Stopy Kowalskiego

Tomasz Rożek

|

GN 06/2009

publikacja 09.02.2009 15:50

Rada Polityki Pieniężnej (RPP) ustala cztery główne stopy procentowe. Chodzi o stopy referencyjną, lombardową, depozytową i redyskontową. Dla wspomnianego już Jana Kowalskiego najważniejsza jest ta pierwsza. Stopa referencyjna.

Stopy Kowalskiego

Rada Polityki Pieniężnej (RPP) ustala cztery główne stopy procentowe. Chodzi o stopy referencyjną, lombardową, depozytową i redyskontową. Dla wspomnianego już Jana Kowalskiego najważniejsza jest ta pierwsza. Stopa referencyjna.

Co robi NBP?
Podstawowym zadaniem Narodowego Banku Polskiego jest pilnowanie niskiej inflacji. W skrócie chodzi o to, by na rynku znajdowała się odpowiednia ilość pieniędzy. Gdy jest ich za dużo – rośnie inflacja, gdy za mało – nie ma na inwestycje. Jak konkretnie bank spełnia swoje obowiązki?

Ma do tego wiele narzędzi, a jednym z najważniejszych są stopy procentowe. Ich ustalaniem zajmuje się Rada Polityki Pieniężnej, którą tworzą eksperci, a przewodniczy szef NBP. By zrozumieć, jaki jest związek pomiędzy wysokością stopy procentowej a wysokością raty kredytu, trzeba zdać sobie sprawę z tego, że pomiędzy NBP a bankami komercyjnymi kwitnie obrót pieniędzmi. Bank centralny może zaciągać w bankach komercyjnych pożyczki, ale może im ich także udzielać.

Obydwie te operacje zwane są operacjami otwartego rynku i – co oczywiste – są oprocentowane. Można powiedzieć, że bank komercyjny i bank centralny łączy więź podobna do tej, jaka jest pomiędzy klientem indywidualnym a jego bankiem. Jeżeli potrzebujemy pieniędzy, pożyczamy z banku, jeżeli mamy ich za dużo – dajemy do banku na lokatę. Obydwie te transakcje są oprocentowane.

Na obydwu transakcjach zyskuje ten, kto ma pieniądze. Klient, gdy pożyczy bankowi, wpłacając coś na lokatę, albo bank, gdy pożyczy klientowi. I dochodzimy do meritum. Chcąc założyć lokatę, interesujemy się, który z banków da nam najwyższy procent, gdzie najwięcej zyskamy. Każdy z banków ustala, ile każdy z klientów może zyskać. To samo robi także bank centralny. Ustala, ile może zapłacić za to, że ktoś ulokuje w nim swoje pieniądze. Ten „ktoś” w wypadku banku centralnego to właśnie banki komercyjne. A oprocentowania to nic innego jak tzw. stopa referencyjna.

Co się bardziej opłaca
I znowu analogia, z którą każdy z nas się spotyka. Mając nadmiar pieniędzy – o czym już wspomnieliśmy – szukamy banku, w którym najwięcej zarobimy. To robi też bank komercyjny. Ma do wyboru: albo pożyczyć pieniądze NBP (i zarobić tyle, ile wynosi stopa referencyjna), albo odbiorcom indywidualnym (czyli udzielić kredytu). Gdy bank centralny obniża stopę referencyjną (tak jak miało to miejsce przed kilkoma dniami, gdy stopa spadła o 0,75 proc. z 5 proc do 4,25 proc), bankom komercyjnym bardziej opłaca się swoje „oszczędności” wprowadzić na rynek.

Za ile można je pożyczyć? Tu decyduje wolny rynek. Gdyby go nie było, bank komercyjny mógłby pożyczać za niemalże dowolną kwotę – zapewne bardzo wysoką. Wolny rynek powoduje jednak, że banki ze sobą konkurują. Oczywiście żaden z nich nie pożyczy pieniędzy taniej niż stopa referencyjna, ale żaden też nie będzie chciał ich pożyczać dużo drożej. Dlaczego? Bo nie można dopuszczać, by bankowa konkurencja była zasadniczo tańsza. I właśnie dlatego, gdy Narodowy Bank Polski redukuje stopy, obniżają się też raty kredytów w złotówkach. Co z innymi walutami? Gdy kilka miesięcy temu stopy obniżył centralny bank Szwajcarii, spadły raty kredytów zaciągniętych we frankach.

Niższe stopy, – tańsze kredyty
W skrócie rzecz ujmując, gdy stopy procentowe spadają, kredyty stają się tańsze, a na rynku jest więcej pieniędzy. Rośnie ilość inwestycji, a gospodarka zaczyna przyspieszać. Skoro tak właśnie to działa, dlaczego nie ściąć stóp do poziomu np. 0,1 proc., tak jak w Japonii (w Polsce stopa referencyjna wynosi 4,25 proc)? Gdyby RPP na to się zdecydowała, na rynku znalazłoby się bardzo dużo pieniędzy. Konkurujące ze sobą banki komercyjne obniżyłyby drastycznie oprocentowanie kredytów, a to spowodowałoby, że z banków na rynek pieniądze płynęłyby szerokim strumieniem. Za szerokim. W efekcie inflacja zaczęłaby szybko rosnąć. A to na dłuższą metę nie opłaciłoby się nikomu.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.