Wyspa zbankrutowała

Tomasz Rożek

|

GN 48/2010

publikacja 02.12.2010 21:13

Mówiło się o tym od dawna. Ale rząd Irlandii długo udawał, że problemu nie ma. Tymczasem gospodarka Zielonej Wyspy wymaga reanimacji. I Unia ją reanimuje. Może trochę zbyt późno, ale lepiej późno…

24 listopada br. irlandzki rząd zaprezentował plan naprawy gospodarki w latach 2011-2014. 24 listopada br. irlandzki rząd zaprezentował plan naprawy gospodarki w latach 2011-2014.
PAP/EPA/PAUL MCERLANE

Irlandia przez lata była podawana jako przykład kraju, który rozwinął się pod skrzydłami UE. Wzrost gospodarczy był duży, bezrobocie małe, zadowolenie mieszkańców ogromne. Gdy po wstąpieniu do Unii dla polskich pracowników otworzono niektóre granice, Irlandia stała się dla naszych rodaków eldorado. Wszystko zaczęło się psuć w 2007 r. I każdego roku było gorzej. Dzisiaj bezrobocie wynosi około 14 proc. (o 10 proc. więcej niż przed kryzysem), a dochód na mieszkańca spadł poniżej dawno nierejestrowanego poziomu. Ceny nieruchomości w porównaniu z okresem przed kryzysem spadły o około 60 proc.

Przez ostatnie miesiące jasne było, że Irlandia ma kłopoty, ale władze wyspy nie chciały wywoływać paniki u swoich obywateli i inwestorów, więc mówiły, że kłopoty są, ale pod kontrolą. Kilkanaście dni temu Bruksela w pewnym stopniu wymusiła na Dublinie przyjęcie pomocy finansowej (a właściwie oprocentowanej pożyczki). Irlandia się zgodziła, choć cena, jaką przyjdzie jej zapłacić, będzie wysoka. Wysoka teraz, ale w dalszej perspektywie czasu zbawienna. Zielona Wyspa musi wprowadzić drastyczne cięcia i reformy. Jest bardziej niż prawdopodobne, że obecny rząd przypłaci to utratą władzy. Dla rynków finansowych widmo bankructwa jednego z europejskich tygrysów brzmiało jak horror. Stąd zapowiedź pomocy Brukseli uspokoiła szalejące giełdy, nie tylko europejskie. W zasadzie wszyscy powinni być szczęśliwi. Ale czy są?

Zatrzymane domino
W Brukseli gotowość przyjęcia pakietu pomocowego przyjęto z ulgą. W sumie UE i Międzynarodowy Fundusz Walutowy pożyczą Dublinowi 85 mld euro. – To jest wyzwanie dla całej strefy euro. Zrobimy wszystko, by powstrzymać ewentualny efekt domina w innych krajach – powiedział kilka dni temu Olli Rehn, komisarz ds. gospodarczych i walutowych. To domino to bankrutujące po kolei kraje strefy euro. Kilka miesięcy temu w poważne kłopoty finansowe wpadła Grecja. Też członek strefy euro. Dostała gigantyczny zastrzyk finansowy, pod warunkiem wprowadzenia reform. Reformy nie idą najlepiej, więc Austria już zapowiedziała, że na kolejną pomoc dla Grecji się nie zgodzi.

Wracając jednak do Komisji Europejskiej. Do niedawna nikt w Unii nie dopuszczał, że może wydarzyć się jakiś kryzys. Strefa euro w zasadzie nie miała wewnętrznych procedur pomocowych. Dopiero twarde postawienie sprawy przez niemiecką kanclerz Angelę Merkel spowodowało, że zaczęto na ten temat myśleć. Bankructwo jednego z krajów euro spowodowałoby bardzo duże kłopoty pozostałych. I to niezależnie od siły ich gospodarek. Zachwianie wartości wspólnej waluty wpływa przecież na stan finansów, a więc i na wzrost gospodarczy, i na bezrobocie, wszystkich. Dlatego rynki finansowe uspokoiły się, gdy padła zapowiedź pomocy Irlandii.

Panuje wiara, że to wsparcie w jakimś sensie rozwiąże problem pokryzysowych bankructw unijnych krajów. Nie do końca wiadomo, czy tak właśnie będzie. Następna w kolejce może być Hiszpania, a może nawet Portugalia. Ta ostatnia jest małym krajem, ale gdyby po pomoc rękę wyciągnął Madryt – dla Unii będzie to spore obciążenie. Na razie hiszpański minister finansów twierdzi, że jego kraj nie potrzebuje pomocy i że w rozsiewanie plotek o złym stanie hiszpańskiej gospodarki zaangażowani są spekulanci. Mocne. Tyle tylko, że dokładnie to samo kilka miesięcy temu, tuż przed tym, gdy poprosił o pomoc Brukselę, mówił premier Grecji.

Bolesne cięcia
Plan pomocy dla Irlandii został rozłożony na 4 lata i jest uzależniony od wprowadzanych reform i oszczędności. Ich efektem mają być oszczędności na poziomie 15 mld euro (w ciągu 4 lat). Trzeba obniżyć zatrudnienie w sektorze państwowym (budżetówce), minimalną płacę (o jedno euro – do 7,65 euro za godzinę) i drastycznie ograniczyć świadczenia socjalne. O podnoszeniu podatków dla firm na razie się nie mówi, ale rosną podatki VAT z 21 do 22 proc. w 2013 r. i do 23 proc. w 2014 r. Obniżono próg, od którego trzeba płacić podatek dochodowy, i wprowadzono nowy podatek od nieruchomości. Podatki będą musieli też płacić emeryci z sektora publicznego. Ponadto podniesiono opłaty za studia.
Na same świadczenia socjalne Irlandia chce wydawać o 3 mld euro mniej, a na budżetówce chce zaoszczędzić 1,2 mld euro (likwidując 25 tys. etatów). Te zmiany na dłuższą metę spowodują, że irlandzka gospodarka będzie zdrowsza. Na krótką metę może się jednak skończyć tak jak w Grecji – powszechnymi strajkami. W Irlandii prawie na pewno dojdzie do zmiany rządu, tym bardziej że na styczeń planowane są przedterminowe wybory. To właśnie rząd 85 mld € pożyczą Irlandii UE oraz Międzynarodowy Fundusz Walutowy. powszechnie obwiniany jest o zły stan gospodarki wyspy.

A co z Polską?
Irlandia wpadła w kłopoty głównie z powodu przekazania gigantycznych sum na ratowanie prywatnych banków. Rząd Zielonej Wyspy bał się, że bez pomocy z kasy państwa komercyjne banki zbankrutują. Tak dużo płacił, że sam niemalże zbankrutował. W tym roku deficyt budżetowy (a więc różnica między tym, co trzeba wydać, a tym, co wpłynie do budżetu) w Irlandii wyniesie 32 proc. PKB. Gdyby nie wspierano banków, wyniósłby około 12 proc. PKB. Dla porównania polski deficyt budżetowy wynosi 7,3 proc. PKB. Tegoroczny dług finansów publicznych w Polsce wyniesie ok. 54 proc. PKB, a w Irlandii 77 proc. Już z tych pierwszych porównań wynika, że polska gospodarka jest w lepszej kondycji niż irlandzka. Także rynki finansowe oceniają lepiej naszą kondycję niż Irlandii, Grecji, a nawet Węgier. Irlandzkie obligacje 10-letnie oprocentowane są na 8,34 proc., podczas gdy nasze na 5,7 proc. Im niżej, tym lepiej. Niemieckie mają oprocentowanie 2,6 proc., węgierskie 7,3 proc., a portugalskie prawie 7 proc. Z drugiej jednak strony ocena inwestorów może się zmienić niemalże z dnia na dzień, a nasze finanse publiczne pozostawiają wiele do życzenia. Gdyby popatrzeć na dane makroekonomiczne z zeszłego roku, różnice między Polską a Irlandią są mniej widoczne niż teraz. Nasza sytuacja jest oczywiście lepsza od tej, jaka panuje w Irlandii, ale by taki stan rzeczy utrzymać, potrzebne są reformy. A te najlepiej przeprowadzać wtedy, gdy gospodarka rośnie, a nie jak w przypadku Grecji, Irlandii, a w przyszłości być może Hiszpanii i Portugalii, pod przymusem, wtedy, gdy trzeba prosić o pomoc. Zresztą w przypadku Polski jakakolwiek pomoc wcale nie byłaby taka pewna. Nie jesteśmy przecież w strefie euro.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.