Dość milczenia

Barbara Gruszka-Zych

|

GN 16/2008

publikacja 22.05.2008 15:17

Dość milczenia o aborcji – postanowiła Anna Broda z Warszawy i stworzyła blog dla kobiet, które zabiły swoje nienarodzone dzieci. Teraz chce, żeby powstały dla nich bezpłatne grupy wsparcia.

Dość milczenia rys. MAŁGORZATA WRONA-MORAWSKA

Z zabiegami „usuwania ciąży” zetknęła się w szkole położnych w latach 90. Od tamtej pory ona, zwolenniczka praw kobiet, zaczęła bronić życia poczętego. W zeszłym roku poznała Łukasza Wróbla, działacza Fundacji PRO, który organizował w kilku miastach wystawy zdjęć dzieci zabitych w łonie matki. Uznali, że w Polsce nie ma zorganizowanego forum pomocy kobietom po aborcji, tak jak w Wielkiej Brytanii czy USA. – U nas mówi się o obronie życia poczętego, a zapomina o kobiecie po aborcji. To ofiara, której trzeba wsparcia – mówi Anna Broda. – Od 1956 r., kiedy zalegalizowano przerywanie ciąży, wiele polskich rodzin zostało dotkniętych tym problemem. Ale o nim się nie mówi, bo to sprawa uważana za wstydliwą. Z powodu zmowy milczenia matki i ich bliscy nie potrafią wyjść z cierpienia. Tymczasem zabicie dziecka to początek tragedii, rana na ciele i duszy, którą się leczy latami. W znalezieniu pocieszenia i wybaczenia pomaga zwierzenie się innym. – O aborcji nie da się zapomnieć – mówi pani Ewelina. – Chciałoby się uzyskać rozgrzeszenie, ale ono przychodzi od Boga. Od ludzi potrzebne jest dobre słowo, żeby było łatwiej żyć.

Szok
Pani Henryka, teraz na emeryturze, układa wierszyki dla swoich dwóch synków, których zabiła przed 50 laty. Czyta je znajomej, która jej nie potępia. To terapia, którą sama sobie wymyśliła, żeby nie zwariować. Pani Ewelina na początku nikomu nie wspominała o aborcji. – Czułam się gorsza, bałam się, że ktoś mnie odtrąci – zwierza się. Teraz uważa, że mówienie o tym to najlepszy sposób na ostrzeżenie innych. – To może ocalić życie – pisze Beata na stronie www.doscmilczenia.blogspot.com. Podobnie uważają inne matki po takich przeżyciach. – Jeżeli ktoś nawet w dyskusji popiera usunięcie ciąży z gwałtu czy z przyczyn ekonomicznych, nie wytrzymuję i przyznaję, że jestem po zabiegu i jaki ten szok ma dla mnie skutki – opowiada pani Ewelina.

Osobiste świadectwo, dzielenie się cierpieniem, ma podstawowe znaczenie terapeutyczne. Kobiety, które zabiły swoje nienarodzone dzieci, doświadczają szeregu objawów syndromu poaborcyjnego. Długotrwała depresja, poczucie winy, nawracające próby samobójcze, uzależnienie od alkoholu i narkotyków, fobie, obojętność emocjonalna, odczuwanie bólu fizycznego – to tylko niektóre z nich. Dotykają kobiety nawet kilka lub kilkadziesiąt lat po zabiegu. Mało kto wspomina, że po aborcji drastycznie zwiększa się ryzyko zachorowania na raka piersi. Wszelkie formy terapii psychologicznej, ale też rekolekcje organizowane w Licheniu, są płatne. Anna Broda chce stworzyć w stolicy darmowe 5-osobowe grupy wsparcia, w których zajęcia będzie prowadził psycholog, a w razie potrzeby ksiądz.

„Usuń, nie martw się”
Blog „Dość milczenia” założyła we dwójkę ze studiującą w Anglii Karoliną. W ostatnim miesiącu we-szło na niego 340 kobiet, nie tylko z Polski, ale i całej Europy. Ostatnio najczęściej wstukiwanym hasłem jest „syndrom poaborcyjny”. Na blogu zamieszczają tłumaczone z angielskiego artykuły o szkodliwości środków wczesnoporonnych oraz informacje o sytuacji studentek w Anglii, z których co druga, według danych brytyjskiej organizacji SPUC (Związek Ochrony Nienarodzonych Dzieci), dokonuje aborcji. An-na Broda chce zaktywizować kobiety po aborcji. – Dobrze, gdyby jako wolontariuszki mogły poświęcić swój czas potrzebującym – mówi. – Często zgłaszają się do nas kobiety w totalnej depresji, potrzebujące pomocy od zaraz. Problem wsparcia dotyczy nie tylko kobiet, ale i ich bliskich. Dr Maria Binkiewicz, która uratowała setki poczętych dzieci, pomagając ich matkom, uważa, że żadna kobieta sama nie zgodziłaby się na zabicie swego dziec-ka. Wielki wpływ na podjęcie tej decyzji mają bliscy: mąż, rodzice, znajomi. Często to z ich ust pada eufemistyczna podpowiedź: „Nie martw się, usuń”. – A za tą jedną raną powstają kolejne – ostrzega pani Ewelina. Warto, żeby kobiety, które bezkarnie powtarzają: „mój brzuch moja sprawa”, poznały zwierzenia kobiet, które poddały się zabiegowi „przerwania ciąży”. – Może gdybym na ten temat wiedziała coś więcej, gdybym powiedziała komuś, nie doszłoby do tego, ale ja się panicznie bałam – wyznaje na blogu Beata.

Adres mailowy grup wsparcia: doscmilczenia@tlen.pl

Świadectwo pani Eweliny:
Historia mojej aborcji to zarazem historia mojego nawrócenia. W latach 80. jako szczęśliwa mężatka urodziłam chłopczyka. Ale okazało się, że mamy konflikt serologiczny i lekarze ostrzegali nas przed następnym dzieckiem. Uważałam się za katoliczkę i stosowałam kalendarzyk małżeński. Kiedy syn miał pół roku, znów byłam w ciąży. Lekarz mnie sponiewierał, pytał, co robię, mając Rh minus. Zalecił aborcję. Ostatecznie urodziła się nam piękna córka. Po tym porodzie, przestraszona jego ostrzeżeniami, zdecydowałam się na spiralkę. Ale jak Pan Bóg chce dać dziecko, to nie ma dla Niego przeszkód. Znów zaszłam w ciążę. To był czas, kiedy mówiło się, że rodzą się dzieci ze spiralkami wrośniętymi w głowę czy rękę. Wyciągnęli sprężynkę, krwawiłam, groziło poronienie... Płakaliśmy z mężem, ktoś podszepnął, że usunąć będzie lepiej. Potem, kiedy przystępowałam do spowiedzi, księża mówili, że nie są kompetentni, żeby udzielić mi rozgrzeszenia. Nie słyszałam nawet, co mówili, płakałam, wyłam z rozpaczy.

Na Jasnej Górze zobaczyłam przez kratki, że ksiądz odwraca ode mnie głowę. Odeszłam, czując, że nikt ze mną nie chce rozmawiać i sama porozmawiałam z Bogiem. Wtedy zaufałam, że mi przebaczy. Po jakimś czasie zaprosiła mnie na kawę znajoma. Płakała, że ma kilkumiesięczne dziecko i znów zaszła w ciążę, a z tamtym na podtrzymaniu musiała leżeć 9 miesięcy. Rodzina doradzała jej „usunięcie ciąży”. Powiedziałam: „dziewczyno, nie rób tego”. Poszła do lekarza dopiero w 6. miesiącu i potem urodziła zdrowego chłopca, którego jestem chrzestną. To było takie moje zadośćuczynienie. Od tamtej pory nie stosowałam antykoncepcji. Urodziło się kolejne dzieciątko. A my z mężem stale się nawracamy. Musieliśmy dojrzewać wiele lat, żeby się wspólnie wyspowiadać. Miałam sny o dziecku w niebieskim ubranku, więc pomyślałam, że to był chłopczyk. Nadałam mu imię Pawełek. Modlę się za niego co dzień, dałam na Msze. I tak sobie ży-jemy...

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.