Hazardziści mimo woli

Leszek Śliwa

|

GN 44/2008

publikacja 05.11.2008 10:28

Otwarte Fundusze Emerytalne w 2008 roku straciły połowę tego, co zarobiły dla nas w ciągu ostatnich dziewięciu lat.

Hazardziści mimo woli

Ponad trzynaście milionów Polaków, chcąc nie chcąc, gra na giełdzie. To ci z nas, którzy muszą ponad 7 proc. swoich dochodów lokować w Otwartych Funduszach Emerytalnych. Część tych pieniędzy OFE przeznaczają na operacje giełdowe. Pośrednio zatem każdy przyszły emeryt jest… hazardzistą. Jak każdy hazardzista czasem przegrywa. Tak jak teraz. W styczniu na emeryturę przejdą pierwsze osoby, które część oszczędności gromadziły w OFE. Miały pecha, bo giełdowa bessa sprawiła, że ich emerytury będą niższe niż byłyby rok wcześniej. Media komentują, że na szczęście w ich przypadku pieniądze z OFE są tylko niewielką częścią emerytury, bo za większość odpowiada państwowy ZUS. Stracą więc kilka, może kilkanaście złotych. Jakoś nikt nie wspomina, że mimo bessy oszczędzanie w OFE jest i tak bardziej opłacalne niż w ZUS!

Mieć ciastko i zjeść ciastko
W mediach podniosły się lamenty. Na forach internetowych rozgoryczeni ludzie wprost piszą o złodziejstwie. Domagają się zakazu inwestowania przez OFE w akcje. Wszyscy zapominają, że OFE może w akcjach lokować tylko 40 proc. naszych oszczędności. Jeszcze rok temu, gdy na giełdzie trwała długo-trwała hossa, ton komentarzy był dokładnie odwrotny. Wszyscy oburzali się, że możliwości inwestowania przez OFE są ograniczone, i wyliczali, ile moglibyśmy zarobić na nasze przyszłe emerytury, gdyby nie te ograniczenia. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że nie można jednocześnie zjeść ciastka i wciąż go mieć. Albo większe ryzyko i większe ewentualne zyski, albo ostrożna strategia i – w razie niepowodzenia – minimalna strata. Wydaje się, że sensownym rozwiązaniem byłoby nałożenie na OFE nakazu różnicowania strategii w zależności od wieku oszczędzającego. W przypadku ludzi na kilka lat przed emeryturą ryzyko inwestycji powinno być minimalne, bo na nadrobienie ewentualnej straty mogłoby zabraknąć czasu. W każdym razie analitycy giełdowi twierdzą, że długoterminowo OFE nadrobią straty, które w tym roku poniosły.

Nabici w reformę
Wskutek giełdowych problemów nieco bez echa przeszedł rządowy projekt ustawy o sposobie wypłacania emerytur z OFE. Tymczasem oznacza on, że wielu z nas i tak nie ujrzy sporej części pieniędzy, które w pocie czoła oszczędza. Okazuje się bowiem, że po przejściu na emeryturę nie uzyskamy żadnego wpływu na to, jak będą one wydawane. Nie ma mowy o możliwości wypłacenia choćby części pieniędzy, ani o dziedziczeniu przez rodzinę. Będziemy musieli wykupić „klasyczną” emeryturę indywidualną. Jej wysokość zależeć ma od ilości zgromadzonych oszczędności i prognozowanej długości życia. Jeśli ktoś umrze kilka lat po przejściu na emeryturę, niewykorzystana część kapitału przepadnie, a rodzina nie do-stanie ani grosza. Tylko przez trzy lata ma obowiązywać tzw. gwarancja wypłaty, malejąca z każdym miesiącem. Rządowa propozycja oznacza więc, że tylko ci, którzy będą żyli długo, mają szansę wybrać swoje oszczędności do końca. Najbardziej długowieczni skorzystają z pieniędzy tych, którzy umrą wcześniej. Na forach internetowych pełno wypowiedzi oburzonych ludzi. „Jak to? Dzieci nie odziedziczą moich pieniędzy? To po co była ta reforma? Czym to się różni od ZUS?”. „A jeśli zachoruję, to nie mogę własnych pieniędzy wybrać na leczenie? Czemu ktoś może mi tego zabronić? Przecież to moje oszczędności!”.

ZUS bis
Warto dziś sięgnąć do materiałów edukacyjnych, które rozprowadzano w 1999 roku, kiedy reforma emerytalna wchodziła w życie. „Ważną innowacją jest dziedziczenie oszczędności. Jeśli oszczędzający umrze, spadkobiercy otrzymają zgromadzone przez niego pieniądze” – podkreślali twórcy reformy.
Zapomnieli dodać, że dziedziczenie ma obowiązywać tylko do chwili przejścia na emeryturę. Jeśli umrzesz wcześniej, rodzina dostanie twoje pieniądze, jeśli później – figę. Nasz model systemu emerytalnego został oparty na doświadczeniach latynoamerykańskich. Tamtejsi emeryci otrzymują jednak od swych rządów ciekawsze propozycje. Mogą dostać np. tzw. emeryturę programowaną. Polega ona na tym, że emeryt negocjuje wysokość emerytury w trakcie jej wypłacania.

Może na przykład zażądać przez pierwsze lata większej kwoty miesięcznie, niż wynikałoby to z kalkulacji, a jeśli żyje długo i kapitał jest bliski wyczerpania, emerytura się zmniejsza. Po wyczerpaniu kapitału zgromadzonego w funduszu zostaje mu jeszcze przecież pierwszy filar, czyli ZUS. Można też wypłacić jednorazowo całość lub część zgromadzonych oszczędności i samodzielnie je inwestować. Argumenty twórców reformy emerytalnej oraz członków rządu przeciwko tym rozwiązaniom są rozbrajające. Twierdzą oni na przykład, że zbyt wiele propozycji zrodziłoby chaos, a niektórzy emeryci mogliby narobić głupstw. ¬„Danie wyboru emerytom oznacza przerzucenie na nich odpowiedzialności za decyzję, której skutki nie zawsze będą w stanie ocenić” – ta wypowiedź prof. Marka Góry, współtwórcy reformy, wywołała szczególnie nieprzychylne komentarze. Rzeczywiście, według tej logiki, ludzie nie powinni co miesiąc dostawać pensji do ręki, bo a nuż następnego dnia ją przepiją.

Po co jest reforma emerytalna?
Do 1999 roku każdy pracował na emeryturę nie dla siebie, ale dla rówieśników swoich rodziców i dziadków. Państwo zabierało część naszych zarobków, by wypłacać emerytury poprzedniemu pokoleniu. Ten system jednak zbankrutował. Od wielu lat rodzi się bowiem coraz mniej dzieci, a co za tym idzie, maleje liczba pracujących. Z drugiej strony postęp w medycynie zwiększa średnią długość życia. Emerytów jest zatem coraz więcej. Na wypłaty emerytur według starego systemu brakowałoby pieniędzy. Dlatego każdy musi teraz oszczędzać pieniądze dla siebie. Po reformie z 1999 r. na Zakład Ubezpieczeń Społecznych i Otwarte Fundusze Emerytalne przeznaczamy łącznie około jednej piątej pensji. Zakładając, że statystycznie żyjemy na emeryturze dwa razy krócej, niż wynosi okres naszej pracy zawodowej, nasze oszczędności rewaloryzowane tylko o wskaźnik inflacji, jak w ZUS, wystarczyłyby na emeryturę wynoszącą zaledwie ok. 40 procent średniego zarobku z całego okresu zatrudnienia. Żeby emerytury były trochę wyższe, trzeba nasze pieniądze inwestować. I to jest zadanie OFE.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.