Ministrze, złap kierownicę!

Tomasz Rożek

|

GN 38/2009

publikacja 21.09.2009 15:06

W polityce, gdy nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o najbliższe wybory. Ogłoszenie założeń przyszłorocznego budżetu było zaplanowane co do najmniejszego szczegółu. Czas, miejsce i osoby nie zostały wybrane przypadkowo.

Ministrze, złap kierownicę! 52 mld zł wyniesie deficyt budżetowy w 2010 roku – ogłosił minister finansów Jacek Rostowski fot. pap/tomasz Gzell

Późne popołudnie w piątek 4 września, po zamknięciu warszawskiej Giełdy Papierów Wartościowych. Minister finansów ogłasza, że w przyszłorocznym budżecie zabraknie 52 mld zł. Rostowski nie występuje w mediach praktycznie w ogóle. Tylko przy wielkich okazjach. Takich jak teraz. Moment został wybrany doskonale. Inwestorzy giełdowi, którzy zwykle działają pod wpływem impulsu, do poniedziałkowej sesji ochłoną. I ochłonęli. W poniedziałek 7 września giełda szła w górę, nie było też tąpnięcia na rynku walutowym. W piątkowy wieczór obywatele żyją już weekendem i nikt nie ma ochoty słuchać o deficycie budżetu państwa. Temat został wyparty z szerszego obiegu, nie było awantury. Gazety pisały o sprawie w sobotę 5 września, ale w weekend nie ma większości programów publicystycznych, opozycja rozjechała się po kraju, poza tym kto by chciał w słoneczną sobotę oraz niedzielę słuchać awantury politycznej? Do poniedziałku sprawa ucichła.

Dobrze rozegrane
Przychodzi poniedziałkowy wieczór 7 września, w „Kropce nad i” w TVN24 występuje Jacek Rostowski. I nadaje ton dyskusji. Zwykle ostra w dyskusji Monika Olejnik nie dociska ministra, tylko pozwala mu… atakować prezydenta. – Prezydent niespecjalnie zna się na gospodarce – mówi Rostowski. – Reformy chcemy przeprowadzić w sensownym momencie politycznym. To znaczy wtedy, kiedy będziemy mogli liczyć na to, że ten prezydent prezydentem już nie będzie. Da to możliwości do prowadzenia polityki, która będzie budowała siłę gospodarki polskiej na długą metę – zapowiada. Olejnik ciągnie w tym samym tonie: – A jeżeli prezydent Kaczyński wygra ponownie? – No to będzie katastrofa, ale ja wierzę, że takiej katastrofy nie będzie – mówi Rostowski.

Rostowski ukazał się jako fachowiec, który chce dobrze, ale przeszkadza mu prezydent. O sprawie nie mówi Donald Tusk. Jeszcze ktoś mógłby pomyśleć, że krytykuje Kaczyńskiego, bo sam chce kandydować. Krytyka ze strony kreującego się na bezstronnego eksperta Rostowskiego ma większą siłę. Dziwne są słowa ministra finansów. W reformowaniu gospodarki prezydent nie przeszkadzał. Bo nie miał w czym przeszkadzać. Rząd PO–PSL nie przedstawił planów jakiejkolwiek reformy. No chyba że takimi nazwać ustawę o komercjalizacji szpitali (którą Kaczyński rzeczywiście zawetował) i próby (nawet nie konkretne zapisy prawne) podniesienia podatków, na które prezydent nie chciał się zgodzić.

Cudów nie ma
Z pustego i Salomon nie naleje. Tak jest może w matematyce, ale nie w ekonomii. Tutaj wiele zależy od tego, kto liczy i jak liczy. W TV minister Rostowski barwnie opowiadał, że zaciągnięcie dużego długu w zeszłym roku byłoby nierozważne. W tym roku to nie jest już problem. W roku 2009 deficyt budżetowy miał wynieść nieco ponad 18 mld zł. Choć i opozycja, i eksperci twierdzili, że to założenia nierealne, rząd twardo stał przy swoim. Tak twardo, że zaledwie dwa tygodnie po ogłoszeniu założeń budżetu kazał w wielkim pośpiechu ciąć ministrom wydatki. Efekt? Udało się zaoszczędzić 20 mld zł. Ale to nie wystarczyło. W lipcu budżet został znowelizowany, a dziura powiększona do 27,2 mld. Skąd ta różnica?

Nie do końca wiadomo. Minister Rostowski zdrowo się napocił, by ukryć fakt, że budżet nie ma pieniędzy. Zaoszczędził 20 mld zł, po stronie dochodów wpisał kwoty wpływające do Polski w ramach projektów unijnych, w końcu część wydatków przeniósł poza budżet. Na papierze wszystko się zgadzało. Dobrym przykładem jest to, co w zeszłym roku stało się z ZUS-em. Co roku rząd dolewał wody do dziurawego jak durszlak ZUS-owskiego wiadra. Inaczej zabrakłoby na emerytury. Tym razem tego jednak nie zrobiono. ZUS musiał się zadłużyć w bankach komercyjnych. W efekcie z budżetu pieniądze na uzupełnienie kasy ZUS-u nie wypłynęły, choć zostały wydane. Przyjdzie nam je spłacić później. Dokładnie to samo stało się z tzw. Funduszem Drogowym. Zasilany z pieniędzy budżetowych, musiał pożyczyć na własną rękę ok. 10 mld zł. Bo premier (rząd) chce równocześnie mieć ciastko i zjeść ciastko. Nie chce, bo nie ma, wydać pieniędzy, ale chce, by były wydane.

Ile więc rzeczywiście brakuje pieniędzy w budżecie na rok 2009? Oficjalnie deficyt wynosi 27,2 mld złotych. Eksperci twierdzą, że gdyby Ministerstwo Finansów nie stosowało sztuczek, tegoroczny deficyt przekroczyłby 50 mld zł. Deficyt na rok przyszły ma wynieść 52 mld zł. Nie ma więc specjalnej różnicy między tym, co jest w tym roku, i tym, co założone jest na rok przyszły. Chyba że także w 2010 roku część wydatków będzie wyprowadzona poza budżet. Wtedy rzeczywiste manko będzie dużo większe niż deklarowane.

Światełko w tunelu
Choć opozycja gromi ministra za to, że nie panuje nad budżetem, nie może mu z wysokiego deficytu czynić zarzutu. To przecież opozycja (głównie PiS) zachęcała rząd, by zwiększył deficyt już w zeszłym roku. To skutecznie zamyka usta dyżurnym komentatorom opozycyjnym. Sprawę można postawić także odwrotnie. Co takiego się stało, że minister Rostowski kilka miesięcy temu bronił każdego miliarda jak niepodległości, a dzisiaj nie widzi problemu w deficycie najwyższym od 20 lat? Odpowiedzi mogą być dwie.

Po pierwsze, zwiększanie deficytu w zeszłym roku, gdy gospodarki kolejnych państw stawały się ofiarami kryzysu ekonomicznego, źle wpłynęłoby na wizerunek Polski za granicą. Dzisiaj sytuacja jest inna. Widać światełko w tunelu, a pozycja Polski w rankingach wiarygodności ekonomicznej nigdy nie była tak silna. Czy to efekt przyjętej strategii? Wielką zasługą tego rządu jest to, że nie przeszkadza gospodarce. Nie naprawia jej, ale też nie psuje. Puścił kierownicę i samochód sam jedzie. Przejechał przez zawirowania, ale teraz trzeba kierownicę złapać. Jazda bez trzymanki na dłuższą metę jest niebezpieczna.

Jest i drugi powód, dla którego minister Rostowski zmienił zdanie o szkodliwości wysokiego deficytu. Ukrywać wydatki można, ale to nie likwiduje problemu, tylko go namnaża. Może się to udać raz, ale nie kilka razy z rzędu. W końcu poukrywane wydatki wypadną spod marynarki ministra i wtedy będzie kłopot. Lepiej zawczasu rozbroić bombę, która i tak by wybuchła. A że przy okazji można uderzyć w prezydenta – czysty zysk. No i ryzyko frontalnego ataku ze strony opozycji jest niewielkie. Nikt nie lubi być nazywany hipokrytą.

Naczynia połączone
Gospodarka to system naczyń połączonych. To dżungla zależności, korelacji i wpływów jednego czynnika na drugi. W tej plątaninie orientują się tylko najlepsi. Wielu udaje, stąd praktycznie każdy poseł wie, jak uzdrowić finanse publiczne. Gdy opozycja wygrywa wybory, traci rezon do reformowania. Duży deficyt budżetowy nie jest problemem, o ile jest pomysł, jak rząd chce wyjść z tej niewygodnej sytuacji. Na razie brak jednoznacznego kierunku. Tym razem „nieprzeszkadzanie” to stanowczo za mało. Trzeba działać. A działaniem nie jest gromienie prezydenta czy wypominanie, że wszystkiemu jest winna opozycja.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.