Zysk niepewny

Tomasz Rożek

|

GN 44/2010

publikacja 09.11.2010 13:17

Wbrew temu, co powszechnie się sądzi, organizacja dużych imprez sportowych wcale nie musi przekładać się na wzrost gospodarczy kraju organizatora. Dobrze o tym pamiętać, wydając kolejne miliardy na przygotowania do Euro 2012.

Stadion Narodowy w Warszawie będzie najdroższą areną Euro 2012. Stadion Narodowy w Warszawie będzie najdroższą areną Euro 2012.
Roman Koszowski

Organizacja polskich mistrzostw Euro będzie być może najdroższą imprezą sportową w Europie. Prawie wszystko musimy budować od nowa. Nowe drogi, odnowione szlaki kolejowe (i dworce), rozbudowa lotnisk, ale przede wszystkim budowa nowych stadionów. W Polsce nie ma podstawowej infrastruktury do organizowania dużych imprez sportowych, takich jak mistrzostwa świata, Europy, nie mówiąc już o olimpiadzie. Z oficjalnych danych wynika, że Grecja na zorganizowanie Igrzysk Olimpijskich w 2004 r. wydała około 10 mld euro. Brytyjczycy na olimpiadę w 2012 r. wydadzą około 11 mld euro. Na Euro 2012 Polska wyda około 20 mld euro. Prawie dwa razy więcej niż pochłonie odbywająca się w tym samym roku olimpiada w Londynie.

Czy nas na to stać?
Najwięcej pieniędzy, bo prawie 10 mld euro, pójdzie na inwestycje infrastrukturalne. Chodzi o rozbudowę i budowę nowych dróg i unowocześnienie linii kolejowych (w tym przebudowanie lub wyremontowanie dworców). Portugalczycy w czasie przygotowań do Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej w 2004 r. na infrastrukturę wydali 1 mld euro, czyli dziesięć razy mniej niż my. Drugie 10 mld euro miasta, w których będą się odbywały mecze, wydadzą głównie na stadiony. Najwięcej pieniędzy zostanie przeznaczonych na przygotowanie do Euro 2012 Warszawy. Z kasy stolicy będzie pochodziło niecałe 2 mld euro, a od sponsorów i instytucji państwowych około 3 mld euro. Sam Stadion Narodowy będzie kosztował 0,3 mld euro. Dużo więcej, bo około 1,2 mld euro, będzie kosztowała obwodnica autostradowa Warszawy (na to pieniądze wyda Generalna Dyrekcja Dróg i Autostrad).

Czy nas na to wszystko stać i czy to wszystko się opłaci? Politycy na obydwa pytania odpowiadają twierdząco. Argumentują, że wielkie imprezy sportowe to tłumy turystów, budowanie prestiżu w oczach milionów telewidzów i inwestycje, które, gdy powstają, rozkręcają gospodarkę, a potem same zarabiają na siebie i przynoszą zyski. Te wszystkie argumenty mogą być prawdziwe, ale – jak pokazują przykłady krajów organizujących imprezy podobnej skali jak Euro 2012 – wcale nie muszą. Prawdę powiedziawszy, w ostatnich kilku latach na Starym Kontynencie kraje organizatorzy częściej na tym traciły, niż zyskiwały. Instytut Sobieskiego przeanalizował sytuację ekonomiczną sześciu państw europejskich, które od 2000 r. organizowały duże imprezy sportowe.

Mocno pod kreską
Te kraje to Grecja, Włochy, Niemcy, Portugalia i tandem Austria–Szwajcaria. Eksperci Instytutu Sobieskiego analizowali dynamikę wzrostu PKB każdego z tych państw w czasie przygotowań do imprezy (trwających zwykle cztery lata), w roku, w którym impreza się odbyła, i przez dwa kolejne lata po jej zamknięciu. Te dane porównano z wynikami uśrednionymi dla krajów unijnych. Zacznijmy od Portugalii, która w 2004 r. organizowała Mistrzostwa Europy w Piłce Nożnej. Cztery lata przed ich otwarciem PKB Portugalii było dokładnie takie samo jak średnie PKB krajów Unii (i wynosiło 3,9 proc.). Im bliżej mistrzostw, tym gospodarka Portugalii bardziej zwalniała. W roku rozgrywek, a także przez kolejne dwa lata po nich gospodarka Portugalii, zamiast przeganiać czy chociażby gonić średnią unijną, coraz bardziej zostawała w tyle. Dwa lata po mistrzostwach PKB Portugalii było o połowę mniejsze niż PKB Unii. Patrząc więc na PKB, nie widać, by na organizacji mistrzostw Portugalia cokolwiek zyskała.

W roku zawodów wzrosły za to PKB Włoch i Niemiec, które w 2006 r. organizowały olimpiadę zimową (Włochy) i Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej (Niemcy). W obydwu przypadkach wzrost PKB był mało imponujący i na dodatek krótkotrwały. Rok po zakończeniu imprezy PKB Niemiec i Włoch spadło poniżej unijnej średniej. Po kolejnym roku gospodarka Włoch wpadła w głęboki dołek (PKB wyniosło wtedy minus 1,3 proc., podczas gdy PKB Unii osiągnęło poziom plus 0,6 proc.). Jedynymi krajami, w których można dopatrzyć się pozytywnego wpływu organizacji dużej imprezy sportowej (konkretnie Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej), są Austria i Szwajcaria, które zorganizowały ją wspólnie w 2008 r. W obydwu przypadkach, choć w czasie przygotowań do mistrzostw (w latach 2004–2008) PKB Unii systematycznie spadało, PKB organizatorów szybko (jak na Europę) rosło. W 2008 r., kiedy odbywały się mistrzostwa, europejska gospodarka rozwijała się w tempie 0,6 proc., a gospodarki Austrii i Szwajcarii z szybkością odpowiednio 2 i 1,9 proc. Co prawda rok później obydwie zanotowały recesję, ale znacznie mniejszą niż cała Unia. Instytut Sobieskiego przeanalizował także sytuację Grecji (organizatora letnich igrzysk w Atenach w 2004 r.), ale w raporcie znalazło się stwierdzenie, że są poważne zastrzeżenia co do wiarygodności podawanych przez Greków danych ekonomicznych.

Co z Polską?
Zdaniem ekonomistów, taki kraj jak Polska powinien wydawać kilka procent budżetu na inwestycje. 20 mld euro to dużo, ale stanowi około 3 proc. budżetu, a biorąc pod uwagę, że ta kwota rozłożona jest na kilka lat, ten odsetek jest jeszcze mniejszy. Z prognoz wzrostu polskiej gospodarki na lata 2010 i 2011 nie wynika, żeby przygotowania do Euro 2012 miały w jakikolwiek sposób wpłynąć na naszą gospodarkę. A na pewno nie przewidują tego ekonomiści. Przeciwnie. Choć oczywiście przez kolejne lata będziemy rozwijali się szybciej niż średnio kraje unijne, to różnica między nami a średnią będzie systematycznie spadać. A powinna rosnąć, bo to nie oni mają Euro 2012, nowe drogi, lotniska, dworce, unowocześnioną trakcję kolejową i rzesze turystów, tylko my. – Rozwijamy się szybko, ale gdyby ten wzrost przeliczyć na mieszkańca, okazałoby się, że jesteśmy na czwartym miejscu od końca w Unii Europejskiej – mówi GN Maciej Rapkiewicz, ekspert Instytutu Sobieskiego i autor omawianego raportu. – Inwestycje muszą być tak dopasowane, by zapewnić długoterminowy wzrost, ale najważniejsza jest, moim zdaniem, reforma finansów publicznych – dodaje. Bez tego każdy wzrost będzie konsumowany przez lawinowo rosnące długi.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.