Skóra i kości

Marcin Jakimowicz

|

GN 23/2008

publikacja 06.07.2008 11:02

Zaczyna się niewinnie. Od przyklejenia na lodówce zdjęcia chudej modelki. Potem przy talerzu ląduje kalkulator. Trzeba koniecznie obliczyć ilość spożywanych kalorii, by, nie daj Boże, nie przekroczyć dziennej dawki. Czy to już początek śmiertelnej choroby?

Skóra i kości fot. EAST NEWS/SCIENCE PHOTO LIBRARY/OSCAR BURRIEL

Pamiętaj: Musisz jeść jak najmniej. Niektóre przecież wytrzymują na jednym jogurcie dziennie! – przekonują się wzajemnie na forach internetowych odchudzające się dziewczyny. Wklejają sobie na stronach fotki szczupłych modelek i chcą dążyć do ideału. Niektóre chwalą się, że przyjmują jedynie 300 kcal dziennie (przy zapotrzebowaniu do 2000 kcal). Czy zdają sobie sprawę, że wiele z nich ląduje właśnie na równi pochyłej?

Kęs po kęsie
– Przyczyn anoreksji jest wiele – uważa dr Bogusława Lachowska, psycholog z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. – Niektórzy nawet twierdzą, że by doszło do choroby, konieczne jest jednoczesne wystąpienie różnych czynników. Mara Selvini-Palazzoli ze szkoły mediolańskiej podaje dwa podstawowe źródła anoreksji: uwarunkowania rodzinne i model zachodniej kultury. Podłoże tej choroby psychicznej leży w nieprawidłowo funkcjonujących rodzinach, braku akceptacji środowiska, presji zachodniej kultury, przemycającej w reklamach i kobiecych magazynach hasło: „Jeśli nie jesteś chuda, nie jesteś atrakcyjna”. To choroba śmiertelna. Umiera na nią aż 10 proc. chorujących. Anorektycy umierają wycieńczeni. Ich ciała osłabia anemia, przestają funkcjonować kolejne narządy wewnętrzne, a pozbawiony witamin organizm powoli niszczeje. Gdy łamią się paznokcie, matowieją włosy i zaczynają się problemy ze wzrokiem, wiele odchudzających się dziewczyn zaczyna wpadać w panikę. Dopiero wówczas z przerażeniem zauważają: jesteśmy chore. Wcześniej nie dopuszczały tej myśli do siebie. Ukrywanie choroby to jedna z cech anoreksji. Chory odrzuca wszelkie formy pomocy, także lekarskiej. To mnie nie dotyczy – przekonuje wszystkich wokół. – Ważne jest przede wszystkim samo zauważanie problemu – uważa Bogusława Lachowska. – Bo to choroba niezwykle poważna, grożąca śmiercią. Statystyki wykazują, że anoreksja dotyka 1–2 proc. nastolatków od 12. do 18. roku życia. Walka z nią jest o tyle trudna, że wymaga zmiany przekonań, a nie jedynie samego zachowania.

Czułam się jak w klatce
Zazwyczaj chorują kobiety. Na anoreksję zapada aż 90 proc. kobiet i tylko 10 proc. mężczyzn. Dlaczego? Czy faceci są bardziej odporni? A może presja kulturowa jest tak silna, że wtłacza dziewczyny w szczupłe ramy wychudzonych modelek? – Trudno o jednoznaczną odpowiedź – mówi Bogusława Lachowska. – Niektórzy sugerują, że może w grę wchodzą także predyspozycje biologiczne, hormonalne.
Często anoreksja pojawia się jako reakcja na zbyt wygórowane oczekiwania otoczenia, staje się ona sposobem udowodnienia samemu sobie, że jest coś, nad czym możemy zapanować – własne ciało. Opowiada Ola: Moja mama była nadopiekuńcza. Kochała mnie, wiem o tym, ale ta miłość stawała się coraz bardziej zaborcza. Skończyło się tym, że zaczęła kontrolować mój każdy krok. Wybrała mi przedszkole, szkołę podstawową, liceum, studia. Czułam się jak w klatce. Nie potrafiłam się zbuntować, bo mama miała silną osobowość. W końcu pomyślałam (a może podświadomie podjęłam taką decyzję?): Skoro nie mogę kontrolować swojego życia, zacznę kontrolować choć ciało. Zaczęłam się intensywnie odchudzać. Mama nawet się ucieszyła, nie przypuszczała, że mieszka pod jednym dachem z anorektyczką. Skończyło się dramatycznie. Wylądowałam wycieńczona w szpitalu. Wówczas mama spotkała się ze znajomym księdzem: Co zrobić? – pytała załamana. – Gdy tylko Ola wyjdzie ze szpitala, jedziemy do sanatorium, a potem na wakacje. – Jedziemy??? – zdumiał się kapłan. – Tak! Już zarezerwowałam sanatorium. – Ależ pani córka ma już 25 lat! Może najwyższy czas, by zadecydowała sama? Zaczęli rozmawiać. Dotąd mama nie widziała w sobie winy. Dopiero od tej rozmowy zaczęło coś pękać. To był początek mojego uzdrowienia…

Przywieź kawałek chleba
Kiedy u rodziców powinna zapalić się czerwona kontrolka? Czy już wówczas, gdy dziecko skrupulatnie oblicza ilość kalorii, a suty obiad zastępuje kanapką z kiełkami? Jak można pomóc chorym? – Trudno o jednoznaczną odpowiedź, bo każdy przypadek jest inny – odpowiadają psychologowie – ale skoro jednym z elementów anoreksji jest brak akceptacji własnego ciała, ważne jest jedno: rozmawianie z dziećmi. Słuchanie o ich problemach, zastanowienie się, czy nasze wymagania wobec nich nie są zbyt wygórowane. Im więcej rozmawiamy, tym lepiej. – Z anoreksją jest jak z alkoholizmem. To jest wielowymiarowy problem. Nie da się go streścić w jednym zdaniu. Nawet jeśli człowiek z tego wyjdzie i zacznie jeść, to przecież ten problem ciągle istnieje – opowiada Iwona. Rozmawiamy w restauracji, pałaszując grecką sałatkę. – Kiedyś trafiłam do szpitala, by porozmawiać z dwoma anorektyczkami. Leżały wyczerpane. Próbowano je ratować, czyli żywić na siłę. Długo z nimi rozmawiałam i okazało się, że żadna z nich nie chudła po to, by osiągnąć figurę modelki. Opowiadały o bardzo skomplikowanych rodzinnych sytuacjach, samotności.

Jak było u mnie? Moją chorobę wywołał krach życiowo-domowy. Zmarł tata, mama wyjechała. Poczułam się niesamowicie samotna, bezradna. Z dnia na dzień straciłam zainteresowanie jedzeniem. Nie, nie przestałam jeść, ale przestało to mieć dla mnie znaczenie. Coś we mnie pękło. Po jakimś czasie nie byłam już w stanie niczego przełknąć. Poprzestawałam tylko na lekkich rosołkach, miodzie, mleku. Taki stan trwał kilka lat. Życie studenckie? Nie ma mowy. Inni szli do knajpki, zamawiali pizzę, a ja? Mam wszystkim tłumaczyć, dlaczego nie jem? Unikałam takich spotkań i, chcąc nie chcąc, wypadłam ze środowiska.
Przełom nastąpił chyba wówczas, gdy z pełną świadomością prosiłam Boga o uzdrowienie. Wtedy nastąpił nieoczekiwany zbieg różnych wydarzeń. To nie działo się z dnia na dzień. Jeden z księży wyciągnął mnie z grupą we włoskie Dolomity. Jak się później okazało, zrobił to po to, bym zobaczyła, że dam sobie radę. Musiałam się o tym przekonać na własnej skórze.

Nie wdrapywałam się na Marmoladę, ale inne szczyty zaliczyłam. Spotykałam osoby, które wysyłały mi komunikaty miłości: obca pielęgniarka w szpitalu powiedziała: modlimy się za panią. Okazało się, że była w grupie modlitewnej. Cały czas był przy mnie mój narzeczony. Ten ciąg zdarzeń spowodował, że kiedyś poprosiłam go: przywieź mi do szpitala kawałek chleba. To był przełom. Nie wyszłam z anoreksji z dnia na dzień. To był długi proces. Pamiętam, jak bardzo krępowała mnie sytuacja, gdy mój chłopak po raz pierwszy zaprosił mnie na wigilię do swych rodziców. Nie tknęłam ani kęsa. Jego rodzice bardzo się zaniepokoili… Nic dziwnego. Bo anoreksja to samobójstwo rozłożone na raty. Gdy zachorowałam, wiedziałam doskonale, co to znaczy targnąć się na własne życie. Teraz widzę, że ta anoreksja była zakamuflowaną formą niezgody na życie: odbierania go sobie krok po kroku. Kęs po kęsie. Dziś, po dziesięciu latach „jedzenia”, widzę jasno, że niezależnie jak bardzo indywidualne są przypadki wejścia w anoreksję, lekarstwem na nią jest miłość. Niezależnie, czy przyjdzie do nas drogą długich kuracji u psychologa, modlitw czy spotkania ukochanej osoby. Leczy miłość. Tak było w moim wypadku

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.