Po niedzieli przychodzi piątek

Jacek Dziedzina

|

GN 22/2008

publikacja 06.07.2008 00:29

Minęło 10 lat od Porozumienia Wielkopiątkowego w Irlandii Północnej. Protestanci i katolicy dali sobie szansę, żeby radosne słowo Sunday przestało w końcu kojarzyć się z „krwawą niedzielą”.

Po niedzieli przychodzi piątek niedziela” zostawiła głęboką ranę w relacjach irlandzko-brytyjskich. Do dziś w rocznicę tragicznych wydarzeń katolicy niosą zdjęcia zabitych fot. PAP/CAF/EPA PHOTO PRESS

Okopy biegną poprzez nasze serca. Jak długo jeszcze będziemy śpiewać tę pieśń? Kiedy w 1983 r. Bono z irlandzkiej grupy U2 pierwszy raz wykonywał kultowy dziś utwór „Sunday Bloody Sunday”, pewnie on sam i nikt w Irlandii nie wierzył, że jest jakieś światło w tunelu przemocy i nienawiści. Mijało właśnie 11 lat od „krwawej niedzieli”, która zaostrzyła trwający od dawna konflikt w Irlandii Północnej. W niedzielę 30 stycznia 1972 roku, w miejscowości Derry, brytyjscy żołnierze zabili 14 nieuzbrojonych katolików. Brali oni udział w pokojowej demonstracji przeciwko prawu brytyjskiemu, które pozwalało aresztować wszystkich podejrzanych o współpracę z terrorystyczną Irlandzką Armią Republikańską. Po „krwawej niedzieli” wydawało się, że szansa na pojednanie i pokój przepadła na zawsze…

Terror we Wspólnocie
Ten konflikt zżerał Europę „od zawsze”. Na obrzeżach zjednoczonej i demokratycznej Europy rozgrywał się dramat ludzi, którzy nie potrafili przezwyciężyć wzajemnej nienawiści. Zamachy bombowe, bezsensowna śmierć winnych, bo „innych” i argument siły – to codzienne obrazki z wysp, które należały już do Wspólnot Europejskich. Była to gorzka lekcja pokory dla architektów nowego ładu „bez wojny” w Europie.

Irlandia od wieków należała do Imperium Brytyjskiego. Opór przeciwko najeźdźcy brytyjskiemu, jeśli pojawiał się w różnych okresach, miał charakter narodowy i wyznaniowy: katolicy kontra protestanci. Koniec XIX wieku był początkiem budzenia się silnej świadomości narodowej u Irlandczyków i chęci odzyskania niepodległości lub przynajmniej autonomii. Pierwsze powstanie w 1914 r. było właściwie bez znaczenia. Powstanie wielkanocne, które wybuchło 2 lata później, także nie miało wystarczającego po-parcia społecznego. W latach 1919–1921 toczyła się wojna brytyjsko-irlandzka. To ona zmusiła obie strony do kompromisu: Irlandia uzyskała względną niepodległość (nadal miała być „posłuszna” Koronie), ale jej północna część, właśnie Irlandia Północna, pozostała częścią Królestwa Brytyjskiego.

Na ten układ nie zgodziła się część nacjonalistów irlandzkich. I właśnie sprzeciw wobec „pozornej niepodległości” powołał do życia Irlandzką Armię Republikańską (IRA), która przez następne dziesięciolecia wpisała się krwawo w historię Irlandii Północnej. Oczywiście palmę tej wątpliwej chwały trzymała razem z terrorystami protestanckimi. Z jednej strony partia Sinn Féin, polityczne skrzydło IRA, z drugiej – unioniści, nie chcący nawet słyszeć o oderwaniu się Irlandii Północnej od Korony Brytyjskiej. Tych drugich wspierała armia brytyjska. Mimo różnic, a właściwie „dzięki” nim, obie strony łączył wspólny język: nienawiści i przemocy. Wspomniane wydarzenia „krwawej niedzieli” stały się symbolem tego beznadziejnego konfliktu.

Wielki Podpis
Nowe wiatry powiały wraz z przejęciem władzy w Londynie przez ekipę Tony’ego Blaira. Brytyjski historyk Norman Davies w swoim monumentalnym dziele „Wyspy” pisze, że nowy premier „niczego nie zawdzięczał poparciu ze strony unionistów i wobec tego – w odróżnieniu od konserwatywnych poprzedników – nie musiał się liczyć z ich naciskami”. Nowy rząd w Londynie i władze niepodległej części Irlandii wywierały silny nacisk na nienawidzące się grupy w Irlandii Północnej. Wielka Brytania była gotowa do daleko idących ustępstw na rzecz niepodległościowych aspiracji „drugiej części” Irlandii.

Dzięki temu i dzięki presji Unii Europejskiej doszło do historycznego i przełomowego wydarzenia: w Wielki Piątek 10 kwietnia 1998 roku podpisano porozumienie, które otworzyło nowy rozdział w historii poranionej wojną domową wyspy.

Za przyjęciem Porozumienia Wielkopiątkowego głosowali w referendum zarówno mieszkańcy niepodległej Irlandii, jak i Irlandii Północnej. Ponad 70 proc. głosów było za. Dla Irlandczyków (katolików) najważniejsze było otwarcie furtki do przyszłego zjednoczenia wyspy. Wprawdzie porozumienie mówiło wyraźnie, że Irlandia Północna pozostaje częścią Korony Brytyjskiej, ale kolejne plebiscyty miałyby rozstrzygnąć kwestię ewentualnego odłączenia się prowincji od Zjednoczonego Królestwa. Jeśli w głosowaniach większość będzie chciała przyłączenia do niepodległej już Irlandii, to Londyn podda się temu werdyktowi.

Tymczasem powstać miał wspólny rząd i parlament, złożony z wszystkich ugrupowań (od nacjonalistów, republikanów, chcących oderwania od Korony, po unionistów, nawołujących do zachowania status quo). Niestety, ten punkt porozumienia nie mógł być zrealizowany od razu. Obie strony nie kwapiły się z rozbrojeniem swoich terrorystycznych oddziałów. Nadal odbywały się prowokacyjne procesje oranżystów, czyli mieszkających w Irlandii Północnej Anglików, wspominających zwycięstwo nad katolikami króla Wilhelma II Orańskiego.

Wspólny rząd udało się utworzyć dopiero w maju 2007 roku. To musiał być zdumiewający widok, kiedy sędziwy pastor Ian Paisley, który całe życie poświęcił walce z katolikami, stanął na czele rządu, ramię w ramię z dotychczasowym wrogiem i terrorystą z IRA, Martinem McGuinnessem. Do niedawna ich ludzie podrzucali sobie bomby, chodzili po dwóch różnych stronach ulicy, teraz wzywali publicznie do porzucenia logiki nienawiści.

Niech się skończy ta pieśń…
Rany są zbyt ciężkie i świeże, żeby mówić od razu o udanej operacji. Niejeden Irlandczyk z Północy wyjechał z Belfastu, żeby już więcej nie słyszeć odgłosu bomb i nie widzieć krwawiących ciał na ulicy. To siedzi głęboko w nich, mimo porozumień. Próbowałem też dowiedzieć się, jak na to patrzą młodzi Irlandczycy z niepodległej części Zielonej Wyspy. Odpowiedź moich znajomych z Dublina była zaskakująca: – Irlandczycy są ogromnymi ignorantami, jeśli chodzi o te sprawy. Dla nich Irlandia Północna to kraj nieudaczników, którym nie udało się wyrwać spod brytyjskiego panowania. Wielu z nich nie przekroczyło nawet nigdy granicy z Irlandią Północną!

Niezależnie od tego, Porozumienie Wielkopiątkowe i utworzenie rok temu wspólnego rządu katolików i protestantów to wyjątkowo ważne wydarzenia w historii Europy. Z pewnością obu stronom pomogło członkostwo w Unii Europejskiej. Wprawdzie przez kilkadziesiąt lat struktury europejskie okazywały wstydliwą niemoc wobec spirali przemocy w Irlandii Północnej. Ale z pewnością także mechanizmy integracji wymusiły w końcu porozumienie stron. Zawsze znajdą się radykałowie, którzy stwierdzą, że każdy kompromis jest zdradą. I że trzeba walczyć do ostatniej krwi. Tylko co by się stało na przykład w Polsce, gdyby nasza rewolucja nie dokonała się drogą pokojową?

Bono na koncertach ciągle śpiewa „Sunday Bloody Sunday”. Trzeba mieć nadzieję, że jej wykonanie nie będzie już opowieścią o nieustającej nienawiści, tylko wspomnieniem krwawej lekcji dla Europy. Jest duża szansa, że w niedalekiej przyszłości Północ przyłączy się jednak do niepodległej Irlandii. Bez ani jednej bomby podłożonej przez IRA.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.