Opieka ojca Leandra

Stanisław Zasada, korespondent Gościa z Wielkopolski

|

GN 24/2008

publikacja 16.07.2008 15:40

Za działalność w konspiracji zginął w hitlerowskim więzieniu. Czy ojciec Leander Kubik zostanie kolejnym męczennikiem II wojny światowej? O jego beatyfikację modlą się parafianie i dawni spiskowcy.

Opieka ojca Leandra Ojciec Leander z rodziną. repr. przemyslaw Graf

Gdy Maria Kubik kazała otworzyć trumnę, zobaczyła zmasakrowane zwłoki syna. Ciało pokryte było liczny-mi ranami i siniakami – ślady po torturach gestapo i biciu we wronieckiem więzieniu. 19 października 1942 roku był pogrzeb. Ojca Leandra Henryka Kubika pochowano na parafialnym cmentarzu w Nowym Kramsku. Miał 33 lata.

Konspiracja na plebanii
„Przyrzekam na krzyż święty i Mękę Pana Jezusa Chrystusa, że od dziś staję się czynnym bojownikiem o wolność Polski i jej historyczne granice” – młodzi mężczyźni w Gostyniu składają rotę ślubowania, wstępując do konspiracji. Jest początek 1940 roku. Tajna organizacja wojskowa nazywa się Czarny Legion. Gostyń to niewielkie miasteczko w Wielkopolsce, w pobliżu granicy z przedwojenną Trzecią Rzeszą. Na samym początku okupacji hitlerowcy rozstrzelali na rynku 30 mieszkańców. Wysadzili też w powietrze figurę Chrystusa, którą gostynianie postawili w 1923 roku na pamiątkę odzyskanej po zaborach niepodległości. – Dlatego gniew w nas był tak duży – wspomina Marian Sobkowiak, jeden z byłych legionistów. Pan Marian jest dziś po osiemdziesiątce. Gdy wstępował do podziemia, miał 16 lat. Był jednym z najmłodszych członków Czarnego Legionu. Razem ze starszymi kolegami poznaje zasady konspiracji, uzbrojenie, przechodzi szkolenie wojskowe, gromadzi broń i amunicję. Młodzi ludzie wierzą, że wkrótce przeciwko okupantowi wybuchnie powstanie. Organizacja rozbudowuje się i działa także poza Gostyniem. Część spiskowców spotyka się na plebanii kościoła w pobliskim Siemowie. Obowiązki proboszcza pełni tam młody benedyktyn ojciec Leander Kubik. Został ich kapelanem. Maria Kubik upominała podobno syna, by się nie narażał. – Nie mogę tych młodych chłopców zostawić samych – miał jej powiedzieć ojciec Leander.

Obywatele Rzeszy
Przyszedł na świat 4 stycznia 1909 roku. Jego rodzinne Stare Kramsko niedaleko Zielonej Góry należało wtedy do Niemiec. Od początku zaborów wieś zachowywała jednak polski charakter – w okresie kulturkampfu działały tu liczne polskie organizacje. Miejscowa ludność zaś trwała wiernie przy katolicyzmie, mimo że wokół kwitł protestantyzm; późnobarokowy kościół Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Nowym Kramsku zawsze należał do katolików. Gdy Henryk Kubik miał pięć lat, stracił ojca – poległ na samym początku I wojny światowej, walcząc w szeregach armii cesarza Wilhelma. Wielodzietna rodzina Kubików była bardzo religijna. Starsze siostry Henryka Bronisława i Zofia wstąpiły do zgromadzenia elżbietanek. On, jako młody chłopak, wybrał klasztor benedyktynów w Lubiniu w Wielkopolsce. W zakonie przyjął imię Leander. Studiował w Polsce i Czechach. W pierwszą niedzielę czerwca 1937 roku legat papieski na ówczesną Czechosłowację arcybiskup Franciszek Ritter wyświęcił go w praskim kościele Emaus na kapłana. Po święceniach ojciec Leander przybył do pamiętającego czasy Bolesława Śmiałego klasztoru benedyktynów w wielkopolskim Lubiniu. – Robił to, co wszyscy zakonnicy: modlił się i pracował – mówi o. Florian, benedyktyn z Lubinia. Wybucha wojna. W grudniu 1939 roku hitlerowcy wywożą do Dachau proboszcza z Siemowa. Kilka miesięcy później obowiązki proboszcza parafii Podwyższenia Krzyża Świętego i św. Marii Magdaleny w Siemowie przejmuje o. Leander. Siemowo, tak jak Gostyń, leży w granicach Trzeciej Rzeszy. Oznacza to, że tutejsi mieszkańcy są obywatelami Niemiec, a każde wystąpienie przeciwko hitlerowskim władzom traktowane jest przez okupanta jak zdrada stanu.

Ksiądz Kubik nie zważa na zagrożenie, głosi odważne kazania. W jednym z nich mówił przygnębionym okupacją wiernym: – Proszę was, nie upadajcie na duchu. Bądźcie cierpliwi i przetrwajcie tę udrękę. Wszystko na tym świecie ma swój koniec. – Dlatego przykuł uwagę patriotycznie nastawionej części ludności – mówi Marian Sobkowiak. Młodzi spiskowcy są nieostrożni. O ich organizacji wie dużo ludzi. Za dużo. Po trzynastu miesiącach gestapo wpada na trop Czarnego Legionu. W Gostyniu zaczynają się aresztowania. – To było akurat przed Wielkanocą. Zabierali nas z domów jednego po drugim – opowiada Marian Sobkowiak. Ojciec Leander został aresztowany w Wielki Piątek. – W naszej parafii żyją jeszcze ludzie, którzy pamiętają, jak go wyprowadzali z kościoła – mówi ksiądz kanonik Witold Worsa, obecny proboszcz parafii Podwyższenia Krzyża Świętego i św. Marii Magdaleny w Siemowie.

Kromka chleba
Śledztwo w Rawiczu jest brutalne. Gestapo biciem wymusza zeznania na spiskowcach z Gostynia. Więźniowie siedzą w pojedynczych celach. Marian Sobkowiak zajmuje celę 88. Ojciec Leander siedzi w 90. – Czasem podrzucał mi swoją rację chleba – wspomina pan Marian. – Spytałem go kiedyś, co sam będzie jadł. Odpowiedział mi: Pan Jezus pościł czterdzieści dni na pustyni, więc i ja wytrzymam. A ty jesteś młody, musisz żyć. Pół roku później Niemcy wywożą wszystkich do Zwickau i umieszczają w dawnym klasztorze przerobionym na więzienie. Spiskowcy z Gostynia przebywają teraz w dwóch wielkich salach, mogą się ze sobą kontaktować. Ojciec Leander zachowuje się tak, jakby był oficjalnym kapelanem więzienia. Słucha spowiedzi, udziela sakramentów, prowadzi modlitwy. Żeby współwięźniowie mogli się modlić, robi dla nich z nici różańce, z aluminiowych blaszek krzyżyki, a na małych karteczkach przepisuje ręcznie litanie. Szanują go nawet ci, którzy nie są katolikami. Więzienni strażnicy wiedzą, że jest księdzem. Niektórzy próbują mu dodatkowo dokuczyć. Zdarza się, że zakonnikowi odmawiają należnej porcji cienkiej, więziennej zupy. Ojciec Leander cierpliwie znosi upokorzenia.

Wiosną 1942 roku odbywa się proces. Wyroki są drakońskie. Dwunastu członków Czarnego Legionu za zdradę stanu zostaje skazanych na karę śmierci. Kilkudziesięciu pozostałym legionistom hitlerowski sąd wymierzył od roku do 10 lat więzienia. 38 spośród nich nie dożyje końca kary. Ojcu Leandrowi nie udowodniono przynależności do Czarnego Legionu. Jednak za to, że wiedział o istnieniu organizacji i nie powiadomił o niej władz niemieckich, został skazany na 5 lat ciężkiego więzienia. Przebywał kolejno w Darmstadt, Eich i Wronkach. Wyczerpany pracą ponad siły i częstym biciem zmarł 14 października 1942 roku. Z pięcioletniego wyroku w niemieckich więzieniach wytrzymał półtora roku. Władze więzienia nie chciały wydać rodzinie zwłok ojca Leandra. Marii Kubik udało się wreszcie przekupić więziennego urzędnika, który wydał jej zaplombowaną trumnę z ciałem syna. Musiała jednak podpisać oświadczenie, że nie otworzy trumny. Nie wytrzymała i zlekceważyła podpisane pod przymusem oświadczenie: chciała się upewnić, czy w trumnie leży jej syn.

Już święty
– Od kilku lat modlimy się o jego beatyfikację – mówi Joachim Niczke, sołtys Starego Kramska. – Zginął męczeńską śmiercią, jak ojciec Maksymilian Kolbe w Auschwitz – dodaje sołtys, który zbiera zachowane pamiątki po ojcu Leandrze. Kilka lat temu na cmentarzu w Nowym Kramsku odnowiono grób bohaterskiego benedyktyna. Ojciec Florian z klasztoru w Lubiniu kompletuje żmudnie dokumentację na temat życia swojego współbrata w zakonie benedyktynów. I razem z innymi zakonnikami modli się o beatyfikację ojca Leandra. Marian Sobkowiak nie ukrywa, że w najcięższych więziennych doświadczeniach pomogła mu wiara. – Ja tylko dzięki wierze to wszystko przeżyłem. Tej wiary nauczył mnie ojciec Leander – wyznaje. – Do dziś czuję jego opiekę nade mną. On już jest dla mnie święty – dodaje.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.