Majstrowanie przy szkole

Leszek Śliwa

|

GN 37/2008

publikacja 13.09.2008 08:39

Sześciolatki pójdą do szkoły. Po co? Nie wierzcie, jak ktoś mówi, że to dla ich dobra. Nie. Chodzi o to, by je… wykorzystać. Mają szybciej skończyć szkołę i zacząć pracować. Nawet kosztem gorszego wykształcenia.

Majstrowanie przy szkole Czy posyłanie małych dzieci do szkoły to recepta na uzdrowienie polskiej oświaty? Fot. AGENCJA GAZETA/Małgorzata Kujawka

Przed tym problemem od ponad ćwierć wieku stoi cała Europa: rodzi się coraz mniej ludzi, a emeryci żyją coraz dłużej. Brakuje więc rąk do pracy. Jak z tym sobie poradzić? Na opóźnienie wieku emerytalnego nikt się nie chce zgodzić, podobnie na wydłużenie czasu pracy. Imigranci z biednych krajów, którzy łatają dziury na rynkach pracy bogatych państw, z trudem integrują się ze społeczeństwami zachodnimi. Poza tym w niektórych krajach i tak jest ich już bardzo wielu. A zatem nie ma wyjścia? Będzie coraz gorzej?

Rezerwy tkwią w maluchach
Jest sposób. Rozwiązanie nasuwa się samo. Rezerwy tkwią w dzieciach. Trzeba szybciej posyłać je do roboty i rąk do pracy przybędzie. Jedyny problem to jakoś tak to uzasadnić, żeby rodzicom wydawało się, że to wszystko dla dobra ich pociech. Nie można więc tak po prostu skrócić edukacji szkolnej. W wieku sześciu lat maluch wędruje zatem do szkoły, w której robi mniej więcej to samo, co robiłby w przedszkolu. Poszczególne etapy edukacji kończy rok wcześniej, obniża się więc wymagania, by mógł im sprostać. Maturę zda w wieku lat 18, a nie 19 jak dotychczas. A rodzice dają sobie wmówić, że skrócenie edukacji o rok zostało nadrobione, kiedy dziecko miało sześć lat i z trudem składało litery, bawiąc się pluszakami.

Teraz tę samą ścieżkę, którą poszło już wiele społeczeństw zachodnich, funduje nam polski rząd, mówiąc, że nawiązuje do europejskich standardów. Tylko jakoś nikt nie wspomina, że w porównawczych europejskich badaniach poziomu wiedzy uczniów (tzw. badania PISA) ostatnio bryluje Finlandia, w której szkołę zaczyna się wciąż w wieku siedmiu lat. Uzasadniając posyłanie sześciolatków do szkoły, mówi się o wyrównywaniu szans. Rodzice biorą to za dobrą monetę i zapewne dlatego protesty są nieliczne, choć Karolina i Tomasz Elbanowscy, dziennikarze prowadzący portal internetowy www.ratujmaluchy.pl, zebrali pod apelem o wstrzymanie reformy 18 tys. podpisów.

Elbanowscy zwracają uwagę na wyniki przeprowadzonych w 2007 roku przez Akademię Świętokrzyską badań stopnia przygotowania do szkoły sześciolatków chodzących do zerówki w szkole i w przedszkolu. Okazuje się, że dzieci po zerówce przedszkolnej są pod każdym względem lepiej przygotowane. Wyrównywanie szans oznacza więc zapewne równanie w dół. Narzekanie na polską szkołę zawsze było modne. Dopiero kiedy Wielka Brytania otwarła rynek pracy dla Polaków, okazało się, że z naszym wykształceniem nie jest tak źle. Brytyjczycy często chwalą wiedzę i przygotowanie zawodowe swych polskich pracowników. Mało kto wtedy komentował, że w wielu krajach europejskich obowiązek szkolny trwa krócej niż w Polsce. Jak zauważyła w periodyku „Wychowawca” Jolanta Dobrzyńska, była wicedyrektor Departamentu Kształcenia i Wychowania MEN, w Polsce aż 91,7 proc. uczniów kończy szkoły ponadgimnazjalne, a średnia europejska wynosi niecałe 78 proc. O jakości kształcenia decyduje przede wszystkim jego końcowy fragment. Kończący licea w wieku lat dziewiętnastu Polacy są dojrzalsi od wielu swoich osiemnastoletnich europejskich kolegów, posłanych do szkoły już w wieku lat sześciu, czy nawet pięciu jak Brytyjczycy. Teraz lekką ręką rezygnujemy z tego atutu.

Kto na tym zyskuje?
Prawie wszyscy wypowiadający się o reformie nauczyciele krytykują tylko jej tempo. Sam sens reformy wydaje się być poza dyskusją. „Jestem za tym, by sześciolatki chodziły do szkoły, ale…” – tak zaczynają swe wypowiedzi krytycy rządowych propozycji. Dlaczego prawie nikt ze środowiska nauczycielskiego nie kwestionuje zasadności wcześniejszego rozpoczynania nauki szkolnej? Odpowiedź jest prosta. Trwający od lat niż demograficzny skutkuje pogorszeniem sytuacji finansowej nauczycieli. Zamykanie szkół, zmniejszanie liczby klas to mniej stanowisk pracy i mniej godzin lekcyjnych dla nauczycieli. Dzięki reformie pomiędzy rokiem 2009 a 2020 w szkołach będzie więcej uczniów, bo pojawi się dodatkowy rocznik, a wciąż jeszcze będzie się uczyć młodzież kończąca szkołę w wieku lat 19, według starego trybu. Na ponad dziesięć lat nauczyciele mogą więc liczyć na oddalenie widma bezrobocia lub niższych zarobków. Zyskają, wbrew pozorom, także przedszkolanki. Od roku szkolnego 2011/2012 reforma przewiduje bowiem przymusowe posyłanie do przedszkoli pięciolatków, nawet tych, których matki nie pracują i mogą zajmować się dziećmi. Poza tym wiele przedszkolanek znajdzie teraz zatrudnienie w szkołach. Nic więc dziwnego, że środowiska nauczycielskie nie chcą podcinać gałęzi, na której siedzą.

Infantylizacja i równanie w dół
W założeniach reformy jest jeden „niepozorny” punkt, na ogół pomijany w dyskusjach, a jednak kluczowy. Chodzi o nowe podstawy programów nauczania. Nikt nie ma bowiem złudzeń, że sześciolatki posłane do szkoły zamiast do przedszkola staną się przez to dojrzalsze i mądrzejsze ponad swój wiek. Trzeba więc opracować nowe podstawy programowe – czyli uprościć i zinfantylizować wymagania.
– Wzory egzaminów dla uczniów kończących szkołę podstawową są przewidziane dla dwunastolatków. Trzeba zanalizować, czy na przykład ilość abstrakcyjnych pojęć matematycznych na tych egzaminach będzie właściwa również dla jedenastolatków. Programy wszystkich klas trzeba zbadać pod tym kątem – tłumaczyła krótko po objęciu stanowiska minister Katarzyna Hall.

Pani minister ma rację. Nie da się „przeskoczyć” naturalnego tempa rozwoju dziecka. W drugiej połowie lat 70. eksperymentalnie wprowadzono trygonometrię do klas szóstych. Okazało się to wielkim fiaskiem i po kilku latach z tego zrezygnowano. Nie inaczej wygląda sytuacja w przedmiotach humanistycznych. Dzieci w szkole podstawowej nie są w stanie zrozumieć głębi treści zawartych w „Panu Tadeuszu”, nawet jeśli poślemy je do szkoły o rok wcześniej. Trzeba zatem zinfantylizować programy, to jasne. Trudno jednak zrozumieć, jak ministerstwo jednocześnie może mówić o poprawie jakości kształcenia.

Równia pochyła
Programy szkolne są przeładowane, bo ważnych do nauczania treści jest z roku na rok coraz więcej. Dziś trudno sobie na przykład wyobrazić dobrze przygotowanego do pracy absolwenta szkoły, który nie ma pojęcia o informatyce i nie potrafi obsługiwać komputera. Bardziej potrzebna niż dawniej jest też znajomość języków obcych. Logiczne byłoby więc wydłużenie nauki szkolnej. Tymczasem jest ona skracana. Konsekwencją jest coraz wcześniejsza specjalizacja. Skalę problemu najłatwiej pokazać na przykładzie nauki historii. Dawniej, kiedy obowiązywała ośmioletnia szkoła podstawowa i czteroletnie liceum, uczniowie przerabiali kurs historii od starożytności do współczesności dwukrotnie, w czteroletnich cyklach: w klasach od piątej do ósmej na poziomie elementarnym i w liceum na poziomie rozszerzonym.

Wprowadzenie gimnazjów zaowocowało pewnym chaosem, bo teraz uczniowie przerabiają wszystko trzy razy, ale za to w krótszych cyklach. A jak będzie po wdrożeniu obecnej reformy? Ministerstwo zapowiada, że w pierwszej klasie liceum będzie tylko kończony cykl historii przerabianej w gimnazjum. I koniec. Żadnego pogłębienia ani wracania do wcześniejszych epok nie będzie. A od drugiej klasy zacznie się specjalizacja i uczniowie, którzy nie wybiorą profilu humanistycznego mogą liczyć tylko na – jeszcze bliżej nieokreślone – zajęcia uzupełniające.

Można oczywiście powiedzieć, że dla przyszłego inżyniera wiedza historyczna nie jest niezbędna. Problem jednak w tym, że specjalizacja zaczyna się już w wieku lat szesnastu, kiedy zainteresowania i predyspozycje większości uczniów dopiero zaczynają się kształtować. Szesnastolatkowie i ich rodzice będą musieli dokonywać ważnych życiowych wyborów, których konsekwencje trudno będzie im potem odwrócić. Dawniej można było skończyć liceum i zdawać na politechnikę albo po technikum wybrać studia humanistyczne. Średnie wykształcenie gwarantowało bowiem pewien poziom wiedzy ze wszystkich przedmiotów. Teraz to się skończy. Uczniowie w dwóch ostatnich klasach liceum będą się uczyć wspólnie tylko języka polskiego, obcego i matematyki. Ministerstwo zapewne dostrzega ten problem, skoro zdecydowało się przywrócić obowiązkową matematykę na maturze. Niestety, inne przedmioty nie mogą liczyć na tak przychylne potraktowanie. W polskiej prasie często można przeczytać wypowiedzi ludzi, którzy nie mogą się nadziwić, że wielu zachodnich maturzystów nie potrafi wskazać na mapie swojego kraju. Czy to są standardy, które chcemy wprowadzać?

Zmiany w latach 2008–2011
* Nowe programy nauczania

Nowe programy nauczania zaczną wchodzić w życie w roku szkolnym 2009/2010.
* Likwidacja zerówek, obowiązkowe przedszkola
Ostatnie zerówki w przedszkolach i szkołach dla sześciolatków będą w roku szkolnym 2009/2010. Od roku 2010/2011 samorządy mają obowiązek zapewnić naukę w przedszkolu wszystkim pięciolatkom, których rodzice wyrażą takie życzenie. Obowiązkowe przedszkole dla pięciolatków ma zostać wprowadzone w roku 2011/2012.
* Sześciolatki do szkół
W roku szkolnym 2009/2010 rozpoczną naukę szkolną dzieci urodzone do kwietnia 2003 r. W roku 2010/2011 reforma obejmie dzieci urodzone do sierpnia 2004, a w roku 2011/2012 już wszystkie sześciolatki z rocznika 2005 będą się uczyć w szkole.
* Języki obce
Zostaje wprowadzony obowiązek nauki języka obcego (najlepiej angielskiego) od pierwszej klasy szkoły podstawowej. W gimnazjum mają być nauczane dwa języki.
* Skrócona edukacja ogólna w liceum
Od drugiej klasy wszyscy uczniowie będą uczyć się wspólnie tylko języka polskiego, matematyki i języka obcego.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.