalnym telefonie zaufania dla rodzin po stracie dziecka nienarodzonego. Napisałem książkę „Pożegnanie nieprzywitanych”, która spotkała się z pozytywnym odzewem wśród rodzin, psychologów, osób po stracie.

Co najbardziej Cię uderza podczas rozmów z rodzicami, którzy przeżyli poronienie?

Ostatnio spotykam pary, które czują ogromne rozgoryczenie, ból, stres związany z tekstami o limbusie, które odnajdują w internecie. Nie bardzo wiem, dlaczego nikt nie kasuje tych tekstów, nie uzupełnia, nie tłumaczy w prosty i wyczerpujący sposób, że gdy powstawały, świadomość, nauka były inne. Sytuacja Kościoła też była inna. Obecnie wiemy i rozumiemy więcej. Tymczasem matka, która straciła dziecko, nadal czyta w internecie o „piekiełku” i przeżywa prawdziwe piekło.

O co najczęściej pytają Cię rodzice, którzy przeżyli poronienie?

Najczęstsze pytanie brzmi: „Czy moje dziecko będzie w niebie?”. A drugie: „Czy mogę się do niego modlić?”. Na to drugie pytanie zwykle odpowiadam, że przecież wierzymy w świętych obcowanie, a rozmawiać, zwracać się do zmarłych zawsze możemy. Rodzice mają pewne intuicje, wypływające z głębi serca, z wrażliwości, z wiary. Te intuicje nie są złe, więc dlaczego im nie ufać? Dlaczego je w sobie zagłuszać? Mówię często rodzicom po stracie, by po prostu słuchali siebie i Pana Boga. Ludzi, którzy dają „dobre rady” typu: „Poboli i przestanie”; „Ciocia Grażynka miała dziesięć poronień i żyje lub: „Kowalscy też stracili ciążę, a teraz mają piątkę dzieci, więc wyluzuj” – słuchać nie radzę.

Na grobach malutkich dzieci często spotkać można napis: „Powiększyło grono aniołków”. To prawda?

Taki napis umieszczano niegdyś często. Obecnie wiedza i świadomość rodziców są większe, i to się rzadziej zdarza. Oczywiste jest, że dziecko, które umiera – niezależnie na jakim etapie życia – nie zamienia się w anioła. Pozostaje człowiekiem, bo tak stworzył je Bóg. Myślę, że niegdyś był to jedyny sposób, by poradzić sobie z bólem straty: właściwej pomocy rodziny nie otrzymywały, a wyobrażenie, że dziecko staje się aniołkiem, przynosiło ukojenie. Jeśli rodzice bardzo chcą tak napisać na nagrobku, nie zabraniajmy. Traktujmy to jednak jako metaforę. Gdy ktoś przeżywa wielki ból, najgorszą rzeczą jest pouczanie, besztanie. Osobiście pewnie bym zaproponował na przykład taki napis: „Kochanie, niedługo się spotkamy. Mama i tata”.

Co blokuje najbardziej przeżywanie bólu poronienia?

Strach przed emocjami, które się pojawiają. One są naturalną reakcją organizmu, a mimo to są tłumione. Rodzice przeżywający śmierć dziecka nienarodzonego mają prawo do złości, smutku, lęku, buntu. Tymczasem bywa, że to wszystko jest blokowane, racjonalizowane. Mamy chcą szybko wracać do pracy zawodowej, żeby „wejść w wir i zapomnieć”. Rezultat bywa opłakany, bo żałobę trzeba przeżyć, by móc dalej żyć. Bywa też, że środowisko zewnętrzne tak nam się stara pomóc, że wymusza pewne zachowania i blokuje przeżywanie żałoby. Skutkuje to bólem, który się nie kończy, a bywa, że wraca jak bumerang nawet po latach. Matka, ojciec, którzy nie przeżyli żałoby, nie wypłakali swego żalu i smutku, nawet po długim czasie od poronienia mogą doświadczać traumy na widok cudzych dzieci czy też bać się panicznie kolejnej ciąży.

Czy jednak żałoba po śmierci dziecka nienarodzonego nie jest uważana przez niektórych za fanaberię? Szczególnie gdy dotyczy to wczesnego etapu ciąży.

Zdarza się, że ludzie, którzy nie doświadczyli takiej straty, nie zawsze odnoszą się do potrzeby żałoby z szacunkiem. Jeśli muszę rozmawiać z osobą, która nie ma odrobiny wrażliwości na cudzy ból, posługuję się przykładem. Jeśli ukochany narzeczony jedzie pociągiem do narzeczonej i ginie w wypadku, więc do spotkania i ślubu nie dochodzi, to czy narzeczona nie ma prawa do rozpaczy? Przecież nikt wówczas dziewczynie nie powie: „Przestań histeryzować, będziesz miała jeszcze czterech narzeczonych, a ciocia Kazia to nawet miała pięciu”. Zazwyczaj działa to na opornych. •

Ks. Wojciech Szychowski

psycholog, terapeuta, wikariusz parafii św. Anny w Piasecznie, autor książki „Pożegnanie nieprzywitanych. Pomoc dla rodzin przeżywających stratę dziecka nienarodzonego”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

TAGI: