Amerykański koszmar

Joanna Najfeld, publicystka

|

GN 25/2008

publikacja 26.07.2008 23:11

Kampanię zaczął jako genialny sofista. W swojej książce-manifeście mantrował o nadziei... na zmianę, na współpracę ponad podziałami, na powrót do amerykańskiego snu. Miękkim wizerunkiem i charyzmą zjednał miliony. Dziś, pewny zwycięstwa, Barrack Obama odsłania karty. Priorytetem jego prezydentury będzie lewicowa rewolucja.

Amerykański koszmar Lewicowa rewolucja to program wyborczy Barracka Obamy - kandydata Partii Demokratycznej na prezydenta USA fot. East News

Jak to w amerykańskiej kampanii, emocji nie brakuje na długo przed właściwym starciem. Zacięta walka o nominację w obozie Demokratów nie schodziła z czołówek gazet od miesięcy. Hillary Clinton i Barrack Obama szli łeb w łeb, ale ostatecznie na nic zdają się miliony dolarów i zaplecze polityczne Clintonów. Hillary odpada z gry, zasilając swoim elektoratem i tak już potężne grono zwolenników Obamy – na jeden z wieców charyzmatycznego przywódcy przybywa tłum wielkości małego miasta.

Dla Amerykanów sprawy fundamentalne, dotyczące życia i rodziny, nie są tematami zastępczymi. Również wśród Demokratów, choć oni pojmują je kompletnie odwrotnie. Zamiast ochrony życia, walczą o eutanazję i aborcję. Prawa i przywileje rodzin chcą oddać mniejszościom seksualnym. Walka o demokratyczną nominację rozegrała się w dużej mierze na tym właśnie polu. Hillary Clinton i Barrack Obama licytowali się, kto jest bardziej progejowski, i kto skuteczniej zabiega o aborcję, eutanazję i edukację seksualną.

Jezus za gejami kontra prezydent na paradzie
W walce o miano najbardziej prohomoseksualnego kandydata oboje nie przebierali w środkach. Obama posunął się do twierdzenia, że Jezus poparł homoseksualizm w Kazaniu na Górze. Starając się o istotny w Ameryce elektorat chrześcijański, chciał w ten sposób „oswoić” wątki rewolucji seksualnej z wiarą. W gejowskiej licytacji Hillary Clinton nie pozostawała dłużna. Obiecała obsadzić administrację homoseksualistami i zostać pierwszym prezydentem, który pomaszeruje w paradzie gejów. Starcie skończyło się remisem.

Największa amerykańska organizacja gejowska pod niewinną nazwą Human Rights Campaign (ang. Kampania na rzecz Praw Człowieka) przyznała obojgu 89 na 100 możliwych punktów za promocję interesów mniejszości seksualnych. Na wynik zasłużyli między innymi głosując za przyznaniem związkom gejowskim przywilejów małżeństw, łącznie z adopcją dzieci. Pochwaleni zo- stali też za promocję „prawa knebla”, zakazującego dyskryminacji gejów na różnych płaszczyznach, a w praktyce ograniczającego wolność słowa, poglądów i wyznania.

Aborcja prawem raz na zawsze
Nie oszukujmy się. Obama nie pokonał wyborczej machiny Clintonów o własnych siłach. Musiał wejść w układy, z których teraz będzie się wywiązywał. Jedną ze znanych obietnic jest umowa z Planned Parenthood, największą światową siecią promowania i wykonywania aborcji (w Polsce reprezentowaną przez Federację na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny Wandy Nowickiej). Za wsparcie finansowe, którego Planned Parenthood udzieliło również Hillary, Obama obiecał uczynić legalizację aborcji priorytetem swojej administracji. – Pierwszą rzeczą, jaką bym zrobił jako prezydent, to podpisanie Ustawy o Wolności Wyboru – powiedział Obama w lipcu do zgromadzenia aborcjonistów. Ustawa o Wolności Wyboru anulowałaby każdy przepis ograniczający dostępność aborcji, włącznie z federalnym zakazem aborcji poprzez częściowe urodzenie.

Cofnęłaby misternie wywalczone regulacje chroniące nienarodzonych, coraz częściej ostatnio wprowadzane na poziomie stanowym. Na mocy Ustawy o Wolności Wyboru aborcja stałaby się „fundamentalnym prawem”, nastolatki mogłyby ją dostać natychmiast, bez wiedzy rodziców, a ośrodków aborcyjnych nie obowiązywałyby żadne zaostrzenia bezpieczeństwa. Lekarzy i szpitale odmawiające mordowania dzieci przed urodzeniem spotkałyby konsekwencje prawne i procesy o łamanie prawa do aborcji. Jak podkreślił Obama, taki ruch na poziomie federalnym zablokowałby całkowicie wszelkie wysiłki ruchów prolife i zakończyłby raz na zawsze społeczną debatę o legalności aborcji. Te wyborcze obietnice to nie tylko czcze gadanie. Obama może pochwalić się maksymalną punktacją w rankingu proaborcyjnych polityków. Głosował nawet przeciw ustawie o podtrzymywaniu przy życiu dzieci, które przeżyły aborcję. Według Obamy, takie niemowlęta nie mają prawa do opieki lekarza już po urodzeniu. Mają skonać z wycieńczenia, pozostawione same sobie.

Niebezpieczne towarzystwo
Nie bez powodu swoje poparcie zainwestowała w Obamę niezwykle wpływowa filozof aborcjonizmu Frances Kissling, która wyłamała się z ogólnośrodowiskowego poparcia dla Hillary Clinton, uznając, że to Obama jest bardziej zdeterminowany pokonać raz na zawsze zwolenników prawa człowieka do życia.
Pojawiły się spekulacje, że kandydatką na wiceprezydenta u boku Obamy może zostać gubernator stanu Kansas, Kathleen Sebelius. Sebelius jest twarzą ruchu proaborcyjnego i prominentną działaczką wywrotowej organizacji Catholics for Free Choice (ang. Katolicy za Wolnym Wyborem), która promuje wśród kato-lików akceptację zabijania dzieci przed narodzeniem.

Nie wiadomo jednak, czy Obama zdecyduje się na takie ryzyko. Sebelius została już upomniana przez biskupa, że dopóki nie odwoła swoich poglądów, nie wolno jej przystępować do Komunii św., bo przez publiczną promocję aborcji sama wyklucza się z Kościoła. Spektakularną porażką zakończyła się rzekomo katolicka, ale przecież proaborcyjna kandydatura Johna Kerry’ego w poprzednich wyborach. Obamie bardzo zależy na zwabieniu chrześcijan, ale raczej nie zaryzykuje aż tak ostrej piłki.

Hussein, chrześcijanin
W walce o głosy chrześcijan może mu też przeszkodzić niewygasła jeszcze kontrowersja wokół jego wyznania. Chociaż Obama do znudzenia powtarza, że jest praktykującym chrześcijaninem, przeciwnicy wytykają mu silnie udokumentowaną muzułmańską przeszłość. Na stronie ExposeObama.com konserwatywna organizacja National Campaign Fund publikuje filmik ze zdjęciami Obamy w muzułmańskim stroju.

Powołuje się na zeznania znajomych kandydata z czasów jego indonezyjskiej przeszłości. Ojciec i ojczym Obamy byli muzułmanami, matka chrześcijanką. Dziadek ze strony ojca gorliwie praktykował islam. Barrack chodził do islamskiej szkoły, w papierach wpisaną miał tę właśnie religię, choć można było zadeklarować jeszcze cztery inne, z czego dwie chrześcijańskie. Młody Obama bywał z rówieśnikami w meczecie, chodził na zajęcia z islamu.

Co na to sam Obama? „Chodziłem, ale nie praktykowałem”, czyli Clintonowskie „paliłem, ale nie zaciągałem się”. Jego ekipa brnie nawet dalej, twierdząc, że nigdy nie był w meczecie. Czy Amerykanie to kupią? Potrafią przełknąć wiele, ale nie lubią być okłamywani. Z praktycznego punktu widzenia istotne jest nie tyle, czy Obama muzułmaninem był, ale czy za muzułmanina go uważano. Bo jeśli tak, to dla świata islamu dziś jest apostatą, a zatem może mu nawet grozić kara śmierci.

Według wyznawców tej religii, muzułmaninem jest każde dziecko muzułmanina. Kolejny wyznacznik to drugie imię Obamy – Hussein, arabskie, oparte na rdzeniu złożonym z trzech zgłosek H-S-N. Do tego relacje świadków ze społeczności muzułmańskiej. Sprawa wydaje się jednoznaczna – dla fundamentalistów Obama muzułmaninem był. Jak to może wpłynąć na jego prezydenturę? Można spodziewać się co najmniej nieprzychylności ze strony umiarkowanych muzułmanów. A to nie ułatwia polityki międzynarodowej.

Ameryko, obudź się...
Jakby nie patrzeć, doszło do tego, że o prezydenturze największego imperium światowego decydują zawody w marketingu politycznym. Żenujące, że debatę publiczną dominują tematy, o których pokolenie naszych dziadków wstydziłoby się pomyśleć. Odrażające, że wygrywa ten, kto przelicytuje przeciwnika w determinacji szerzenia śmiercionośnej ideologii. Ameryce życzę powrotu do normalności, mam nadzieję, że nie będzie jej do tego potrzebny zimny prysznic w postaci potężnego kryzysu ekonomicznego.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.