Najlepsza szkoła wolności

George Weigel, pisarz, teolog, filozof

|

GN 23/2008

publikacja 12.07.2008 09:22

Walcząc o przyszłość małżeństwa i rodziny, walczymy o przyszłość cywilizacji, bronimy demokracji. Rodzina jest miejscem, w którym piękni i krnąbrni dwuletni tyrani są przekształcani w przyszłych demokratycznych obywateli.

Najlepsza szkoła wolności Obrona wartości rodziny to sprawdzian dojrzałości polskiego społeczeństwa fot. Gazeta Agencja

Nawet Jan Paweł II, przy całej swej przenikliwości, nie przewidział, że Europa, Ameryka oraz inne części świata w pierwszej dekadzie XXI w. uwikłają się w debatę nad samymi definicjami „małżeństwa” i „rodziny”. Jeśli nie znajdziemy sposobu na poprowadzenie tej debaty w kierunku potwierdzenia moralnych prawd, na których oparta jest nasza cywilizacja, to prawdopodobnie nie sprostamy wielu innym wy-zwaniom, które stają przed cywilizacją Zachodu.

Klin wbity w małżeństwo
Bezpośrednie wyzwanie wobec idei i ideałów małżeństwa oraz rodziny, promowanych przez Jana Pawła II, pochodzi od tych, którzy domagają się, by państwo uznało prawo par homoseksualnych do zawierania „małżeństw”. To żądanie jest jak klin służący do przedefiniowania „małżeństwa” oraz „rodziny”. Jeśli odniesie ono sukces, nie rozpoznamy w przyszłości tych starożytnych instytucji. Jeśli państwo zadecyduje, że w obliczu prawa Adam i Stefan (nie tylko Adam i Ewa) mogą „zawierać małżeństwo”, to dlaczego nie miałoby także uznać, że „małżeństwo” może obejmować Adama, Stefana oraz Ewę? Lub Adama, Stefana, Wojciecha i Franciszka? Lub Ewę, Marię i Paulinę? Czy jakąkolwiek inną konfigurację, która komuś przyjdzie do głowy…

Tak zwane małżeństwo gejowskie jest obecnie uznawane za prawo konstytucyjne w stanie Massachusetts oraz w kilku państwach europejskich. Na jakiej podstawie Massachusetts, Hiszpania czy Holandia sprzeciwiałyby się poligamii praktykowanej przez mormonów w zachodnich Stanach Zjednoczonych w XIX wieku? Posuwając owo pytanie do granic dziwaczności i absurdu oraz mając na względzie uznanie tak zwanych praw wyższych przez rząd hiszpański, na jakiej podstawie lub przy pomocy jakiej filozoficznej bądź prawnej zasady rząd Hiszpanii określi granicę dla mężczyzny albo kobiety „zawierającej małżeństwo” z orangutanem czy szympansem? To nie fantazja ani wyolbrzymienie. To współczesna polityczna rzeczywistość, w której, w myśl słynnego powiedzenia angielskiego pisarza Orwella, „powtarzanie rzeczy oczywistych jest pierwszym obowiązkiem inteligentnych ludzi”.

Rodzina podstawą demokracji
Kryzys prawdy o małżeństwie i rodzinie jest blisko związany z tym, co Jan Paweł II nazwał w Evangelium vitae „kulturą śmierci”. Rozwiązania prawne popierające redefinicję małżeństwa są zawsze otwarte na prawo do aborcji, a wiele z nich jest również przychylnych eutanazji. Państwa, które uzurpują sobie prawo do prawnego przedefiniowania „małżeństwa”, są w większości państwami, w których przeprowadza się wyjątkowo niebezpieczne eksperymenty genetyczne oraz próby z zakresu biotechnologii. Nie jest to przypadek, bo jeśli nic na tym świecie i w nas nie jest „nadane”, jeśli wszystko jest plastyczne i podatne na wpływy, to wszystko można redefiniować, łącznie z samą naturą ludzkiej osoby.

Jest to niebezpieczne samo w sobie, ale także niebezpieczne politycznie. Państwa, które wierzą, że potrafią redefiniować podstawowe ludzkie realia, a potem narzucać swoje nowe definicje, są niedaleko od tego, co Jan Paweł II określił w Centesimus annus jako „totalitaryzm w skąpym przebraniu”, a kard. Joseph Ratzinger w przeddzień swego wyboru na papieża „dyktaturą relatywizmu”. Walcząc o przyszłość małżeństwa i rodziny, walczymy o przyszłość cywilizacji. Jest to przywilej i za takowy powinniśmy go uważać. Broniąc prawdy o małżeństwie i rodzinie, bronimy samej istoty „praw człowieka” jako odzwierciedlenia w życiu publicznym i prawnym prawd moralnych wpisanych w ludzkie serce, które możemy poznać rozumowo. Przypominając państwu, że istnieją pewne prawdy, według których może być ono osądzane, przypominamy mu, że nie jest wszechpotężne.

Broniąc małżeństwa i rodziny, bronimy pierwszych szkół wolności, owych starożytnych instytucji, w których mężczyźni i kobiety po raz pierwszy dowiadywali się, że prawdziwą godność odnajduje się w czynieniu naszego życia darem dla innych, gdyż każde życie jest darem dla każdego z nas.
Broniąc małżeństwa i rodziny, bronimy zdolności demokracji do przetrwania. Każda bowiem demokracja napotyka podstawowe, nieuniknione i niekończące się nigdy wyzwanie: jak przekształcić tyranów, jakimi wszyscy jesteśmy w wieku, powiedzmy, 2 lat, w demokratów? Jak uparte dzieci zmieniają się w odpowiedzialnych dorosłych? Gdzie uczymy się, że życie przeżywane tylko dla samego siebie lub zdobycia władzy czy przyjemności nie jest życiem ani szlachetnym, ani szczęśliwym, ani też sprzyjającym demokratycznemu obywatelstwu? Uczymy się tego w rodzinie i uczymy się tego w małżeństwie. Rodzina jest miejscem, w którym wszyscy piękni i krnąbrni dwuletni tyrani są przekształcani w przyszłych demokratycznych obywateli. Małżeństwo, z jego rytmami dawania i otrzymywania, poświęcania się i przyjmowania poświęcenia drugiej osoby, pomaga nam w odwrocie ze skupienia się na samych sobie, co jest historią ludzkiego dojrzewania.

Prawo daru czy tyrania „ja”
Chyba najtrwalszym fałszem, jaki przeniknął do XXI wieku z wieku XX, jest herezja autopromocji: psychologiczne twierdzenie, że ludzkie szczęście odnajduje się w podkreślaniu własnego „ja”, oraz związane z tym polityczne twierdzenie, iż celem demokracji jest spełnianie pragnień imperialnie niezależnego „ja”. Małżeństwo, przeciwnie, jest szkołą, w której zdobywamy wyższy stopień naukowy z dyscypliny, której uczymy się jako dzieci w rodzinach – dyscypliny daru z samych siebie, która uczy nas, że to ofiarowanie siebie, nie autopromocja, jest drogą ludzkiego rozwoju, ludzkiego szczęścia oraz prawdziwej dojrzałości. Jan Paweł II nazwał to „prawem daru”: „Człowiek będąc jedynym na ziemi stworzeniem, którego Bóg chciał dla niego samego, nie może odnaleźć się w pełni inaczej, jak tylko poprzez bezinteresowny dar z siebie samego” (Gaudium et spes, 24)

Pierwszą szkołą, w której uczymy się prawdy zawartej w prawie daru, jest rodzina – ojciec, matka i dzieci. Jest to także pierwsza szkoła wolności. To w rodzinie uczymy się, że wolność nie jest samowolą, ale wolnym wyborem dobra ze względu na prawy powód oraz czynieniem tego dobra jako moralnego przyzwyczajenia lub cnoty. W ten sposób zdrowie rodzinnego życia jest miarą zdrowia demokratycznego życia w społeczeństwie: nie dlatego, jakoby rodziny były minidemokracjami, bo takowymi nie są, ale ponieważ w rodzinie uczymy się przyzwyczajeń serca i umysłu, które pozwalają nam być obywatelami demokracji. Demokracja bowiem nie jest jedynie zestawem procedur. Jeśli demokracja jest stylem życia charakteryzującym się uprzejmością, tolerancją, szacunkiem dla innych oraz rozumną i ożywioną debatą – to rodzina jest pierwszą szkołą, w której uczymy się tych podstawowych umiejętności lub cnót demokratycznego sposobu życia.

Europa umrze bez rodziny
Dlatego też demokratyczne państwo ma prawdziwy interes w zdrowiu rodziny. Rodziny, prawidłowo rozumiane, są pierwszymi szkołami wolności. Jednak jeśli Zachód nie odkryje ponownie pewnych starożytnych prawd, jest wysoce prawdopodobne, że przyszłe pokolenia będą starały się uczyć prawdy o wolności w „rodzinach” tworzonych na mocy prawa jako samookreślające się wspólnoty wygody. To zaś stanowi poważne wyzwanie dla rodziny jako pierwszej szkoły wolności. Stąd rola państwa w tym zakresie nie jest jedynie negatywna, tzn. nie polega jedynie na odmawianiu redefiniowania „małżeństwa” przez przymusowe użycie państwowej władzy. Rola państwa polega na prawnym uznaniu przymierza miłości i odpowiedzialności, jakim jest prawidłowo pojęte małżeństwo. Małżeństwo, innymi słowy, jest społeczną rzeczywistością oceniającą państwo, gdyż małżeństwo i rodzina są podstawowymi jednostkami obywatelskiego społeczeństwa, państwo zaś istnieje po to, by takiemu społeczeństwu służyć.

Warto się nad tym punktem nieco dłużej zastanowić. Pojęcie nietykalności rodziny – wyrażone na przykład w starożytnej zasadzie, że rodzice są pierwszymi wychowawcami dzieci i jako tacy zachowują odpowiedzialność za ich edukację – jest istotnym elementem budującym społeczeństwo obywatelskie oraz zaporą przeciwko niszczącej mocy współczesnego państwa. Wszystkie nowoczesne biurokratyczne państwa posiadają wbudowaną tendencję powiększania zakresu swoich wpływów. W swej najbardziej radykalnej formie tendencja ta doprowadziła do słynnego żądania Mussoliniego: „Nic poza państwem, wszystko w ramach państwa, wszystko dla państwa”. Rodzina jest rodzajem naturalnej zapory dla takich pretensji. Dlatego ważne jest, dla dobra demokracji, by bronić klasycznego rozumienia natury przywilejów rodziny, łącznie z twierdzeniem, że wybór edukacji dzieci spoczywa, w pierwszym rzędzie, na rodzicach, nie zaś na władzach państwowych.

Nie ulega wątpliwości, że dzieci rozwijają się lepiej, gdy są wychowywane przez rodziców pozostających w stabilnym małżeństwie. Nie ma też wątpliwości, co potwierdza doświadczenie, że stabilne małżeństwa i stabilne rodziny mają większe szanse na powodzenie ekonomiczne. Różnorakie eksperymenty społeczne ostatnich dekad – „otwarte” małżeństwa, rodziny pozbawione ojca, częste narodziny nieślubnych dzieci przyczyniły się do wielu ludzkich cierpień oraz wielu społecznych upadków. Nie jest to katolicki dogmat czy też czyjaś osobista opinia – to fakt. Europa umiera. Umiera z braku dzieci. Nie jest to tylko kwiecista przenośnia. To demograficzna rzeczywistość. Ani jedno z państw członkowskich Unii Europejskiej nie osiąga dodatniego przyrostu naturalne-go. Istnieje wiele powodów takich wzorów niepłodności: powody socjologiczne, psychologiczne, ekonomiczne, farmaceutyczne, polityczne i ideologiczne. Jednak niech mi będzie wolno zasugerować, że gdy cały kontynent – bogatszy, zdrowszy i bezpieczniejszy niż kiedykolwiek – przestaje tworzyć ludzką przyszłość w najbardziej elementarnym sensie przez tworzenie pokolenia następców, coś jest głęboko nie w porządku w sferze ludzkiego ducha. U źródła obecnego kryzysu demograficznego Europy leży kryzys duchowy, w którym żelazne prawo autopromocji zatriumfowało, przynajmniej na jakiś czas, nad łagodnym prawem daru, produkując duchowo znudzony kontynent, znudzony do tego stopnia, że zanudza się na śmierć.

Dyktatura relatywizmu
Promowanie i obrona właściwie rozumianego małżeństwa i rodziny musi stać się częścią nowej ewangelizacji, do której Jan Paweł II wzywał Kościół. Sukces nowej ewangelizacji w Europie jest decydujący dla sukcesu demokracji w Europie. Demokracja nie jest maszyną, która może działać sama z siebie, nie może też przetrwać, jeśli demokratyczne państwo przyjmie, że wolno mu stwarzać od nowa ludzką naturę za pomocą praw i państwowego przymusu. Potrzeba ludzi posiadających cnoty wypływające z prawa daru, aby demokratyczna samorządność zaczęła działać tak, by wynikiem jej działalności był ludzki rozwój. Europa, w której małżeństwo i rodzina mogą znaczyć wszystko, co tylko podyktuje Bruksela, nie jest Europą, która długo pozostanie demokratyczną we właściwym znaczeniu tego słowa. Europa, w której Bruksela może redefiniować małżeństwo i rodzinę tak, by odpowiadały konwencji postmodernistycznej poprawności, jest Europą, która wcześniej czy później stanie się dyktaturą relatywizmu.

Fragmenty wykładu wygłoszonego 24.05.2008 w ramach sympozjum w Piekarach Śląskich. Skróty i śródtytuły od redakcji. Tłumaczenie Michał Nolywajka.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.