Jak odchodził Ojciec Święty

wspomina ks. prof. Tadeusz Styczeń*

|

GN 16/2005

publikacja 20.04.2005 01:04

Kiedy Ojciec Święty skonał, dostrzegłem niezwykły kontrast. Jeszcze niedawno ten (…) ból na jego twarzy. To skrępowanie przyrządami, które miały pomóc przedłużyć mu życie.

Jak odchodził Ojciec Święty EDYTOR/Wojtek Jurgilo

On, który widzi swoją wierność Ojcu przez to, że służy, ale służąc ma prawo, żeby mu nie skracać drogi (…) do Ojca. Byłem świadkiem, jak podnosił ręce skowane. Czy nie prosił Ojca: „Niech moi opiekunowie (…) rozumieją, że ja mam prawo oddać życie, (…) że Ty jesteś tym, który rozstrzyga”? I te ręce, które oglądał cierpiący Papież i wysoko podnosił, jak gdyby wołał: „nie oddzielajcie mnie od Boga Stwórcy mojego, nie oddzielajcie mnie od Tego, który jest symbolem dobrego pasterza, ponieważ ja chcę być do końca według miary mierzonej przez Ojca mojego”.

(…) Ta twarz cierpiącego (…) pojawiła się nieoczekiwanie jako twarz kogoś uśmiechniętego, skłoniona w stronę poduszki, która wyglądała (…) jak baranek czy owieczka, i uśmiechnięty w tamtą stronę tak stygnął. Nikt nie śmiał interweniować, wszyscy czekali z całą procedurą obowiązującą. Ja nie wytrzymałem. Miałem w kieszeni dwa różańce, dotknąłem rąk. Delikatnie mi powiedziano, że nie wolno (…). A ja przecież ciągle widziałem (…) ten uśmiech, który jak gdyby nie konał, ale pozostawał żywy, coraz bardziej wymowny. Tracił linię, charakter poduszki, na której oparło się oblicze zmarłego i wyglądało, jak gdyby spotkanie ocalonej owieczki czy ocalonego baranka. (…) I w tym momencie jak gdyby (…) wykonał wielkie zadanie ten, któremu powierzono zadanie pasterza. (…) Jednak Bóg Ojciec postawił mu skrajnie wielkie wymagania. Chodzi o to, żeby wyrównać wielkość sprzeniewierzenia się tych owieczek w taki sposób, żeby (…) wiedziały, na czym polega ich odkupienie.

I w tym czasie, kiedy pojawiły się na placu odgłosy, nie sposób było inaczej to wiwatowanie przeżywać (…) Z własnej inicjatywy przyszli, tworzyli grupki, z tych grup stworzyła się jedność wołająca i ciesząca się, że mają tak wiernego pasterza. (…)

On się tak nam zjawił w tym cierpieniu, w tym bólu, który czuł do końca! Do końca umiłował ich na tym świecie (…). Do tego stopnia, że została dopełniona jakaś nieskończona miara i (…) otwiera miejsce na niewyczerpaną, głęboką radość. Żyjmy tą radością. To jest dzień radości, dzień zmartwychwstania. Dzień, który dał nam wszystkim Pan.

* Etyk, salwatorianin, pracownik KUL, był obecny przy śmierci Jana Pawła II. Mówił o tym 5 kwietnia w Lublinie w kościele akademickim. Zamieszczamy fragmenty jego świadectwa.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.