Sen o Stanach

Krzysztof Maciejczyk, dziennikarz naukowy

|

GN 17/2008

publikacja 29.05.2008 10:44

Wyjedź z nami do USA! Zarabiaj w Stanach! - krzyczą ogłoszenia na korytarzach wyższych uczelni i w okolicach akademików. Organizatorzy kuszą studentów atrakcyjnym stażem. Czy warto wyjechać za ocean do pracy?

Sen o Stanach Wyjechać? Nie wyjechać? To ostatni moment na podjęcie decyzji fot. EAST NEWS/SYLENT PRESS

Kwiecień to ostatni dzwonek, by zdecydować się na wyjazd za granicę w ramach programu studenckiego. Właśnie teraz firmy, które werbują studentów do pracy w USA, promują swoje usługi, chcąc sprzedać pozostałe wolne miejsca. Zainteresowaniem studentów cieszy się zwłaszcza projekt „Work&Travel;” (pracuj i podróżuj). Jego uczestnicy ostrzegają, że wymarzone wakacje mogą oznaczać długą i męczącą przeprawę... nie tylko przez ocean.

Zanim zarobisz, musisz wydać
By wziąć udział w programie, należy najpierw wybrać odpowiedniego pośrednika, czyli firmę wysyłającą studentów za ocean. Później trzeba wypełnić stos dokumentów, w których pada pytanie nawet o znajomych, którzy potwierdzą naszą prawdomówność, czy o umiejętność posługiwania się bronią chemiczną, biologiczną czy nuklearną. Po wypełnieniu formularzy trzeba zapłacić za bilet, pośrednictwo agenta, wizę i za wpisanie do amerykańskiego systemu informacji o zagranicznych studentach.

Po uiszczeniu opłat (w sumie ponad 5000 zł) i uczestnictwie w tzw. targach pracy, na których podpisuje się coś w rodzaju umowy z przyszłym amerykańskim pracodawcą, studenta czeka wizyta w ambasadzie USA. – Najwięcej czasu zajmuje czekanie w kolejce, bo rozmowa z konsulem trwa zaledwie kilka minut i sprowadza się przede wszystkim do podania dokumentów i skanowania linii papilarnych palców wskazujących – opowiada Dorota, studentka filologii angielskiej na KUL, uczestniczka stażu w USA.
Ale odlot...

W końcu przychodzi długo oczekiwany dzień – wylot za Wielką Wodę. Rozpoczyna się kilkumiesięczna przygoda w USA. Praca okazuje się trafnym wyborem. Pracodawca wyrozumiały i serdeczny. Zdolności językowe umożliwiają swobodną konwersację z Amerykanami. Jest pięknie. Zdarza się jednak, że sen o Ameryce zamienia się w koszmar, z którego niełatwo się uwolnić. Praca okazuje się zbyt wymagająca lub wyczerpująca fizycznie lub psychicznie. – Czasem pracodawca traktuje stażystów jak ludzi gorszej kategorii, którzy przyjechali do pracy za minimalną stawkę – mówi Paweł, student ekonomii na UJ. – Pracując w restauracji jako kelner, dostawałem najgorzej położone, więc najrzadziej zajmowane stoliki. Nie mogłem liczyć na napiwki – dodaje.

Zdarza się też, że liczba godzin, która jest zapewniona w umowie, nie zgadza się, a i wymagania odbiega-ją od tych, które były wcześniej przedstawiane. Cóż wtedy począć? Zmienić pracę. Ale to nie jest tak łatwe, jak mogłoby się wydawać.

Związani umową
– Podpisaną jeszcze w Polsce umowę można porównać do cyrografu. Bez zgody pracodawcy nie można od niej odstąpić, a i za jego zgodą jest to dość trudne – mówi Szymon. To, gdzie się pracuje, zależy nie od uczestnika programu, ale od „opiekunów” stażysty. Czuwa nad tym tzw. organizacja sponsorująca, która jest amerykańskim organizatorem wymian studenckich. Instytucja ta pomaga w dopełnieniu formalności potrzebnych do uzyskania wizy, jednocześnie kontrolując przebieg pobytu studenta w USA. Zdarza się, że niezdyscyplinowanych studentów, którzy nawet za zgodą pracodawcy chcą zmienić miejsce zatrudnienia, „opiekunowie” straszą deportacją, anulowaniem wizy i zakazem wjazdu do USA przez pięć lat.

– Menedżer hotelu, w którym pracowałem, zgodził się na rozwiązanie umowy. Praca, jaką tam wykony-wałem, była monotonna i wyczerpująca, a zarobki niskie. Myślałem, że zgoda pracodawcy wystarczy, by zmienić miejsce zatrudnienia. Kilka dni po rozmowie z nim otrzymałem maila, w którym organizacja sponsorująca straszyła, że moja wiza będzie anulowana i zostanę deportowany – wspomina Szymon.

Jeśli pracodawca nie wyraża zgody na rezygnację z pracy, „opiekunowie” nękają niezadowolonego stażystę telefonami, a nawet odwiedzają go w domu. Naciski, telefony, niezapowiedziane wizyty czy pojawiające się czasami groźby mają za zadanie kontrolowanie i dyscyplinowanie studentów.

Lecieć czy nie?
Lecieć, ale... Decyzja jednak powinna być przemyślana. – Należy dobrze się zastanowić, czy jest się gotowym do podjęcia być może trudnej pracy, która niekoniecznie musi przynosić duży zysk - radzi Szymon. – Trzeba przede wszystkim obiektywnie ocenić swoją znajomość języka angielskiego, bo decyduje o sukcesie – dodaje Dorota. Dobrze jest przejrzeć różne oferty stażu w USA, bo kosztowny program „Work&Travel;” nie jest jedyną propozycją.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.