Watykan nie gryzie

Przemysław Kucharczak

|

GN 30/2008

publikacja 31.07.2008 16:45

15 lat temu Polska podpisała konkordat z Watykanem. Pamiętacie Państwo, ile było krzyku, że „czarni” zaprowadzą w Polsce dyktaturę? Jakoś nic takiego się nie stało.

Watykan nie gryzie fot. FORUM/Aleksander Keplicz

Jedną z najśmieszniejszych scen w historii polskiego Sejmu było poświęcone konkordatowi przemówienie posła lewicy Piotra Ikonowicza. Ikonowicz wszedł na mównicę, ale zamiast mówić, przez minutę milczał dla uczczenia „ofiar konkordatu”. Niektórzy komentowali później, że było to najinteligentniejsze przemówienie tego posła. Z kolei księża półżartem dodawali, że jedynymi ofiarami konkordatu są... proboszczowie. Bo tylko im przybyło pracy i odpowiedzialności przy formalnościach związanych ze ślubami konkordatowymi.

Plankton gryzie
Okazało się jednak wkrótce, że wszyscy obywatele, którzy nie są proboszczami, nie mieli z powodu konkordatu żadnych problemów. Współpraca Rzeczpospolitej z Kościołem katolickim układa się dziś dobrze. Tak zresztą dzieje się w wielu państwach, gdzie konkordaty obowiązują. I prawie nikomu nie zależy, że-by ten spokój zburzyć. No, może za wyjątkiem Grzegorza Napieralskiego, przewodniczącego Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Ale SLD jest zagrożone zejściem między polityczny plankton. Napieralski walczy, żeby w ogóle weszło do następnego parlamentu. Próbuje więc zapewnić sobie w ten sposób w przyszłych wyborach głosy radykalnych antyklerykałów. Aż trudno więc dziś uwierzyć, że właśnie wokół tego dokumentu wybuchła taka awantura, że między jego podpisaniem a ratyfikacją musiało minąć aż pięć lat.

Ci podstępni katolicy
Podpisany został dokładnie 15 lat temu, 28 lipca 1993 roku. W imieniu państwa polskiego podpis pod konkordatem złożył Krzysztof Skubiszewski, minister spraw zagranicznych w rządzie Hanny Suchockiej. Watykan reprezentował nuncjusz Józef Kowalczyk. Po złożeniu podpisów na konferencji prasowej było jeszcze miło. Jednak w następnych dniach ukazały się gazety. I rozpętało się piekło. Dzisiaj trudno to sobie wyobrazić, ale w 1993 roku wszystkie liczące się tytuły prasowe w Polsce drukowały publicystykę bardziej lub mniej lewicującą. Wyłamywał się z tego chóru tylko tygodnik „Spotkania”, ale w debacie nie wziął już udziału, bo jego francuski właściciel właśnie zdecydował o jego zamknięciu. Zbyt słabe były też wtedy media katolickie. Publicyści doszukiwali się więc podstępu katolików nawet w najbardziej zwyczajnie brzmiących zapisach konkordatu. W tekście zaczynającym się na pierwszej stronie tygodnika „Polityka” Stanisław Podemski grzmiał: „Bywa, że w umowie wszystko, co najważniejsze, lokuje się na szarym końcu. W art. 27 znajdujemy więc zapowiedź tyleż tajemniczą, co ogólną: »Sprawy wymagające nowych lub dodatkowych rozwiązań regulowane będą na drodze nowych umów lub uzgodnień«. O jakie dodatkowe, dalsze umowy tu chodzi?” – pytał dramatycznie.

Tygodnik „Wprost” dzisiaj to zupełnie inne pismo niż przed 15 laty. Wtedy było lewicowe. Tekstowi prof. Jerzego Wisłockiego na początku sierpnia 1993 roku nadało tytuł „Konkordat kościelnych przywilejów”. Profesor uderzył w tony niemal histeryczne. „Jeśli w orzecznictwie sądów powszechnych trzeba będzie stosować posiłkowo kodeks prawa kanonicznego, to jest to niedopuszczalne uzależnienie własnego prawa od prawa obcego” – ostrzegł. Dziś wiemy, że nic podobnego nie ma przecież miejsca, jednak w 1993 roku opinia poważnego naukowca niejednego wprowadziła w błąd. „Wprost” wyróżniło w jego tekście takie wypowiedzi: „Konkordat zawiera niemal wyłącznie przywileje dla Kościoła” i „Czy i na kształcie polskiego konkordatu odciśnie się mentalność Kościoła – oblężonej twierdzy? (...)”.

Teksty w mediach kipiały od oburzenia, że konkordat utrwala nauczanie religii w szkołach i że zobowiązuje państwo do dotowania z budżetu Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie. Prof. Wisłocki wyrażał nawet żal, że konkordat nie zmusza biskupów do składania... przysięgi na wierność Rzeczpospolitej. „Należy wszakże pamiętać o hierarchicznej strukturze Kościoła katolickiego i bezpośredniej podległości papieżowi biskupów rezydencjalnych” – próbował uzasadniać. Jego tekst „Wprost” zilustrował rysunkiem biskupów z mitrami na głowach. Mitry te były jednak nasunięte aż do połowy twarzy i miały wycięte otwory na oczy. Biskupi przypominali więc członków Ku Klux Klanu. W mediach pojawiły się nawet sugestie, że konkordat doprowadzi do uznania przez państwo małżeństw 14-latków. Jakim cudem? Ponieważ „kodeks prawa kanonicznego dopuszcza możliwość zawarcia związku małżeńskiego przez mężczyznę powyżej 16. roku życia, a kobietę powyżej 14. roku życia”.

Biskup tylko Polak
Co naprawdę ten dokument zmienił? Otóż jedyną zmianą w polskim prawie było wprowadzenie ślubów konkordatowych. Młodsi czytelnicy mogą już nie pamiętać, że przed 1998 rokiem zawierający ślub kato-lik był skazany na odgrywanie szopki w Urzędzie Stanu Cywilnego przez uczestnictwo w świeckim ceremoniale. Założone w Urzędzie obrączki nowożeńcy następnie ściągali z dłoni, żeby jeszcze raz je nałożyć w kościele... Była to sytuacja nieco schizofreniczna. Siostra wyżej podpisanego brała ślub krótko przed wejściem konkordatu w życie.

Poprosiła w USC, żeby nie nakładać tam obrączek, a tylko podpisać dokumenty. Kierowniczka poczuła się jednak dotknięta lekceważeniem Urzędu Stanu Cywilnego. Zaczęła więc z mojej siostry kpić i ją obrażać. Dzisiaj nowożeńcy nie muszą się już takimi rzeczami przejmować. Podpisy pod dokumentami składają w kościele, a obowiązek ich dostarczenia do USC ma proboszcz. Watykan z kolei zobowiązał się w konkordacie, że na biskupstwa w Polsce będzie mianował tylko obywateli polskich. Żadna część terytorium Polski nie może też zostać włączona do diecezji, która ma swą stolicę poza granicami Rzeczypospolitej.

Państwo nie ma wpływu na obsadę stanowisk kościelnych – głosi konkordat. Jednak – i to jeden z ciekawszych zapisów – Watykan zobowiązał się, że z wyprzedzeniem poda nazwisko kandydata na biskupstwo do poufnej wiadomości polskiemu rządowi. I choć prof. Wisłocki obśmiał ten zapis w „Gazecie Wyborczej” tuż po podpisaniu konkordatu, okazało się, że system jednak działa. I że Watykan niekoniecznie musi zlekceważyć wyrażone przy okazji zastrzeżenia polskich polityków. Mieliśmy okazję przekonać się o tym przy nominacji abp. Wielgusa na metropolię warszawską.

Papież: idzie normalność
Rozwiązania przyjęte w konkordacie państwo rozszerzyło też na inne wyznania, nie tylko na katolików. Przykład Polski zachęcił inne kraje do podpisania konkordatów z Watykanem. Węgry i Chorwacja później niż Polska konkordat podpisały, ale wcześniej go ratyfikowały. O tym, że straszenie konkordatem było bajką, podobną do tej o Amerykanach zrzucających nam z samo-lotów stonkę ziemniaczaną, Polacy dowiedzieli się później – dopiero gdy konkordat wszedł w życie. Przedtem na antyklerykalnej histerii grali postkomuniści z SLD, którzy przejęli władzę jesienią 1993 roku, krótko po podpisaniu konkordatu. I odmówili jego ratyfikacji. Konkordat czekał więc na to aż pięć lat, do powołania rządu Jerzego Buzka. Do jego ratyfikacji przyczynił się m.in. zmarły niedawno Broni-sław Geremek, który został wtedy ministrem spraw zagranicznych.

W styczniu 1998 roku konkordat został więc ratyfikowany przez parlament, a później podpisał go, początkowo niechętny dokumentowi, prezydent Kwaśniewski. W dniu wymiany dokumentów ratyfikacyjnych w 1998 roku głos na temat tego konkordatu zabrał też Jan Paweł II. „Dzisiaj zaczyna się nowy etap, określiłbym go jako normalny, we wzajemnych relacjach między Stolicą Apostolską i Rzecząpospolitą Polską” – powiedział.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.