Tutaj też jest życie

Stanisław Zasada, korespondent GN z Wielkopolski

|

GN 37/2009

publikacja 15.09.2009 14:47

Do Lichenia przyjeżdżają nie tylko pobożni pielgrzymi. Od wielu lat pomocy szukają tu alkoholicy i narkomani. Niedawno księża marianie otworzyli hospicjum.

Tutaj też jest życie Pacjenci potrzebują nie tylko modlitwy, ale także rozmowy - twierdzi ks. Piotr Lach fot. H. Przondziono

Pobożność musi się przekładać na miłosierdzie – powtarza ksiądz Wiktor Gumienny, kustosz sanktuarium maryjnego w Licheniu. – Nie wystarczy tylko modlić się za ludzi, ale trzeba im jeszcze umieć pomagać – dodaje. Księża marianie nie tylko tak mówią. Od kilku lat prowadzą ośrodek, który pomaga leczyć nałogi, zaś pół roku temu otworzyli Hospicjum Błogosławionego Stanisława Papczyńskiego. – Towarzysząc ludziom, którzy umierają, wypełniamy testament naszego założyciela – mówi ksiądz Piotr Lach. Jest dyrektorem i kapelanem hospicjum.

Za tych, co odchodzą
– Módlmy się za świętej pamięci Jana, Marię, Annę, Tadeusza, Zygmunta i Eugeniusza – rozpoczął Mszę świętą ksiądz Piotr. Był 2 kwietnia. W kaplicy hospicyjnej modlono się za osoby, które zmarły w marcu. – Na początku każdego miesiąca polecamy Bogu tych, którzy odeszli od nas w poprzednim miesiącu – tłumaczy kapłan. Na Mszę zaprasza rodziny zmarłych. Rozmawiamy kilkanaście dni później. Minęło sto dni od otwarcia hospicjum. Ksiądz Lach wertuje dokumenty. Mówi, że przyjęto w tym czasie 31 osób. 18 zmarło. – Ale hospicjum to też życie – odzywa się ksiądz Lach, jakby chciał rozwiać przygnębienie. – Nie dominuje u nas smutek i nie mówimy ciągle o śmierci – dodaje. Opowiada, że w hospicjum nawiązują się przyjaźnie, obchodzi się imieniny, święta, ludzie robią sobie prezenty. – Nasi pacjenci też żyją – przekonuje kapelan. – Każdy człowiek jest pełnoprawnym członkiem społeczeństwa bez względu na to, czy jest zdrowy, czy chory, czy może znajduje się w ostatnich dniach życia – dodaje.

A jednak nie ma wątpliwości, że hospicjum to miejsce, z którego już się nie powraca do domu. Tłumaczy: – To nie jest szpital. Leczenie zostało zakończone. Pozostała tylko walka z bólem i towarzyszenie tym ludziom w ostatnich chwilach życia. To ostatnie ksiądz Piotr uważa za tak samo ważne, a może jeszcze ważniejsze niż podawanie chorym morfiny, która ma uśmierzyć ból fizyczny. – Najważniejsze, żeby do końca z kimś być, żeby nie czuł się, że odchodzi w samotności – mówi kapelan. O byciu przy kimś, kto umiera, ksiądz Piotr mówi tak: – Pomagamy mu przejść na drugą stronę życia i przygotować się na spotkanie z Bogiem. Dlatego w kaplicy przy ołtarzu umieszczono słowa błogosławionego Stanisława Papczyńskiego: „Jeśli Jezusowi towarzyszą na świecie w cierpieniach, w niebie będą mu towarzyszyć w pociechach”.

Bezbożny jest ten, kto...
Patron licheńskiego hospicjum żył w XVII wieku. Był najpierw pijarem i jednym z najbardziej znanych duchownych swojej epoki. Zabierał odważnie głos w sprawach publicznych – piętnował nadużywanie szlacheckiej wolności. Do jego konfesjonału przychodzili przyszły król Jan III Sobieski oraz przyszły papież Innocenty XII, który jako nuncjusz rezydował w Warszawie. Po kilkunastu latach Stanisław Papczyński odszedł od pijarów i założył Zgromadzenie Księży Marianów Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. To oni od 60 lat opiekują się sanktuarium w Licheniu. Marianom ojciec Papczyński zlecił szerzenie kultu Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny i modlitwę za zmarłych. „Do najwyższego rodzaju miłości należy wstawianie się do Boga o uwolnienie dusz znajdujących się w płomieniach czyśćcowych, czy to wspierając je pobożnymi jałmużnami, czy też pomagając im na różne inne sposoby” – pisał. I zaklinał: „Bezbożnym i bez serca jest ten, kto nie wzrusza się ich mękami i nie niesie pomocy cierpiącym, choć może to robić”.

Zmarł 17 września 1701 roku. Gdyby nie rozbiory, pewnie w kilkadziesiąt lat po śmierci zostałby wyniesiony na ołtarze. Marianie musieli czekać jednak na jego beatyfikację aż trzy wieki. Błogosławionym ogłosił go 16 września 2007 roku w Licheniu watykański Sekretarz Stanu kardynał Tarcisio Bertone. To właśnie wtedy ludzie po raz pierwszy usłyszeli, że w Licheniu będzie hospicjum. Na zakończenie Mszy beatyfikacyjnej kardynał Bertone poświęcił bowiem kamień węgielny pod jego budowę. Kilkanaście miesięcy później w hospicjum przyjęto pierwszych pacjentów.

Kapłan się nie gorszy
Księża marianie długo zastanawiali się, jakie kolejne dzieło miłosierdzia otworzyć w Licheniu. Minęło kilka lat od powstania Centrum Pomocy Rodzinie i Osobom Uzależnionym. Gdy je otwierali, pomysł nie wszystkim się podobał. – Niektórzy gorszyli się, że będziemy ściągać do sanktuarium pijaków – wspomina ksiądz Gumienny. Centrum zdaje egzamin. Co roku przychodzi tu po porady kilka tysięcy osób. Wiele z nich zaczęło leczyć się z nałogów. – W sanktuarium człowiek powinien mieć możliwość zaspokojenia nie tylko potrzeb religijnych, ale jeśli tego wymaga jego sytuacja życiowa, otrzymać też fachową pomoc terapeuty czy psychologa – przekonuje ksiądz Robert Krzywicki, duszpasterz licheńskiego centrum. – Sama modlitwa nie wystarczy, żeby ktoś przestał ćpać albo pić. Pod koniec lipca w sanktuarium odbywają się Spotkania Trzeźwościowe. Przyjeżdża na nie po 20 tysięcy alkoholików, narkomanów, palaczy, osób uzależnionych od pracy, seksu, hazardu. Niektórzy przyjeżdżają pijani. Marianie uważają jednak, że to normalne, by otwierać bramy dla takich ludzi. Ksiądz Krzywicki: – Kapłan nie może się gorszyć żadnym grzechem czy upadkiem, ale pomóc szukać zagubionym i upadłym dróg pojednania z Bogiem. Na tym polega miłosierdzie.

Taki los człowieka
Elegancko urządzone pokoje, w których przygotowano 24 łóżka, pomalowane są w delikatne, pastelowe kolory. Nawet pościel jest w różne wzory, żeby nie przypominała szpitalnej. – Chcemy, żeby pacjent czuł się tutaj jak w domu – mówi ksiądz Lach. Oprócz sal dla chorych, są pokoje gościnne dla rodzin, które chcą towarzyszyć swoim bliskim w ich cierpieniu i umieraniu. Do licheńskiego hospicjum pacjenci trafiają na podstawie skierowań od lekarza. Za pobyt nie płacą – koszty refunduje częściowo Narodowy Fundusz Zdrowia. Środki na działalność placówki pozyskuje też Fundacja „Spem Donare”, która wspiera wszystkie dzieła apostolskie księży marianów w Licheniu. Chorymi opiekuje się wykwalifikowany personel: lekarze, pielęgniarki, opiekunowie, salowe, psychologowie, fizjoterapeuci, wolontariusze. Wszyscy mają doświadczenie w pracy z ciężko chorymi i umierającymi. Ksiądz Piotr odbył praktykę w hospicjach w Gdańsku i Krakowie. Dawid Koligot jest jednym z opiekunów. Karmi pacjentów, pomaga im w toalecie. Twierdzi, że uczy się tutaj innego spojrzenia na śmierć. – Odkrywam, że to coś naturalnego – mówi Dawid. – Przecież umieranie jest częścią losu człowieka – tłumaczy filozoficznie. O pracy w hospicjum zaczął myśleć kilka lat temu, po śmierci taty. Nie było go w domu, gdy tato umierał. Bardzo żałował. Teraz jest często przy śmierci innych. Jakby chciał wynagrodzić tamtą nieobecność.

Samarytanin też nie pytał
Mimo że hospicjum znajduje się na terenie sanktuarium, nikt nie pyta, czy potrzebujący pomocy jest katolikiem. – Miłosierny Samarytanin z Ewangelii też nie pytał pobitego przez zbójców człowieka o wiarę – odpowiada ksiądz Lach. Obok hospicjum stoi dom, w którym mieszkał Jan Paweł II podczas pobytu w Licheniu w 1999 roku. Sąsiedztwo przypadkowe, ale marianie widzą w tym zrządzenie Opatrzności. – Ojciec Święty sam był wtedy ciężko schorowany – mówi ksiądz Gumienny. – Świadomość tego może być siłą dla ludzi, którzy zmagają się z chorobą. Ksiądz Lach potwierdza, że czasami tak jest. Niektórzy pacjenci opowiadają mu, jak kiedyś pielgrzymowali do Lichenia. Teraz, gdy zachorowali, chcą spędzić ostatnie dni życia właśnie w sanktuarium. Pani Barbara była w licheńskim hospicjum trzy miesiące. Któregoś dnia karetka musiała ją zawieźć na badania do Konina. – Przed wyjazdem dopytywała, czy wróci tutaj, bo mówiła, że chce w Licheniu umrzeć – wspomina kapelan. Wróciła. Zmarła w Poniedziałek Wielkanocny.

Na śmierć jest za wcześnie
Pani Adamina przyjechała do hospicjum z Łodzi. Nigdy wcześniej nie była w Licheniu. Mówi, że zawsze było jej jakoś nie po drodze. – Teraz nie chcę stąd wracać nawet do własnego domu. Tak mi tutaj dobrze – opowiadała, gdy rozmawialiśmy w kwietniu. Ostatnio coraz gorzej się czuje. Ksiądz Piotr mówi, że ludzie odchodzą w różny sposób. Jedni się buntują i mają żal do Pana Boga. Inni odchodzą pogodzeni. Jeszcze inni wyglądają śmierci, bo nie chcą dłużej cierpieć. Czasem ktoś zapyta księdza, czemu śmiertelna choroba dotknęła właśnie jego? Raz ktoś bardzo cierpiący zadał mu pytanie, na czym polega Boże miłosierdzie, skoro on tyle musi znosić? Ksiądz odpowiada, że nie zna odpowiedzi. – Bo jak po ludzku zrozumieć niezawinione cierpienie? – pyta retorycznie. – To można starać się zrozumieć tylko na płaszczyźnie wiary, gdy ufa się, że śmierć nie kończy życia – dodaje. Dlatego w kazaniach mówi przeważnie o Ewangelii. Nie stara się nikogo sztucznie pocieszać. Uważa, że byłoby to nieprawdziwe. Spytałem księdza Piotra, co myśli, gdy odchodzi ktoś bardzo młody, kto miał przed sobą całe życie? Odpowiedział: – Na śmierć zawsze jest za wcześnie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.