Trup wypadł z szafy

Jerzy Bukowski, filozof, publicysta

|

GN 27/2008

publikacja 11.07.2008 07:31

Dopiero siedem lat po ujawnieniu agenturalnej przeszłości Lesława Maleszki, definitywnie utracił on pracę w „Gazecie Wyborczej”.

Trup wypadł z szafy fot. Reuters

Pokazany w telewizji TVN film Anny Ferens i Ewy Stankiewicz „Trzech kumpli” wywołał wstrząs. Trudno nie wiązać rozwiązania umowy o pracę między „Gazetą Wyborczą” a Lesławem Maleszką z emisją filmu, pokazującego losy trzech przyjaciół z połowy lat 70. XX wieku – studentów Uniwersytetu Jagiellońskiego, współpracowników Komitetu Obrony Robotników. Pierwszy z nich (Maleszka) okazał się zdrajcą i jednym z najważniejszych agentów, jakich miała bezpieka, drugi (Stanisław Pyjas) został przez nią zamordowany w nocy z 6 na 7 maja 1977 roku, a trzeci (Bronisław Wildstein) nieustannie walczy o ujawnienie prawdy o tamtych czasach.

Na zakończenie pracy Maleszki w „Gazecie” mogła wpłynąć jedna ze scen filmu, w której wydaje on przez telefon kategoryczne polecenie, dotyczące ostatecznego kształtu jednego z mających się ukazać na jej ła-mach artykułu w dziale „Opinie”, który współredagował. Ten fragment dobitnie pokazał, że jego rola w nadawaniu kształtu ideowego „Gazecie” była wciąż znacząca.

Maleszka pełnił po 1989 roku funkcję zastępcy redaktora naczelnego „Gazety Krakowskiej”, a następnie został wpływowym dziennikarzem „Gazety Wyborczej”, autorem wielu artykułów, w których konsekwentnie podawał w wątpliwość sens lustracji. Nigdy dobrowolnie nie przyznał się do swojej haniebnej przeszłości, którą zdemaskował dopiero w 2001 roku Wildstein, analizując pracę magisterską byłego funkcjonariusza SB, poświęconą inwigilacji i grom operacyjnym ze Studenckim Komitetem Solidarności. Dopiero wtedy Maleszka postanowił przyznać się do winy, publikując na łamach „Gazety” dość pokrętny artykuł.

Humanitaryzm Michnika
Adam Michnik nie zwolnił go jednak wówczas z pracy. Dlaczego? Wyjaśnia to opublikowane kilkanaście dni temu oświadczenie obecnego kierownictwa redakcji: „Gdy została ujawniona szokująca przeszłość Maleszki jako agenta SB, do czego się przyznał – zdecydowaliśmy, że nie może już publikować na naszych łamach. Zgodziliśmy się natomiast, by mógł on wykonywać niektóre prace redakcyjne dla „Gazety” w ograniczonym zakresie i poza siedzibą redakcji. Decyzja ta była wtedy trudna do przyjęcia dla naszego zespołu, podjęliśmy ją wyłącznie ze względów humanitarnych i socjalnych. Z chwilą, gdy Lesław Maleszka postanowił wystąpić o rozwiązanie stosunku pracy, zaakceptowaliśmy to”.

Tak oto dobiegła chyba ostatecznego końca publiczna kariera „Ketmana” (taki pseudonim wybrał dla siebie Maleszka) – człowieka, który nadal nie potrafi wyjaśnić motywów swojego podwójnego życia z lat 70. i 80. Indagowany o to przez autorki filmu zdobył się jedynie na krótką odpowiedź: „To doskonałe pytanie”.

Co Maleszka wie o śmierci Pyjasa?
Jest także inne pokłosie tego filmu: poseł Platformy Obywatelskiej Jarosław Gowin powiedział w Polskim Radiu, że prokuratura zdecydowanie powinna się zająć wyjaśnieniem okoliczności śmierci Pyjasa, a Maleszka może wiedzieć dużo na temat tragicznych wydarzeń majowej nocy sprzed ponad 31 lat.

Wyraźnie sugerują to obecnie jego dawni znajomi z SKS, m.in Andrzej Mietkowski. Stawiają hipotezę, że Pyjas mógł zdemaskować Maleszkę, a ten poskarżył się wówczas swojemu oficerowi prowadzącemu, który wdrożył – razem ze zwierzchnikami – odpowiednie „środki zaradcze”, aby chronić znakomitego agenta. Sam „Ketman” nie wyklucza, że mógł istnieć „bardzo daleki” związek między jego donosami a śmiercią kolegi.

Zatrudnieni w Krakowskim Oddziale Instytutu Pamięci Narodowej historycy nie wypowiadają się wpraw-dzie w tej sprawie, ale nie wykluczają, że Maleszka – jako najważniejszy i najbardziej efektywny agent SB tamtych czasów w Krakowie – wie znacznie więcej, niż do tej pory ujawnił, nie tylko zresztą na ten temat.

W maju pion śledczy krakowskiego IPN formalnie przejął od prokuratury postępowanie, mające doprowadzić do wyjaśnienia okoliczności śmierci Pyjasa. Dobrze by się więc stało, gdyby Maleszka został wezwany jako świadek, bo znający całą prawdę o tamtych wydarzeniach byli funkcjonariusze bezpieki mówią – co znakomicie pokazuje film „Trzech kumpli” – wyłącznie to, co uznają za stosowne w ramach lojalności zawodowej wobec siebie i swoich dawnych przełożonych.

Nie wiem, z kim TW „Ketman” czuje się dzisiaj bardziej związany: z tymi, którym donosił, czy z ich ofiarami, a swoimi byłymi przyjaciółmi. Gdyby jednak zechciał zdobyć się na szczerość i chociaż trochę oczyścić sumienie, mógłby nastąpić przełom w wieloletnim procesie docierania do prawdy o tym, jak zginął Stanisław Pyjas.

Skompromitowane standardy „Gazety”
Emisja filmu wywołała jeszcze jeden dalekosiężny skutek. Wyznaczająca od ponad 19 lat standardy moralne i społeczne dla wielu Polaków „Gazeta Wyborcza” stała się z dnia na dzień przedmiotem ataków wielu mediów, dla których była przez ów okres niepodważalną wyrocznią. Zaczęły one zadawać Michnikowi kłopotliwe pytanie, dlaczego nie wyrzucił Maleszki z pracy już w 2001 roku, kiedy ten (ale dopiero pod naciskiem dawnych przyjaciół z opozycji) opublikował w „Gazecie” artykuł pt. „Byłem Ketmanem”. Film udowodnił ponad wszelką wątpliwość, że mimo upływu lat jest on nadal człowiekiem całkowicie zakłamanym, niemającym odwagi wypowiedzieć do końca prawdy o sobie, chociaż została już ona obszernie i dogłębnie zdemaskowana. Michnik znał ją (być może nawet dużo wcześniej i w znacznie większym zakresie niż autorki „Trzech kumpli”, ponieważ już w 1989 roku prawem kaduka buszował po archiwach bezpieki), ale nie przeszkadzało mu to zatrzymać go w „Gazecie”, przesuwając jedynie na mniej eksponowane stanowisko. Uczynił to – jak się teraz okazuje – wbrew opinii większości wpływowych dziennikarzy „Gazety”, uzasadniając swoją decyzję względami humanitarnymi i chrześcijańskim miłosierdziem, co skądinąd stanowi ciekawy objaw ponadwyznaniowej solidarności z donosicielem.

Zatrważająca hipokryzja
Postępując w ten sposób, zmusił wielu swoich podwładnych do praktykowania na co dzień hipokryzji. Z jednej strony musieli oni cierpieć obecność Maleszki w swoim gronie (aczkolwiek ostentacyjnie nie podawali mu ręki i przechodzili na jego widok na drugą stronę redakcyjnego korytarza), z drugiej zachwycać się wspaniałomyślnością i głębokim humanitaryzmem swojego szefa, który nie chciał, by Maleszka umarł z głodu lub zrobił sobie jakąś krzywdę. To zaiste ciekawy przejaw faryzejskiej troski o agenta, który zbił majątek na donosicielstwie, a teraz trzeba się jeszcze nad nim ze zrozumieniem pochylać i martwić, czy ma za co żyć.

Teraz, kiedy trup ostatecznie i z hukiem wypadł z szafy, wysokie standardy „Gazety” upadły tak nisko, że skrytykowali ją nawet dotychczasowi sojusznicy. Mało tego, także wielu jej dziennikarzy nie kryje dzisiaj zażenowania, że firmowali swoimi nazwiskami uwiarygodnianie komunistycznego kapusia, który odszedł z redakcji dopiero tuż przed emisją filmu. Znaleźli się w bardzo trudnej sytuacji, ponieważ jedną z osi linii programowej „Gazety” jest do dzisiaj negatywny stosunek do lustracji, dezubekizacji i dekomunizacji. Jak mają teraz pogodzić ideową pryncypialność z indywidualnym przypadkiem Maleszki?
Może ten wstrząsający film, który stał się w Polsce przedmiotem równie żywiołowej dyskusji jak książka Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii” stanie się przełomem w stosunku do byłych agentów bezpieki, nad których rzekomymi rozterkami wewnętrznymi troskliwie pochylała się do tej pory „Gazeta Wyborcza”, ignorując krzywdy, jakie wyrządzili oni swoim ofiarom. I może ona sama zmieni nieco swoje standardy, aby ratować mocno nadszarpniętą reputację.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.