Plaga głodu

Sebastian Musioł

|

GN 24/2008

publikacja 13.06.2008 16:45

Na świecie 854 miliony ludzi cierpi z niedożywienia. Tymczasem w Rzymie o tym, jak zlikwidować głód, politycy debatowali przy suto zastawionych stołach i wykwintnym menu.

Plaga głodu Jacques Diouf, szef FAO, musi teraz spojrzeć w oczy głodującym fot. Agencja Gazeta/AP Photo/Andrew Medichini

Najpoważniejszy od trzech dekad kryzys żywnościowy był głównym przedmiotem trzydniowego szczytu FAO, oenzetowskiej agendy ds. wyżywienia i rolnictwa. Od 3 do 5 czerwca w Rzymie światowi przywódcy w luksusowych warunkach prowadzili pogawędki o sposobach zwalczania głodu. Według danych samej FAO, co 3,6 sekundy ktoś na świecie umiera z głodu. ONZ szacuje, że jeśli wzrost cen żywności na świecie się nie zatrzyma, za dziesięć lat liczba głodnych po raz pierwszy w historii może przekroczyć miliard ludzi.

Głód znika na rynku
Przyczyny głodu na świecie są w zasadzie trzy: polityczne, ekonomiczne i klimatyczne. Z danych publikowanych przez FAO wynika, że do 2003 roku (to „najświeższe” informacje udzielane przez tę organizację) strefa niedożywienia pokrywała się zasadniczo z obszarem, gdzie nie było mowy o wolnej gospodarce. Innymi słowy, tam, gdzie zwyciężają prawa rynku, poprawia się ogólna sytuacja bytowa ludności (patrz: infografika). Wiele krajów Trzeciego Świata wydaje pieniądze na broń, potrzebną do podtrzymania zbrodniczych reżimów, zamiast na rozwój gospodarczy. Afryka nie wykorzystała możliwości, które przyniósł okres postkolonialny. Kontynent wciąż wyniszczany jest lokalnymi wojnami. O sytuacji w kraju decydują obsesje tyranów (symbolicznym ich przedstawicielem był w Rzymie prezydent Zimbabwe Robert Mugabe). W Korei Płn. reżim Kim Dong Ila zabija głodem nie tylko politycznych przeciwników. Pomoc rolnicza sprzed półwiecza sprawdziła się w Indiach, ale już nie w Afryce. Nowoczesna agrotechnologia podnosi wydajność, ale likwiduje głód dopiero, gdy produkcja trafia do konsumentów. W Indiach rozwój gospodarczy umacnia wolny rynek. Nawet Chiny – mimo rozwarstwienia społecznego i kontroli państwowej – stopniowo zmniejszają sferę niedożywienia.

Coraz droższy obiad
Opublikowany niedawno wspólny raport OECD i FAO zapowiada serię bardzo niekorzystnych wydarzeń, które nieuchronnie doprowadzą do znacznego wzrostu cen żywności. I znowu okazuje się (wbrew intencjom twórców raportu), że im więcej regulacji rynku, tym gorsza sytuacja żywnościowa na świecie. Czym straszą analitycy? Wzrostem cen wołowiny i wieprzowiny o 20 proc., kukurydzy i odtłuszczonego mleka w proszku – aż o 60 proc. Mieszkańców dostatniego Zachodu 10-procentowe (średnio) podwyżki mogą najwyżej drażnić. Jednak w krajach najbiedniejszych, takich jak Bangladesz, gospodarstwa domowe muszą się liczyć z aż 60-procentową podwyżką wydatków. W ciągu roku przez światowe giełdy przetoczyło się tsunami podwyżek podstawowych produktów żywnościowych. Ryż zdrożał o 80 proc., bo wcześniejsze słabe plony pszenicy skończyły się skokiem cen o 125 proc. W niektórych sklepach w USA sprzedaż ryżu jest reglamentowana. Indie i Wietnam wprowadziły zakaz eksportu ryżu, a tradycyjni jego sprzedawcy, tacy jak Bangladesz, Filipiny czy Singapur, rozpoczęli masowy import. Najdotkliwiej odczuwają te zmiany najbiedniejsi, bo to oni wydają niekiedy cały dochód na zaspokojenie podstawowych potrzeb.
Na ceny jedzenia znacząco wpływają ceny energii. A paliwa są konieczne nie tylko do upraw i hodowli, ale i w przetwórstwie oraz dystrybucji. Cóż, kiedy ropa drożeje, postawiono na paliwa alternatywne. I nagle okazuje się, że cudowne panaceum na światowy głód energii, jakim miały być biopaliwa, jest jednym z głównych sprawców podwyżek cen żywności.

Według Banku Światowego, produkcję biopaliw forsują te państwa, które zarazem najwięcej korzystają na rosnących cenach żywności, m.in. USA, Francja i Brazylia. To kraje, w których działa wyjątkowo silne lob-by rolnicze. Dzisiaj już wiadomo, że prawie jedna czwarta produkowanej w USA kukurydzy zostanie w roku 2022 wykorzystana przez przemysł paliwowy. UE chce, by do 2020 roku 10 proc. paliw wykorzystywanych przez transport drogowy pochodziło ze źródeł alternatywnych. Tymczasem – ostrzegają eksperci – uprawy roślin do produkcji etanolu ograniczają obszar upraw żywnościowych.

Głodni będą głodniejsi
Rzymski szczyt FAO zakończył się w atmosferze gorączkowych sporów, kontrowersji i podziałów. – Nie możemy już tylko mówić o kryzysie żywieniowym, najwyższy czas na działanie – apelował Sekretarz Generalny ONZ Ban Ki-moon. To patetyczne wezwanie okazało się kompromitującym dowodem słabości poważnej organizacji międzynarodowej. Szef ONZ przyznał bowiem, że politycy głównie zajmują się słownym rozwadnianiem problemów i nic konkretnego z tego nie wynika. Gdyby rzeczywiście uruchomiono mechanizm pomocy Trzeciemu Światu ze strony bogatego Zachodu, to szacunkowy jej koszt byłby nie mniejszy niż 30 mld dolarów rocznie. Kto miałby zebrać te pieniądze, rozdysponować i przypilnować, żeby nie zostały zmarnowane? Włoski minister spraw zagranicznych Franco Frattini uznał końcową deklarację za „rozczarowującą” i „znacznie poniżej początkowych ambicji”.

W trakcie szczytu proponował on m.in. powołanie europejskiego banku zbóż w celu rozwiązania kryzysu żywnościowego. Mozolne prace nad deklaracją kończącą szczyt rzymski politycy uczcili wykwintną kolacją. Z menu nieco skromniejszym niż w latach ubiegłych. FAO od lat oskarżana jest o marnowanie gigantycznych pieniędzy. Cóż innego można powiedzieć o organizacji, która ponad połowę swego budżetu przeznacza na koszty administracyjne! Albo jak wytłumaczyć homary serwowane podczas wykwintnych przyjęć delegatom dyskutującym o problemach głodującej Afryki? Lista działań pozornych i pomysłów niedorzecznych forsowanych w ONZ i FAO jest długa. Od tzw. podatku Tobina, który miałyby płacić wszystkie kraje rozwinięte na rzecz Trzeciego Świata, aż po obchodzony właśnie Rok Ziemniaka. Biurokraci oenzetowscy namawiają, by ludzie robili jak najlepsze zdjęcia ziemniakom. Uważają bowiem, że należy rozreklamować tę bulwę na cały świat. Wierzą, że uchwycenie „ducha kartofla” rozsławi ziemniaki i… zlikwiduje głód.

Wolny handel zamiast dopłat rolnych
Jedyne, co mają do zaproponowania twórcy prognozy na lata 2008–2017 z FAO i OECD, by zaradzić kry-zysowi żywnościowemu, są – uwaga! – „środki ograniczające handel, na przykład podatki eksportowe i embarga”! To nic, że sami pomysłodawcy dostrzegają absurd tego działania. Nakładają one przecież na producentów krajowych nowe obciążenia, a ponadto „mogą przyczynić się do wzrostu niepewności na globalnych rynkach produktów rolnych”, po prostu „ograniczając wzrost globalnej podaży produktów rolnych”. Byłoby to śmieszne, gdyby nie oznaczało dla setek milionów niedożywionych kompletnego braku perspektyw na dostatnie jutro. Trzeba wreszcie przyznać, że za sytuację żywnościową w krajach biednych odpowiadają też Unia Europejska i USA. Subwencje rolne zamykają rynki europejskie i amerykańskie na dostawy od producentów z Afryki czy Azji. Przywileje socjalne rolników w „Twierdzy Europa” są chyba najbardziej niemoralną przyczyną niedożywienia w pozostałych częściach globu. Zamiast więc filantropijnej hipokryzji, wystarczyłoby otworzyć rynki zachodnie na import towarów rolnych pochodzących z krajów Trzeciego Świata, tak by mogły one konkurować z produkcją miejscową.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.