Prawie rzetelność

Przemysław Kucharczak

|

GN 19/2008

publikacja 09.05.2008 07:29

Pamiętacie medialny krzyk, że po katastrofie hali Międzynarodowych Targów Katowickich doszło do profanacji zwłok w zakładzie pogrzebowym? A do ilu z Państwa dotarło sprostowanie, że te oskarżenia okazały się kłamstwem?

Prawie rzetelność FOTOMONTAŻ STUDIO GN/JÓZEF WOLNY/EAST NEWS/JAN BIELECKI

Tamtą nagonkę zaczął materiał „Super Expressu”, zatytułowany uroczym słowem: „Hieny!”. Według SE, chciwi przedsiębiorcy pogrzebowi przewieźli do swojego zakładu 28 ciał ofiar tragedii, choć mieli miejsce tylko dla sześciu. I ułożyli w zakładzie ciała byle jak, jedne na drugich. „Gdy cała Polska płakała, właściciele chorzowskiego zakładu pogrzebowego liczyli zyski” – grzmiała gazeta. „Super Express”, podobnie jak dziennik „Fakt”, to tak zwane tabloidy, gazety nastawione na sensację. Trudno traktować je serio. Mimo to dziennikarze innych mediów zaczęli w owczym pędzie powtarzać zarzuty „Super Expressu”. O tym, że ciała ofiar leżały na podłodze i twarzami w dół, trąbiły wkrótce ogólnopolskie rozgłośnie radiowe i telewizje.

Prokuratura umorzyła jednak postępowanie w tej sprawie i ogłosiła, że żadnego bezczeszczenia zwłok nie było. Renata Brauner, szefowa tego zakładu pogrzebowego, wciąż nie potrafi o tamtych wydarzeniach mówić spokojnie, choć minęły już dwa lata. – Dostaję wysokiej temperatury, kiedy tylko to wspominam. Nigdy nie pomyślałam, że można zrobić człowiekowi taką krzywdę – mówi dzisiaj. Według niej, atak na jej zakład sprowokowała konkurencja.

Tak sądzi, bo widziała w telewizji właściciela konkurencyjnego zakładu. Wymachiwał umową, według której tylko on miał prawo przewozić zwłoki na zlecenie prokuratury. – Ale my po te zwłoki nie pojechaliśmy dobrowolnie! Prosiła nas o to policja, straż miejska i pożarna – tłumaczy Renata Brauner. – Nie wzięliśmy za tę pracę ani złotówki. I za to nas oszkalowali. Żadne ciało nie leżało u nas na ziemi, wszystkie były ułożone na katafalkach i podestach. A zrobili z tego aferę na cały świat. Bo potem dzwonili do nas ludzie nawet zza granicy z pytaniem, co się w naszym zakładzie wyprawia. Wielu w te bzdury uwierzyło. Cały czas mnie to boli – mówi.

Pani Renata do jednych mediów ma żal większy, do innych mniejszy. Bo też dziennikarze różnie rozkładali akcenty, idąc śladem zarzutów „Super Expressu”. Zapamiętała, że spośród ogólnopolskich telewizji temu owczemu pędowi nie uległa telewizyjna Dwójka, która zachowała się w tej sprawie przyzwoicie. Niestety, nie może tego powiedzieć o wielu innych stacjach, m.in. o TVN.

Fałszywka wstrząsa Polską
Łatwość, z jaką inne media powtarzają różne informacje za „Super Expressem” i „Faktem”, może szokować. Niespełna rok temu, kiedy Polska żyła sprawą buntu sióstr betanek z Kazimierza, „Fakt” opublikował list jednej z nich do matki. Dziewczyna sugerowała w nim zbiorowe samobójstwo. „Fakt” zacytował wypowiedź jej mamy: „Moja córeczka pisze, że nadszedł czas próby i ma zamiar przejść na stronę światła. Co to wszystko znaczy? Jestem przerażona! Boję, że ona chce sobie odebrać życie! Kiedy wreszcie ten koszmar się skończy?”.

Inne media natychmiast podchwyciły smakowity temat. Stronę „Faktu” z ogromnym tytułem: „Betanki szykują zbiorowe samobójstwo” pokazały ogólnopolskie telewizje. Tym razem jednak „Fakt” przedobrzył. Bo sprawa wyglądała aż tak niepokojąco, że zainteresowała się nią prokuratura. Policja poprosiła redakcję o udostępnienie listu byłej zakonnicy i danych osobowych jej matki. Ale wtedy redakcja zaczęła kręcić. W końcu okazało się, że list został w całości zmyślony, a „Fakt” przyznał się do „pomyłki”.

Błędy popełnia każda redakcja. Jednak nie aż takiego kalibru i nie w takiej ilości, jak tabloidy. Błędy tabloidów często wiążą się z krzywdą konkretnych ludzi. „Super Express” pisał przed rokiem o byłym księdzu, który przebywał w Kazimierzu ze zbuntowanymi betankami. Tekst „To on opętał betanki” redakcja zilustrowała zdjęciem zupełnie innego księdza, który, jak się okazało, nigdy nie był w Kazimierzu i w życiu nie spotkał betanki. „Fakt” w podobny sposób skrzywdził Stanisława Pigułę, redaktora naczelnego „Przeglądu Konińskiego”, zamieszczając jego zdjęcie przy tekście: „Ten zboczeniec jest wolny”. Artykuł dotyczył kogoś zupełnie innego.

Lord i nocny lokal
Publicysta Maciej Iłowiecki, wiceprezes Rady Etyki Mediów, podkreśla, że nie można autorów piszących w takich mediach wrzucać do jednego worka. – To, że ktoś publikuje w tabloidzie, nie dyskwalifikuje go, bo tam też można być dobrym lub złym publicystą. Dużo zależy od osobistej wrażliwości takiego autora – mówi. I przypomina, że komentatorem „Faktu” jest m.in. szanowany publicysta Maciej Rybiński. – Jest możliwe robienie pisma lżejszego, bardziej sensacyjnego, ale z pewną kulturą. Niestety, ta kultura i na świecie, i w Polsce, jest zdecydowanie za niska – uważa.

Iłowiecki do grzechów tabloidów dodaje m.in. kpiny z nazwisk. – Pamiętam, jak w jednym z tych pism nieprzyjemnie napadnięto Jerzego Kuleja, byłego boksera i posła SLD. Gazeta kpiła, że panu Kulejowi wyraźnie mózg kuleje – wspomina. – Nie uważa pan więc za skandal, że ogólnopolskie telewizje, także publiczna, codziennie cytują „Fakt” i „Super Express” w przeglądach prasy? – pytamy. – Tak, i w dodatku te przeglądy rzadko są krytyczne – przyznaje Iłowiecki. – Mamy dziś do czynienia z tabloidyzacją mediów. I nie da się tego procesu po-wstrzymać. Na całym świecie na pierwsze miejsce w mediach wysuwają się sensacja, seks, przemoc. Bo dużo łatwiej sprzedać medialnie zło, a trudniej dobro, które wydaje się nudne – uważa.

Na czym polega upodobnianie się poważnych mediów do tabloidów? – Media dzisiaj nie kłamią wprost, jak przed 1989 r. Teraz mamy do czynienia z manipulowaniem informacją. Polega to na przemilczaniu niewygodnych informacji. Dostajemy więc nie kłamstwo wprost, bo to byłoby łatwo odróżnić, ale jakąś półinformację – uważa Iłowiecki. – Mamy też do czynienia z faktami medialnymi. Dziennikarze stwarza-ją informacje z rzeczy formalnie prawdziwych, ale nieistotnych. Przekręcają istotę rzeczy – mówi. I opowiada o brytyjskim lordzie, wysłanniku londyńskiego rządu, który w latach 60. przyleciał do USA. – Na lotnisku dziennikarze pytali go: „Jakie nocne lokale zamierza pan odwiedzić w Nowym Jorku?”. Chcieli go ośmieszyć, ale on umiał się odgryźć, więc odpowiedział: „A czy w waszym mieście są w ogóle jakieś nocne lokale?” – opowiada Iłowiecki. – I następnego dnia rano czyta w gazecie: „Pierwszym pytaniem lorda, przedstawiciela rządu Jej Królewskiej Mości, po wyjściu z samolotu, było, czy w Nowym Jorku są jakieś nocne lokale”. I to była prawda, ale tak zwana prawda medialna – mówi.

Znajdź idiotyzmy
Podobnych przykładów jest wiele również w Polsce, jednak są mniej zabawne. Półinformację dostarczyła widzom przed kilkoma tygodniami TVN, zapraszając do Polski dwóch działaczy gejowskich z Ameryki. Tych, którzy wcześniej pojawili się na filmie z orędziem prezydenta. Geje podawali się za katolików, choć wszystko, co mówili, stało w jaskrawej sprzeczności z nauczaniem Kościoła. Jednak dziennikarskie gwiazdy Sekielski i Morozowski nie skonfrontowali ich z kimś kompetentnym, tylko pozwolili im wygadywać w programie „Teraz my” kompletne bzdury. W Polskę poszło na przykład kłamstwo, że Kościół w przeszłości błogosławił pary jednopłciowe. A prowadzący wywiad dziennikarze nie wpadli na to, żeby zapytać, kiedy i gdzie konkretnie. Brak zaproszenia albo zaproszenie niekompetentnych osób po jednej ze stron niestety zdarza się częściej. Przed kilku laty w dyskusji w telewizyjnej Jedynce na temat badań prenatalnych stronę katolicką reprezentowała... posłanka Renata Beger. Iłowiecki za największe grzechy współczesnych mediów uważa propagowanie kultury bez wstydu i niszczenie wszelkiej intymności. Obawia się też, że tabloidyzacji mediów nie da się powstrzymać. – Jak więc widz albo czytelnik, który nie zna świata mediów od środka, może odróżnić rzetelne informacje od kichy? – pytam. – To bardzo trudne. Mogę doradzić pewien dystans i szukanie prawdy o życiu nie tylko w samych mediach. A już zwłaszcza nie w samej tylko telewizji.

Trzeba jej też szukać w swoim otoczeniu, wśród mądrych ludzi, których się darzy szacunkiem. Którzy dali dowód dotychczasowym życiem, że można im ufać. I po prostu ich pytać, co o tym sądzą. Na razie to jedyna szansa. – Na razie? – dopytuję. – Tak. Bo młodsze pokolenia można nauczyć pewnego dystansu do mediów, rozróżniania idiotyzmów i manipulacji od rzetelnej informacji. To trudne, bo nauczyciele też nie znają tych mechanizmów. Nie-mniej Anglicy i Amerykanie zaczęli to robić. Dzieci robią tam w szkołach gazetki albo prowadzą szkolne radio. Mogą w nich nawet skrytykować nauczyciela, oczywiście leciutko i w sposób bardzo kulturalny. Widzą wtedy w praktyce, jak trudno jest to robić i jak łatwo jest coś przekręcić. I w ten sposób powoli zaczynają też rozumieć mechanizmy, które rządzą mediami.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.