Zbawienie to priorytet

Szymon Babuchowski

|

GN 34/2008

publikacja 26.08.2008 14:05

O sukcesie, wodzie sodowej i oczyszczeniu z Andrzejem Lampertem rozmawia Szymon Babuchowski

Zbawienie to priorytet fot. Henryk Przondziono

Szymon Babuchowski: Plecak spakowany, za chwilę wyjeżdżasz na rekolekcje. To chyba nie do końca pasuje do wizerunku rockowego idola. Czy środowisko muzyki pop jest otwarte na doświadczenie wiary?
Andrzej Lampert:
– Myślę, że tak, ale mało kto otwarcie się do tego przyznaje. Tendencja jest taka, żeby robić rzeczy komercyjne. Zwracanie uwagi na wizerunek to podstawa. Ale ja nie do końca identyfikuję się z branżą muzyczną pod tym względem. Chcę budować na wierze w Boga swoją dalszą – nawet nie karierę – drogę.

Czy tak było od początku? Miałeś 17 lat, kiedy wygrałeś „Szansę na sukces”. Byłeś przygotowany, żeby to udźwignąć?
– Zawsze chciałem śpiewać i nagle to się spełniło. Zmieniło się też moje życie – znalazłem się wśród wielu dorosłych, którzy kierowali się innymi wartościami niż te, które wyniosłem z domu. Trudno było mi sobie z tym poradzić. Bardzo pomocna była dla mnie wtedy rodzina, z mamą na czele. Ojciec został moim impresario, zajmował się moimi interesami. To dzięki nim, tak naprawdę, skończyłem szkołę. Wiem, że bez tej pomocy mógłbym wylądować w zupełnie innym miejscu, w którym i tak później wylądowałem, już jako dorosły człowiek…

Woda sodowa nie uderzyła Ci do głowy?
– Były takie momenty, kiedy wydawało mi się, że jestem super (śmiech). Natomiast nigdy nie do tego stopnia, żeby odwrócić się od swoich bliskich. Zauważyłem wtedy, że ludzie ulegają pewnym wyobrażeniom o osobach, które znają z radia czy telewizji. Odnoszą się do nich w specyficzny sposób. Doświadczyłem tego ze strony fanek, które wtedy się pojawiły, mimo że moje osiągnięcia nie były jakieś superduże. Zresztą nawet dzisiaj nie są wielkie. Sądzę, że ze strony tych dziewczyn było to pewne zauroczenie. Ale nigdy tego nie wykorzystywałem w żaden sposób.

Zaraz po pierwszych sukcesach mogliśmy Cię usłyszeć w boysbandzie Boom Box. Nie żałujesz trochę tego czasu? Nie było to rozmienianie talentu na drobne?
– Może pod względem muzycznym nie był to zbyt atrakcyjny okres, ale byłem wtedy młody i chciałem przeżyć przygodę. Wiele się w tym okresie nauczyłem. Moje idealne wyobrażenia zderzyły się z twardą rzeczywistością. Bolą mnie te wszystkie układy rządzące showbiznesem, ale kocham muzykę i chciałbym poświęcić jej całe życie.

Dlatego zająłeś się śpiewem klasycznym?
– Zajmuję się nim już jedenasty rok życia, od średniej szkoły muzycznej. Choć w sercu gra mi muzyka rozrywkowa. Śpiew klasyczny to miało być poszerzenie horyzontów, zdobycie kolejnych doświadczeń. A ponieważ szło dosyć dobrze, zdawałem do Akademii Muzycznej. Udało się – i dzisiaj zastanawiam się, czy w przyszłości nie spróbować swoich sił w operze.

Podczas Konkursu im. Ignacego Jana Paderewskiego w 2005 roku zostałeś przez specjalistów nazwany „najbardziej obiecującym głosem tenorowym”, więc chyba miałbyś szanse…
– To było bardzo miłe wydarzenie, tym bardziej że jury było zacne. Śpiew klasyczny rozwijam w dalszym ciągu, ale nie wiem jeszcze, czy to jest to, co mam robić w życiu.

Ale też nie jest to już tylko dodatek?
– Chciałbym połączyć te elementy. Nagrać płytę, na której zawarłbym elementy śpiewu rozrywkowego i klasycznego.

Czy to się nie kłóci?
– U mnie nie. Jest tylko problem z wydolnością fizyczną.

Nagrałeś z zespołem PIN piosenkę „2 kwietnia 2005”. Papież był dla Ciebie ważną postacią?
– Byłem ministrantem i działałem w oazie, ale muszę się przyznać, że trochę Papieża nie doceniłem. Mimo że „Anioł Pański” z Papieżem w niedzielę był w moim domu czymś normalnym, to słowa, które on do nas kierował, nie docierały do mnie wtedy tak głęboko. Piosenka, o którą pytasz, nie została napisana specjalnie dla Papieża. Powstała znacznie wcześniej. To piosenka o śmierci i nadziei, o życiu wiecznym. Ale jest z nią związana niesamowita historia. Kończyliśmy już nagrywanie naszej pierwszej płyty. Ten utwór zostawiliśmy na sam koniec, bo chodziło tylko o nagranie pianina i zaśpiewanie. Zaczęliśmy go nagrywać właśnie 2 kwietnia 2005. Siedzieliśmy cały dzień zamknięci w studiu, nie wiedząc, co się dzieje na zewnątrz. Oczywiście wiedzieliśmy, że Papież jest chory, ale nikt nie celował w ten dzień. I nagle, około 22.00, zadzwonił telefon: Papież nie żyje. Był to dla nas taki znak, że postanowiliśmy już niczego w tej piosence nie zmieniać. Wcześniej mieliśmy plan dopracowania utworu, dogrania jakiejś wiolonczeli, ale w końcu tę właśnie wersję umieściliśmy na płycie. Klip do tej piosenki do dziś pojawia się w telewizji w rocznicę śmierci czy urodzin Papieża.

Wystąpisz kolejny rok z rzędu na Festiwalu Stróżów Poranka. Nie boisz się łatki „muzyka chrześcijańskiego”, którego zamkną w szufladce i nie będą zapraszać na inne imprezy?
– Nie, nie boję się. Bardzo się cieszę, że powstał taki festiwal w moim rodzinnym Chorzowie. Jedynym, czego mógłbym się bać, jest to, żeby nie zaprzeć się wiary. Łatwo jest świadczyć na festiwalu, gdzie są sami chrześcijanie, trudniej – np. wśród ludzi, którzy twierdzą, że wierzą, ale nie praktykują. Wtedy trze-ba bardziej uważać na słowa. W świecie muzyków to nie jest temat, o którym mówi się chętnie. Ale ja nie boję się rozpoczynać takich rozmów, ponieważ sam w swoim życiu doznałem nawrócenia. Wróciłem na drogę, którą szedłem od dziecka. Wiem, że to nie jest moja zasługa, tylko Pana Boga. Często podczas koncertów mam chęć wykorzystania potencjału, który mamy, gdy stoi przed nami 20–30 tysięcy ludzi. Mam czasem takie pragnienie, żeby coś powiedzieć o Panu Jezusie, o Bogu. Jeszcze się nie przełamałem do końca. Ale myślę, że na przykład powiedzenie „zostańcie z Bogiem” nie jest aż takie trudne, a jednak daje ludziom do myślenia.

Wspomniałeś o nawróceniu. Czyli był czas, w którym oddaliłeś się od wiary?
– Tak, w pewnym momencie trochę odsunąłem się od tego, co przekazała mi rodzina. Okres studiów i możliwości, jakie dało mi muzykowanie, zagmatwały moje życie. Wydawało mi się, że tak jest fajnie; że to, co robię, jest ok. Natomiast zawsze po jakimś czasie odzywało się sumienie i czułem wezwanie do kościoła. Chciałem się zbliżać do Pana Boga. Tylko że jeśli żyjesz w jakimś zniewoleniu, to po jakimś czasie wracasz do grzechu. Wytępienie, wyczyszczenie tego jest sprawą trudną. Dzięki Bogu udało mi się taką rzecz w życiu zrobić. Dzisiaj jestem bardzo szczęśliwym człowiekiem. Bardziej odczuwam obecność Pana Boga, moja wiara jest bardziej żywa. Dawniej wszystko było takie wyuczone. Wiedziałem, że trzeba pójść do kościoła, ale brakowało mi autentycznego pragnienia. Teraz podczas każdej Mszy Świętej mam pragnienie, by przyjąć Pana Jezusa w Komunii. Kiedy Go nie przyjmę, bo mam nieczystą duszę, to czuję się źle, czuję brak. Kiedyś tego nie miałem.

Był jakiś moment przełomowy w Twoim życiu?
Zaczęło się od tego, że moja dziewczyna wróciła z Medjugorie i z wielkim zapałem opowiadała o Panu Jezusie, o Maryi – to było coś niezwykłego. Rozpoczął się dla nas czas oczyszczenia. W moim życiu dokonała się wtedy spowiedź generalna, z całego życia. To był Wielki Piątek. Ksiądz powiedział mi wtedy, żebym zapamiętał sobie ten dzień, i faktycznie – ten moment jest dla mnie takim wyznacznikiem. Teraz chcę na Bogu budować życie, rodzinę, muzykę.

Za kilka dni ukaże się druga płyta PIN-u. Opowiedz o niej.
– Płyta nosi tytuł „Muzykoplastyka”. To zapis naszych przemyśleń, rozmów. Bardzo często w zespole dyskutujemy o wierze. Chciałbym, byśmy tworzyli rzeczy, które mieszczą się w ramach komercyjnych, a jednocześnie zawierać w nich swoje przekonania. Nie robić tego tylko dla zarobku. Myślę, że ta płyta też taka jest. Chcę swoim śpiewem przekazywać ważne treści, zwracać uwagę na wiarę. Bo najważniejsze jest nasze zbawienie.

Andrzej Lampert - jest wokalistą zespołu PIN, laureatem „Szansy na sukces”. W 2005 roku został uznany za „najbardziej obiecujący głos tenorowy”. Ostatnio nagrał m.in. duet z Sarą Brightman. 29 sierpnia ukaże się jego druga płyta z grupą PIN, zatytułowana „Muzykoplastyka”. Mieszka w Chorzowie.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.