Hulaj, Grecjo, piekła nie ma

Tomasz Rożek

|

GN 19/2010

publikacja 14.05.2010 11:49

Od tygodni dyskutowano, co zrobić z Grecją. Jej gospodarka jest w stanie agonalnym. W końcu, gdy postanowiono zadziałać, wybrano najgorszą z możliwych metod.

Po informacjach, że Bruksela wymaga od Grecji reform, komuniści i związki zawodowe podpalili kraj. Po informacjach, że Bruksela wymaga od Grecji reform, komuniści i związki zawodowe podpalili kraj.
Na zdjęciu protest zorganizowany przez Grecką Partię Komunistyczną na Akropolu.
Agencja gazeta/AP Photo/Nikolas Giakoumidis

Pomoc dla Grecji w postaci bardzo nisko oprocentowanego kredytu ma wynieść 130 mld euro. To prawie jedna trzecia rocznego budżetu tego państwa. Na takie kwoty zgodzili się ministrowie finansów strefy euro. Pomoc ma spływać przez trzy lata, ale nie za darmo. Warunkiem są kategoryczne reformy budżetowe. Zaledwie kilka godzin po ogłoszeniu tego planu Grecja zapłonęła. Trudno powiedzieć, czego chcą Grecy. Od lat oszukiwali instytucje unijne (choć „oszukiwali” nie jest dobrym słowem, bo unijni urzędnicy mieli świadomość tego, co się dzieje) co do swojej kondycji gospodarczej.

Za unijne pieniądze żyli ponad stan. Ich socjalistyczna gospodarka z dziurawym jak sito budżetem hulała w najlepsze, bo Bruksela udawała, że nie widzi kreatywnego podejścia do twardych zasad ekonomii, i cały czas kierowała do Aten strumień pieniędzy. I przyszedł kryzys, który brutalnie pokazał, kto jest ubrany, a kto jest nagi. Nagich w strefie euro okazało się wielu. Grecja z wyjątkiem dosłownie kilku miesięcy nigdy nie spełniała kryteriów z Maastricht, które upoważniają do zmiany waluty. Naga jest też Hiszpania, Portugalia i Irlandia. Niektórzy pytają, czy kraje, które permanentnie łamią wspólne zasady, w ogóle powinny być w Eurolandzie. Nie słychać odpowiedzi, bo nie może jej być słychać. Dzisiaj praktycznie żaden kraj nie spełnia kryteriów przyjęcia europejskiej waluty. Wyrzucić wszystkich?

Z ręką w nocniku
Najbardziej drastycznym przykładem jest jednak Grecja. Jej zadłużenie na rynkach finansowych sięga 300 mld euro, a rząd przez lata robił niemal wszystko, żeby pogorszyć stan rodzimych finansów. Wydatki socjalne rujnują budżet, a potężne i populistyczne związki zawodowe za nic mają zasady ekonomii. Bruksela przez lata udawała, że problemu nie widzi, i zamiast dyscyplinować kraj, do którego płyną fundusze, nie robiła nic. Gdy ogłoszono program pomocy, na ulice greckich miast w proteście wyszły dziesiątki tysięcy osób. W samych Atenach protestowało przynajmniej 30 tys. osób.

W Salonikach protestujących było prawie 20 tys., podpalano banki. Do akcji musiała wkroczyć policja, rozpylano gaz łzawiący. Zginęło kilka osób. O sprawie nie informowały greckie media, bo dziennikarze ogłosili protest. Przeciwko czemu Grecy protestują? Trudno to zrozumieć. Przez lata żyli na kredyt, a dzisiaj, gdy dostają kolejną szansę, nie chcą spełnić warunków, które w średnim i długim terminie są dla nich korzystne. Na jednej z manifestacji w centrum Aten liderzy przekonywali tysiące zebranych, że Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW) i Unia to złodzieje, którzy kradną „stulecie osiągnięć socjalnych”. Unia nagradza preferencyjnymi kredytami tych, którzy źle się zachowywali, tych, którzy łamali podstawowe zasady rządzące Unią. W jakim świetle stawia to europejską gospodarkę?

Miliardy za obietnice
Jaki jest pomysł Unii na polepszenie sytuacji w Grecji? Od Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Unii Europejskiej Grecja dostanie w ratach 130 mld euro (110 mld od Unii, kolejnych 20 mld od MFW). 30 mld euro ma do Grecji trafić jeszcze w tym roku. Dokładnie tyle Grecja musi zwrócić swoim wierzycielom w ciągu następnych dwóch miesięcy.

W zamian za uruchomienie ogromnych funduszy, Grecja ma zaciskać pasa. Ma wprowadzić w życie reformy budżetowe, m.in. bardzo ambitny plan ograniczenia deficytu budżetowego. Greckie władze na plan się zgodziły. Obiecały ciąć płace i emerytury oraz mocno ograniczyć wydatki w sektorze publicznym. Zdecydowały też o zaprzestaniu wypłacania 13. i 14. pensji. Obiecały podnieść podatki. Premier Grecji Jeorios Andreas Papandreu zapowiedział, że w tym roku chce w ten sposób zaoszczędzić prawie 5 mld euro, a w ciągu kolejnych trzech lat zaoszczędzi w sumie 30 mld euro. To pokazuje bezprecedensową skalę pomocy. Tnąc wydatki, podnosząc podatki, ograniczając pensje, kraj może zaoszczędzić 5 mld euro w ciągu roku, a równocześnie w ciągu trzech lat do budżetu wpłynie z zewnątrz 130 mld euro.

Czy tak ogromne kwoty zostaną dobrze i uczciwie wykorzystane, skoro poprzednie dotacje zostały przejedzone? Można by powiedzieć, że tym razem będzie inaczej, bo rząd Grecji zobowiązał się do konkretnych działań w zamian za pomoc. Ale przecież poprzednio, nieraz zresztą, rząd tej samej Grecji nie wywiązywał się z uzgodnień i zobowiązań. Jaka jest szansa na to, że tym razem będzie inaczej? Jeszcze kilkanaście dni temu grecki rząd twierdził, że jego deficyt budżetowy wynosi 12,9 proc PKB, podczas gdy okazało się, że faktycznie wynosi 13,6 proc, a pod koniec roku może wynieść nawet 14,1 proc PKB. Po tej informacji kilka międzynarodowych instytucji finansowych zdecydowało o obniżeniu pozycji Grecji w rankingach wiarygodności.

Kto następny?
Grecy masowo protestują, bo twierdzą, że oszczędności nie dotkną najbogatszych. To nic odkrywczego; tak jest zawsze, niezależnie od szerokości geograficznej i ustroju państwa. Ci sami „zwykli obywatele”, którzy teraz wychodzą na ulice, przez lata akceptowali jednak tych, którzy na szczytach władzy kreowali grecki sukces gospodarczy, choć już na pierwszy rzut oka było widać, że żadnego sukcesu nie ma. Ci sami „zwykli obywatele” korzystali też z przywilejów socjalnych, jakimi obdarzali ich politycy. W zasadzie niezależnie od opcji, jaką reprezentowali. Może się okazać, że teraz „zwykli obywatele” nie dopuszczą do wdrożenia programu naprawczego gospodarki. I kto na tym straci? Przecież nie najbogatsi.

Unii zależy, żeby sytuacja w Grecji była stabilna, bo to, co tam się dzieje, rzuca cień na całą strefę euro. Za chwilę zapalą się jednak inne kraje. Czy wtedy Unia też będzie taka hojna? Jak się okazało, uzgodnienie planu naprawczego nie ustabilizowało sytuacji. Zarówno przed deklaracją pomocy, jak i po niej na wszystkich europejskich parkietach królował czerwony kolor oznaczający spadki. Z Europy wycofują się inwestorzy. Nie wierzą, że pomoc dla Aten cokolwiek zmieni. Tym bardziej że jest irracjonalnie wysoka.

Trzy razy wyższa od pierwotnie zapowiadanej. Najbardziej tracą duże banki. Ale na giełdach w Azji i Ameryce tanieje wszystko, co ma jakikolwiek związek z Europą. Prawdziwy kataklizm zacznie się jednak dopiero wtedy, gdy międzynarodowe instytucje finansowe obniżą ranking wiarygodności dla innych krajów strefy euro, takich jak Hiszpania i Portugalia. A to może nastąpić w każdej chwili. Jedna z najbardziej renomowanych agencji ratingowych – Moody’s, umieściła już Portugalię na liście krajów bacznie obserwowanych. Równocześnie analitycy przyznali, że myślą nad obniżeniem wiarygodności kredytowej Portugalii. Pojawiły się też plotki, że lada chwila obniżony zostanie rating Hiszpanii. Rząd w Madrycie temu jednak zaprzecza.

Grecja a sprawa polska
Choć Polska nie jest w strefie euro, traci jak wszystkie inne europejskie stolice. Spada Warszawski Indeks Giełdowy WIG, tanieje złoty. W połowie marca jeden dolar kosztował 2,8 zł, dzisiaj dochodzi do 3,2 zł. To jednak nie jest najgorsze. Polska jest największym beneficjentem unijnej pomocy w budżecie na lata 2007–2013. Ratowanie tonącej Grecji, a być może także innych krajów europejskich, pochłonie gigantyczne kwoty. O tyle mniej będzie do dyspozycji w budżecie na okres 2014–2020. Polska – tym bardziej że radzi sobie w kryzysie bardzo dobrze – może dostać zaledwie niewielką część tego, co mogłaby dostać.

Dobra sytuacja Polski wynika także z faktu, że spora część unijnych funduszy przeznaczanych jest na inwestycje, które działają antykryzysowo. Zakręcenie kurka z tymi pieniędzmi może spowodować, że sytuacja gospodarcza Polski zacznie się pogarszać. Najwięksi płatnicy do unijnej kasy mogą chcieć zmiany zasad funkcjonowania unijnego budżetu. I nie ma się co dziwić. Dlaczego Niemcy, którzy sami mają kłopoty gospodarcze, mieliby dopłacać do Grecji, obniżając tym samym konkurencyjność własnych firm? Tyle tylko, że obowiązujące zasady są dla Polski korzystne.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.