Utopione stocznie

Tomasz Rożek

|

GN 29/2008

publikacja 29.07.2008 08:00

No i po zawodach. Komisja Europejska straciła cierpliwość i chce, by polskie stocznie oddały pomoc publiczną.

Utopione stocznie Tym razem protesty na niewiele mogą się zdać fot. PAP/Jerzy Undro

Rząd PO staje na głowie, by od Komisji Europejskiej dostać jeszcze trochę czasu, ale szanse na kolejne odroczenie są nikłe. To nie zemsta Unii na polskim przemyśle stoczniowym – jak często mówią związkowcy. To działanie zdrowe i jak najbardziej sensowne. Nie może być tak, że w którymś z krajów wspólnoty rząd z publicznych pieniędzy dotuje jakąś gałąź przemysłu. Dotacje czy pomoc są możliwe, o ile ogłoszono plan restrukturyzacji. Bez takiego planu pomoc jest nielegalna. Zasada jest prosta. Chcesz pieniędzy – zapracuj na nie. To działanie nie tylko uczciwe, ale też perspektywiczne. Do dziurawego wiadra można dolewać wody bez końca. Komisja Europejska, a właściwie unijna komisarz ds. konkurencji Nellie Kroes, uważa, że najpierw trzeba wiadro załatać (zrestrukturyzować), a dopiero później wypełnić wodą. Teraz jej cierpliwość się skończyła. Upłynął kolejny termin… łatania wiadra.

Kto winien?
Dzisiaj trudno policzyć, ile to już razy Komisja prosiła polski rząd o przesłanie planów restrukturyzacji. O plany upominano się już w czasach premiera Marcinkiewicza. Później słano listy do rządu Jarosława Kaczyńskiego. Ten „Strategię dla sektora stoczniowego” w Brukseli przedstawił, ale Komisja – przesuwając czas ostatecznego rozstrzygnięcia – poprosiła o poprawki. Kilka miesięcy później Komisja naciskała premiera Kaczyńskiego, by ten prywatyzację przyspieszył. To kwiecień 2007 roku. Kolejny list o podobnej wymowie został wysłany przez unijną komisarz ds. konkurencji pod koniec lipca tego samego roku, a następny w październiku 2007 roku. Treść za każdym razem podobna. „Proces prywatyzacji powinien zostać przyspieszony i bezzwłocznie ukończony” – pisała Nellie Kroes do Piotra Woźniaka, ministra gospodarki w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, w październiku 2007 roku. Kolejny termin to koniec roku 2007, ale wtedy premierem był już Donald Tusk. Na początku bieżącego roku nowy minister gospodarki Aleksander Grad poinformował, że stocznie gdańska i szczecińska do końca roku mają zostać sprywatyzowane. W tym czasie spółka, która stocznie chciała kupić, wycofała się. Ministerstwo obiecało, że w trzy miesiące, czyli do początku sierpnia, sprawa zostanie definitywnie zamknięta. Dzisiaj rząd prosi o czas do końca września.

Komisja nie chce już czekać
Na początku czerwca z Komisji dochodzą sygnały, że czas ostatecznego rozwiązania jest bliski. Kilka dni wcześniej rząd PO poinformował o kolejnym dofinansowaniu stoczni. W połowie czerwca w Brukseli polska delegacja prosiła o kolejne dwa tygodnie. Po tym czasie została wysłana nowa wersja planów restrukturyzacyjnych. Kłopot w tym, że dla Komisji niesatysfakcjonująca. Dlaczego? Bo były w nich zapisy pozwalające także w przyszłości dofinansowywać stocznie z pieniędzy budżetowych. Czas na poprawki? Już dawno przekroczony, a minister Grad prosi Komisję o dodatkowe dwa miesiące. W zasadzie decyzja zależy od jednej osoby – unijnej komisarz ds. konkurencji. Pochodząca z Holandii ekonomistka Nellie Kroes jest twardym politykiem. Czy ma powód, by po raz kolejny przesuwać termin w sprawie polskich stoczni? Nie. Stoczniom hiszpańskim i niemieckim też kazała oddać pomoc publiczną. Na początku tego miesiąca wydała decyzję, by jedna z greckich stoczni zwróciła pomoc, jaką dostała z budżetowej kiesy. Chodziło o 230 mln euro. Polskie stocznie muszą oddać ponad 6 razy więcej ! To oznacza natychmiastowe ich bankructwo i… ogromne straty. Szacuje się, że spłaty poręczonych przez rząd kredytów, zasiłki dla zwolnionych czy odszkodowania plus straty firm ze stoczniami współpracujących mogą wynieść nawet 10 mld złotych. To kwota, która dotyczy tylko stoczni gdyńskiej.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.