Paliwowy drenaż kierowców

Paweł Toboła-Pertkiewicz, dziennikarz gospodarczy

|

GN 23/2008

publikacja 06.06.2008 11:06

Kierowca podjeżdżający na stację benzynową powinien zdawać sobie sprawę, że tak naprawdę trafił do delegatury urzędu skarbowego, tyle że pod zmienioną nazwą.

Paliwowy drenaż kierowców Ceny paliwa rosną niemal z dnia na dzień. Jeżeli akcyza nie zostanie obniżona, wkrótce mogą przekroczyć 5 zł za litr fot. Romek Koszowski

W Polsce politycy wciąż uważają, że dobrobyt społeczeństwa zależy od tego, ile kasy jest w budżecie państwa, a nie w portfelach obywateli. Cena baryłki ropy naftowej na nowojorskiej giełdzie przekroczyła 130 dolarów, bijąc kolejny rekord. Analitycy prognozują, że w czasie wakacji jej cena może wzrosnąć nawet do niewyobrażalnej wręcz sumy 180–200 dolarów. Przypomnijmy: baryłka ropy to 42 galony amerykańskie, czyli niemal 160 litrów benzyny. Winą za wysokie ceny paliw na stacjach od lat obciąża się m.in. Organizację Państw Eksporterów Ropy Naftowej (OPEC). Czy tak jest naprawdę?

Podatki w benzynie
Załóżmy, że baryłka ropy kosztuje 130 USD, czyli po średnim kursie dolara z ostatnich dni daje to kwotę 286 złotych (1 USD = 2,20 zł). Gdy podzielimy tę kwotę przez 160 litrów, wychodzi nam 1,78 zł za litr. Do tego dochodzą koszty transportu, marża producenta i stacji benzynowej – nawet jeśli to wszystko wy-nosi 30 proc., daje sumę 53 groszy. Czyli na dystrybutorze podczas tankowania powinna nam wyskoczyć cena ok. 2,30 zł za litr. Gdyby cena ropy osiągnęła 200 USD za baryłkę, jej cena w przeliczeniu na zło-tówki oscylowałaby w granicach 2,75 zł za litr. Tymczasem na stacji litr najpopularniejszej benzyny bez-ołowiowej 95 już teraz kosztuje niemal 4,60 zł. Okazuje się, że OPEC nie ma wcale decydującego wpływu na cenę benzyny. Co więcej, jeśli dobrze przyjrzymy się rynkowi paliw, okaże się, że wysokie ceny ropy służą przede wszystkim… budżetowi państwa.

Jak wylicza portal e-petrol.pl, na cenę litra bezołowiowej benzyny (4,55 zł) składają się następujące czynniki: 1,93 zł – produkcja, 1,56 zł – akcyza, 0,78 zł – podatek VAT, 0,08 zł – opłata paliwowa, wreszcie – 0,2 zł – marża i zysk stacji benzynowej. W przypadku oleju napędowego sytuacja jest trochę inna: Przy cenie 4,59 zł za litr koszty wy-tworzenia wynoszą 2,51 zł, opłata akcyzowa – 1,05 zł, podatek VAT – 0,8 zł, 0,09 zł – opłata paliwowa i około 15–20 groszy – zysk stacji benzynowej, który podlega osobnemu opodatkowaniu. Rocznie polscy kierowcy zasilają państwową kasę blisko 23 miliardami złotych, co stanowi niemal 15 proc budżetu państwa. Nie ma innej grupy społecznej w Polsce, która ponosiłaby tak wielkie obciążenia podatkowe, jak właśnie kierowcy. Wydawać by się mogło, że przy takim opodatkowaniu jazdy samochodem polskie drogi powinny być najlepsze i najbezpieczniejsze na świecie. Jak jest naprawdę, wszyscy doskonale wiemy. Państwo łupi na stacjach benzynowych kierowców, a w zamian nawet nie buduje dróg. Co więcej, ze słynnej opłaty paliwowej, którą wprowadził były minister Marek Pol, i która miała w całości iść na budowę i remonty dróg, blisko 20 proc. z każdych 8 groszy idzie na fundusz kolejowy, który z drogownictwem nie ma przecież nic wspólnego.

Obniżyć akcyzę!
Dlaczego państwo korzysta na wysokich cenach surowca? Po pierwsze dlatego, że im wyższa podstawa opodatkowania, tym więcej wpływa do budżetu. Gdyby baryłka kosztowała nie 130, a 30 dolarów, wówczas po dodaniu akcyzy podstawą do naliczenia VAT-u byłoby niecałe 2 zł. Czyli VAT na poziomie 44 groszy z każdego litra. Gdy zsumowana cena surowca i akcyzy wynosi, jak obecnie, 3,49 zł, VAT z każdego litra daje 78 groszy do budżetu państwa. Warto jednak zwrócić uwagę, że naliczanie VAT-u po uprzednim dodaniu do jego podstawy akcyzy, będącej przecież ukrytym podatkiem, nie jest niczym innym jak podwójnym opodatkowaniem!

Gdyby VAT liczono jedynie od ceny producenckiej, wówczas nawet przy dzisiejszych wysokich cenach ropy, tankując 50 litrów benzyny, kierowca oszczędzałby ok. 20 złotych, za które mógłby kupić inne dobra. Premier Donald Tusk zapytany przez dziennikarzy, czy kierowcy mogą liczyć na choćby niewielką ulgę w związku z wysokimi cenami ropy na światowych rynkach, odpowiedział, że wolałby, „żebyśmy nie budowali jakiegoś wrażenia, że znajdziemy w Polsce nagle złoty klucz do tego, że benzyna w Polsce – mimo że nie mamy własnej ropy – będzie radykalnie tańsza niż gdzie indziej”.

Polska nie ma własnych zasobów ropy, ale, jak pokazują liczby, gdyby nie horrendalnie wysokie podatki, cena mogłaby być zdecydowanie niższa. Złotym kluczem, o którym mówi premier, są więc podatki, a nie zasoby ropy. Podjeżdżający na stację benzynową kierowca powinien zdawać sobie sprawę, że tak naprawdę trafił właśnie do delegatury urzędu skarbowego, tyle że pod zakamuflowaną nazwą. Politycy twierdzą, że nie możemy mieć tańszej benzyny, gdyż nie pozwalają na to zobowiązania unijne. Nie jest to prawdą.

Minimalna wysokość akcyzy, jaką ma być obłożony olej napędowy, to 280 euro na 1000 litrów; w Polsce akcyza wynosi 302 euro. W przypadku benzyny obniżka mogłaby być nawet o 100 euro na tysiąc litrów. Komisja Europejska dopiero zaczyna forsować projekt, aby do 2014 roku ujednolicić stawkę akcyzową w całej Unii na poziomie 380 euro za 1000 litrów. Gdyby politycy na ten pomysł przystali, ceny na polskich stacjach sięgnęłyby 6 zł za litr!

Polityczne wymówki
Nie możemy tego zrobić, bo ucierpi na tym budżet państwa – to stare hasło wszystkich rządzących, którzy w ten sposób argumentują niemożność obniżenia podatków. Po pierwsze okazuje się jednak, że i w tym wypadku obniżenie nie musi być dla budżetu takie złe. Zgodnie z krzywą Laffera, obniżenie podatków do pewnego, optymalnego poziomu, zrównoważy się dzięki większej sprzedaży benzyny. Im będzie ona tańsza, tym zużycie będzie rosło.

Dziś część kierowców decyduje się na pozostawienie pojazdu na parkingu, albo ucieka się do innych metod uniknięcia wysokich cen paliw, jak np. kupno nielegalnych albo przejście na inne, tańsze zasilanie. Obniżając podatki, zachęcamy również kierowców z sąsiednich państw do tankowania u nas.

Po drugie musimy sobie odpowiedzieć, co jest ważniejsze: budżety domowe ludzi, czy budżet państwa. Przecież wysokie ceny paliw dotkną całą gospodarkę. Piekarnia, która ma 20 samochodów do rozwożenia pieczywa, wyższe koszty zniweluje podwyżką swoich wyrobów, za którą zapłacimy wszyscy. Jeśli więcej zapłacimy za podstawowe towary, mniej będzie na przyjemności, np. na wyjazd z rodziną na wakacje. Budżet lwią część pieniędzy zabranych kierowcom przejada, a sporą część przeznaczy na pomoc firmom, które będą miały kłopoty finansowe właśnie z powodu wysokich cen na stacjach. Czy nie warto zatem nie zabierać, aby potem nie musieć dawać?

Gdy w Stanach Zjednoczonych kilka lat temu cena na stacjach sięgnęła 3 dolarów za galon, czyli niecałe 1,5 złotego za litr, Kongres natychmiast zawiesił pobieranie 18 procentowej akcyzy (notabene w 80 proc. przeznaczanej na infrastrukturę drogową). Pozostał jedynie niewielki podatek stanowy, wahający się między 2 a 6 proc. Amerykańskie władze zdają sobie sprawę, że współczesna gospodarka opiera się na transporcie drogowym i wysokie ceny paliw bardzo szybko odbiją się na tempie wzrostu gospodarczego. W Polsce politycy wciąż uważają, że dobrobyt społeczeństwa zależy od tego, ile kasy jest w budżecie państwa, a nie w portfelach obywateli. Polityka podatkowa względem kierowców jest tego najlepszym przykładem.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.