Do dziś słyszę szum tej wody…

Elżbieta Ruman, dziennikarka TVP

|

GN 28/2008

publikacja 20.07.2008 19:33

Decyzja o aborcji wydawała im się łatwa i logiczna. Dopiero potem zaczęło się ich „piekło”. Teraz marzą tylko o tym, by kiedyś móc sobie wybaczyć.

Do dziś słyszę szum tej wody… fot. Roman Koszowski

Dwie kobiety zgodziły się opowiedzieć mi kawałek swojego życia. Pani Barbara czekała na mnie w swoim domu. Elegancka, spokojna – tylko nerwowe ruchy dłoni zdradzały, że nie jest to łatwa rozmowa. Pani Zofia, delikatna blondynka, nie chciała spotkać się w domu. – Łatwiej będzie mi mówić w bardziej anonimowym wnętrzu – wytłumaczyła. Dwa różne losy, dwie różne osoby, a jednak ich opowieści są podobne. Łączy je jedna zła decyzja, która położyła się cieniem na całym życiu.

Barbara: mój syn Jacek
– Miałam wtedy 30 lat, dwoje dzieci, pracowałam zawodowo, często popołudniami. Sytuacja w małżeństwie była trudna. Mąż nie zajmował się dziećmi. Nie wyobrażałam sobie nawet obecności trzeciego dziecka. Kiedy okazało się, że jestem w ciąży, byłam bardzo przybita. Mąż nie chciał słyszeć o kolejnym dziecku. Troje dzieci w naszym środowisku było odbierane prawie jak… patologia. Jestem osobą wierzącą, słyszałam, że aborcja jest złem, ale myślałam: co ksiądz o tym wie, ja mam trudne warunki życiowe… Podświadomie czekałam na to, że ktoś powie: „przemyśl to, pomogę ci”, ale nic takiego się nie zdarzyło. Kiedy poszłam do gabinetu, lekarz zupełnie nic nie mówił, poza podaniem mi terminu. A więc i ja chciałam traktować to jako zabieg, jak wizytę u dentysty. Najbardziej przeżyłam chwilę, kiedy po wszystkim lekarz kazał mi iść do łazienki. Do dziś słyszę szum wody spłukiwanej w ubikacji…

Nie winiłam mojego męża, całą winę brałam na siebie. Jednak wiem, że gdyby wtedy powiedział: „nie martw się, jakoś sobie poradzimy” – nie zabiłabym mojego dziecka. Wystarczyłoby jedno zdanie. Po powrocie do domu tłumaczyłam sobie, że zrobiłam coś, do czego miałam prawo, że teraz zajmę się dobrze dziećmi, swoimi obowiązkami. Jednak z każdym miesiącem ogarniała mnie coraz większa pustka. Myślałam, żeby urodzić kolejne dziecko, że ono zastąpi tamto. Jednak to było niemożliwe, z mężem miałam bardzo złe relacje. Czułam lęk, że mąż ujawni naszą potworną tajemnicę rodzinie, znajomym. Pił coraz więcej, a ja – ze strachu – stwarzałam mu komfort picia. Milczałam, nie krytykowałam go. Minęło kilkanaście lat. Nasze małżeństwo znacznie się poprawiło. Jednak wciąż, kiedy widziałam rodzinę z trójką dzieci – jaką my też moglibyśmy być – czułam ogromny ból i żal, którego nie byłam w stanie wyrazić…

Kiedyś na wczasach obsesyjnie chodziłam za dziewczynką, która często po ośrodku wczasowym poruszała się sama… Ona była w tym samym wieku, w jakim mogło być moje dziecko. Zaczęłam się sama siebie bać… Kiedy urodził się mój wnuczek, poczułam, że nie jestem w stanie wziąć go na ręce, nie jestem godna! Byłam przerażona, tłumaczyłam, że już zapomniałam, jak to się robi. I wtedy moja cudowna synowa, jak generał, powiedziała: proszę wyciągnąć ręce! Ja jak automat wykonałam polecenie. A ona włożyła go w moje dłonie. Żeby radzić sobie dalej z życiem i ze sobą postanowiłam poszukać pomocy. Trafiłam na terapię dla kobiet po aborcji. Elementem terapii było powiedzenie o wszystkim bliskim. Napisałam listy do moich dorosłych synów, w których powiedziałam im całą prawdę. Synowie zachowali się wspaniale. Moje nienarodzone dziecko – jestem pewna – było chłopcem. To był mój syn, nadałam mu imię Jacek.

Zofia: moja córka Zosia
Moje „nowe narodzenie” zaczęło się 12 lat temu – po spotkaniu z kobietą, która przyjechała ze Stanów i mówiła o swoim doświadczeniu aborcji: o potwornym bólu i cierpieniu po stracie dziecka. Po raz pierwszy usłyszałam, jak ktoś o tym mówi. Ona mówiła o wszystkim, co ja czułam, a czego nie byłabym w stanie nikomu powiedzieć. Jakby wydobywała moje najtajniejsze myśli! Kiedy to się wydarzyło, miałam 21 lat, studiowałam. I bardzo kochałam swoją mamę. Kiedy okazało się, że jestem w ciąży, wydawało mi się, że sobie nie poradzę, a przede wszystkim bałam się odrzucenia przez mamę. Mój chłopak powiedział: zrób, jak uważasz. Dziś rozumiem, że było to zrzucenie całej winy na mnie. Wtedy wydawało mi się, że on bardzo mnie kocha. Ta straszna tajemnica połączyła nas niesamowicie – po kilku latach wzięliśmy ślub.

Kiedy zdecydowałam się na aborcję, nie myślałam, że zabijam dziecko, wmawiałam sobie, że to zlepek komórek. Ale potem, kiedy urodziłam dwoje dzieci, nie potrafiłam ich pokochać. Ta straszna tajemnica, którą z mężem ukrywaliśmy, oddalała mnie od dzieci. Nie potrafiłam ich całować, przytulać, pieścić. To był taki zimny chów… Dopiero później zrozumiałam, że odrzucenie pierwszego dziecka było też odrzuceniem następnych…

Moje małżeństwo się rozpadło. Mąż odszedł po kilku latach. Żyliśmy głęboko zranieni i on nie mógł sobie z tym poradzić. Ja też nie mogłam normalnie żyć. Trafiłam na terapię. Z każdą godziną zajęć docierało do mnie to, co ukrywałam przez lata: obraz mojego dziecka, świadomość, że je zabiłam i ogromny żal. Wystarczyło, że zamknęłam oczy: już pojawiała się ona. Zawsze byłam pewna, że to była dziewczynka. Moja córeczka. Zosia. Wiedziałam, że muszę powiedzieć o wszystkim moim bliskim. Kiedy powiedziałam moim dzieciom, spotkałam się z ogromną miłością, ze zrozumieniem. Powiedziałam też mojej mamie – tata już nie żył. Mama płakała razem ze mną. Tu również nie spotkało mnie odrzucenie. Zrozumiałam wtedy, że to nie Pan Bóg zaplanował dla mnie aborcję – to była tylko moja decyzja. A Bóg dawno mi wybaczył, ciągle bardzo mnie kocha i czeka, aż ja wybaczę sama sobie. Bóg dawno mi wybaczył, ciągle bardzo mnie kocha i czeka, aż ja wybaczę sama sobie

Aborcja w polskim prawie
Problem aborcji pojawił się w polskim prawie przed II wojną światową. Kodeks karny z 1932 r. dopuszczał aborcję w dwóch przypadkach: gdy ciąża była zagrożeniem dla życia bądź zdrowia matki, lub zaistniała w wyniku przestępstwa. Prawo to obowiązywało do 1956 roku, z krótką przerwą w okresie okupacji hitlerowskiej. Niemiecki okupant wprowadził 9 marca 1943 r. rozporządzenie zezwalające na dokonywa-nie aborcji bez ograniczeń obywatelkom krajów okupowanych. Jednocześnie zabroniono pod karą śmierci dokonywania aborcji przez Niemki.

Od kwietnia 1956 r. nową ustawą o warunkach dopuszczalności przerywania ciąży (Dz. U. z 1956 r., nr 12, poz. 61) wprowadzono możliwość dokonywania aborcji w trzech przypadkach:

1. gdy przemawiały za tym wskazania lekarskie dotyczące zdrowia płodu lub kobiety;
2. gdy ciąża powstała w wyniku przestępstwa;
3. ze względu na trudne warunki życiowe kobiety.

Obecnie obowiązuje ustawa z 7 stycznia 1993 r. o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży. Dopuszcza ona aborcję, gdy:
1. ciąża stanowi zagrożenie dla życia lub zdrowia kobiety (do chwili osiągnięcia przez płód zdolności do samodzielnego życia poza organizmem kobiety);
2. istnieje duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu (do chwili osiągnięcia przez płód zdolności do samodzielnego życia poza organizmem kobiety);
3. ciąża powstała w wyniku czynu zabronionego (do 12 tygodni od poczęcia).
W 1996 roku dopuszczono aborcję również z powodu ciężkich warunków życiowych lub trudnej sytuacji osobistej kobiety. Trybunał Konstytucyjny 27 maja 1997 r. orzekł jednak o niezgodności tego zapisu z Konstytucją. Przepis ten przestał więc obowiązywać 23 grudnia 1997 r.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.