Jak ewakuowano Kuklińskiego?

Jerzy Bukowski, filozof, publicysta

|

GN 22/2008

publikacja 06.07.2008 00:05

O życiu pułkownika Kuklińskiego, najważniejszego szpiega amerykańskiego w PRL, napisano już bardzo wiele. Wciąż jednak wiele spraw owianych jest mgłą tajemnicy.

Jak ewakuowano Kuklińskiego? Kulisy ucieczki pułkownika Kuklińskiego na zawsze pozostaną tajemnicą fot. EAST NEWS/PIOTR GRZYBOWSKI

To było niemal 10 lat temu. W ostatni dzień swej pierwszej – od dramatycznej ewakuacji przez Amerykanów w listopadzie 1981 roku – wizyty w Polsce pułkownik Ryszard Kukliński jadł śniadanie w rządowym hotelu przy ulicy Parkowej w Warszawie. Jako jego reprezentant prasowy towarzyszyłem mu, ustalając szczegóły konferencji prasowej na lotnisku Okęcie, która miała nastąpić za kilka godzin. Hotel usytuowany jest naprzeciw Ambasady Federacji Rosyjskiej (dawniej Związku Socjalistycznych Republik Sowieckich), więc powiedziałem, odwołując się do tego faktu, że oto historia jego życia zatoczyła pełne koło. – Dlaczego? – zapytał zdziwiony Kukliński. – No bo przecież właśnie tuż po przyjęciu z okazji rocznicy rewolucji październikowej (a raczej bolszewickiego zamachu stanu) w sowieckiej ambasadzie zostałeś ewakuowany w listopadzie 1981 roku. – Kto ci to powiedział?

– Taka jest powszechna wiedza o tej sprawie w Polsce. Wyszedłeś z uroczystego bankietu i wsiadłeś do swojego służbowego samochodu, ale to był już podstawiony przez Amerykanów identyczny wóz, oczywiście z ich kierowcą. – Poważnie? – roześmiał się pułkownik. – A co było potem? Nieco speszony kontynuowałem: – Przewieźli Cię w kartonowych pudłach, umieszczonych w bagażu dyplomatycznym, przez granicę polsko-czechosłowacką, a potem czechosłowacko-austriacką i tak bezpiecznie trafiłeś do Wiednia. A co, nie było tak? Kukliński spoważniał. – Wiesz co, niech taka wersja zostanie – powiedział. – A nie jest prawdziwa? – drążyłem temat. – Trochę prawdy w niej jest. Ale ewakuowali mnie Amerykanie i tylko oni są władni ujawnić całą prawdę w tej sprawie, czego dotychczas nie zrobili. Ja byłem zaś tylko przedmiotem ich operacji, więc – jako zawodowy oficer – nie będę się na temat jej szczegółów wypowiadał.

A nuż trzeba będzie jeszcze kiedyś użyć tego kanału przerzutowego? Po co go nieodwołalnie palić? Ta rozmowa przypomniała mi się parę dni temu, kiedy przeczytałem w depeszy Polskiej Agencji Prasowej, że wdowa po zmarłym 4 lata temu pułkowniku, pani Joanna Kuklińska, w trakcie uroczystości nadania przez prezesa Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej Czesława Cywińskiego medalu Polskiego Państwa Podziemnego i AK jej oraz Lucille i Tomowi Ryanom, powiedziała: – Zajęło nam trzy dni, by zwieść agentów. Państwo Ryanowie przyjechali z Berlina, by nam pomóc, wcze-śniej się nie kontaktowaliśmy. Zapytana o konkrety, użyła niemal tych samych słów, które usłyszałem od jej małżonka: „Być może w przyszłości to się jeszcze komuś przyda”.

Przyznała jedynie, że w drodze na Zachód „wygodnie nie było”, a później żyli w poczuciu ciągłego zagrożenia, kilkakrotnie zmieniając miejsca zamieszkania na terenie USA. To ostatnie zdanie wywołało kolejne wspomnienie. Nie pamiętam już, czy w Krakowie, czy w Zakopanem, pułkownik powiedział mi w 1998 roku ze smutkiem w głosie: – Właśnie dowiedziałem się od żony, że lokalna gazeta, wychodząca w moim miasteczku, wydrukowała ogromny artykuł o mnie, dając na pierwszej stronie zdjęcie z komentarzem, że nikt w nim nie wiedział do tej pory, kogo ma za współmieszkańca. – To świetnie, czyli że traktują Cię tam jak bohatera – ucieszyłem się. – Nic nie rozumiesz. To znaczy, że będę się musiał znowu przeprowadzać. A już zasadziłem w ogrodzie moje ukochane drzewa. Te częste przeprowadzki nie uchroniły jednak dwóch synów państwa Kuklińskich od tragicznej śmierci. Pani Joanna (pułkownik nazywał ją zawsze Hanią) wyraziła podczas wspomnianej uroczystości wątpliwość, czy okoliczności ich śmierci zostaną kiedykolwiek wyjaśnione.

Ambasador USA w Warszawie Victor Ashe podkreślił natomiast, że pani Kuklińska zawsze wspierała męża i że ją również uważa za bohaterkę. Podziękował też amerykańskim funkcjonariuszom tajnych służb za znakomite wykonanie trudnej operacji ewakuacji całej rodziny pułkownika. – To był duży suk-ces, udało im się wyprowadzić w pole komunistycznych agentów, którzy deptali im po piętach. Dziś to może brzmieć jak anegdota, ale wtedy były ponure czasy – powiedział Ashe. Może to sympatyczne spo-tkanie, na którym przedstawiciel władz USA po raz kolejny podkreślił ogromne zasługi Kuklińskiego w walce z sowieckim imperium zła, przybliży dzień uhonorowania „pierwszego polskiego oficera w NATO” Orderem Orła Białego i awansem generalskim przez wyrażającego się o nim zawsze z najwyższym uznaniem oraz szacunkiem obecnego Prezydenta RP, o co od dawna zabiega wiele środowisk patriotycznych i organizacji kombatanckich.

Ryszard Jerzy Kukliński
(1930–2004), pułkownik, w PRL zastępca szefa Zarządu Operacyjnego Sztabu Generalnego WP, który zdecydował się na współpracę wywiadowczą z CIA na rzecz NATO. W latach 1971–1981 przekazał na Zachód ponad 40 tys. stron najbardziej tajnych dokumentów, m.in. planów użycia broni nuklearnej przez ZSRR, danych technicznych najnowszych sowieckich broni, planów wprowadzenia stanu wojennego w Polsce. W 1981 r. wraz z rodziną został ewakuowany z Polski przez Amerykanów. Skazany w PRL zaocznie na karę śmierci, został w wolnej Polsce zrehabilitowany. Jego dwaj synowie zginęli w niewyjaśnionych okolicznościach.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.