Wróg naszych portfeli

Sebastian Musioł

|

GN 19/2008

publikacja 12.05.2008 11:28

Rosną ceny, drożeją kredyty, życie staje się coraz droższe. Winna jest inflacja. Jest jak kieszonkowiec, który wybiera z portfeli ukradkiem coraz większe sumy.

Wróg naszych portfeli Prawdziwy koszt inflacji ponoszą najsłabsi. Rosnące ceny są dla biednych znacznie dotkliwsze niż dla bogatych. Fot. EAST NEWS/se/ADAM NOCOŃ

Za dobrze wykonaną pracę otrzymujemy wynagrodzenie. W złotówkach, w euro, w dolarach czy funtach. Chcemy, żeby te pieniądze miały wartość odpowiadającą naszemu wysiłkowi włożonemu w ich zdobycie. Wyobraźmy sobie jednak sytuację, w której odbierając pieniądze z kasy, szybko biegniemy do piekarza po chleb. Zanim bochenek zdrożeje dwukrotnie w ciągu godziny, a wypłata zamieni się w bezwartościowe papierki. Tak wyglądała sytuacja robotników niemieckich w okresie szalejącej hiper-inflacji po I wojnie światowej. Wielu z nas pamięta również początek lat 90. ubiegłego stulecia, kiedy ceny towarów zmieniały się dwa razy w ciągu dnia.

Idzie drożyzna
Na początku kwietnia Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) przedstawiła groźnie brzmiące prognozy, według których inflacja w Polsce może wynieść w przyszłym roku nawet 8,4 pro-cent. Już teraz osiągnęła ona aż 4,1 proc. Skąd się bierze inflacja? Najprościej mówiąc, wywołuje ją za duża ilość pieniędzy na rynku. Choć nie tylko to sprawia, że ceny dóbr rosną. Inflacja to zjawisko, które wynika z nagromadzenia pieniędzy przez kupujących. Chcą oni je szybko wydać, a to prowokuje sprzedawców do podnoszenia cen. Im pieniędzy do wydania jest więcej, tym szybciej rosną ceny. Za to, ile tych pieniędzy jest na rynku, odpowiada państwo i bank centralny. Na gospodarkę krajową wpływają wydarzenia globalne, a swoje trzy grosze do procesów rynkowych do-rzuca także rząd. Im kraj biedniejszy, tym bardziej podatny na gwałtowne skoki cen. Z tego powodu ceny ryżu, które wystrzeliły w górę na światowych giełdach, zagrażają na przykład krajom Afryki oraz Filipinom i Indonezji. Głównym sprawcą wzrostu cen na całym świecie jest gigantyczny popyt na energię. Drożejąca ropa sprawia, że rośnie koszt wyprodukowania i przetransportowania niemal wszystkich towarów, w tym żywności. Dodajmy do tego ograniczenia w emisji dwutlenku węgla, które dodatkowo podwyższają koszty (obniżając przy okazji przyrost PKB w krajach rozwijających się) wytworzenia prądu oraz m.in. materiałów budowlanych. Spirala cen napędzana jest więc nieustannie.

Było za dobrze
Polska nie jest jedynym krajem dotkniętym inflacją. I wcale nie jest ona tu wyższa niż na przykład u sąsiadów. W krajach bałtyckich – europejskich tygrysach gospodarczych – wysoka inflacja jest efektem bardzo silnego wzrostu gospodarczego w ostatnich latach. Motorem tego wzrostu była konsumpcja. W takiej sytuacji ekonomiści zastanawiają się, czy gospodarka nie uległa przegrzaniu. Na Łotwie inflacja osiągnęła w marcu rekordowe 16,8 proc. Na Litwie 11,3 proc., najwięcej od 11 lat. Jeszcze w 2006 r. gospodarka Estonii rozwijała się w zawrotnym tempie 11,4 proc. Teraz jednak boom gospodarczy się kończy. Estońskie ministerstwo finansów przewiduje wzrost gospodarczy na poziomie zaledwie 3,7 proc. a litewskie o 6,6 proc., wobec szacowanych wcześniej 8,1 proc. Inflacja jest zmorą strefy euro od kilku lat. Nie dlatego, by była jakoś niebezpiecznie wysoka (nie przekracza 3,5 proc.), ale ponieważ pożera efekty wzrostu gospodarczego. Europejski Bank Centralny (EBC) stara się utrzymać inflację na poziomie „poniżej, ale blisko” 2 proc. I broni tego założenia, nawet w obliczu słabnącego wzrostu PKB. Dlatego w strefie euro kredyty średnio oprocentowane są na 4 proc., choć w Wielkiej Brytanii już na 5,25 proc. To nieco mniej niż w Polsce (od marcowej podwyżki wynosi ona 5,75 proc.).

Stopami zgnieciemy inflację
Wygaszeniu inflacji mają sprzyjać decyzje Rady Polityki Pieniężnej. Głównie podnoszące stopy procentowe. W ten sposób bank centralny ogranicza skłonność do wydawania pieniędzy. W bankach komercyjnych drożeją bowiem kredyty, co sprawia, że trudniej je uzyskać i więcej kosztuje ich spłacanie. To główne narzędzie walki RPP z inflacją. I najważniejsze zadanie – zapisane w konstytucji. Efektem takich decyzji są zwykle spowolnienie tempa rozwoju gospodarki, zwiększanie poziomu bezrobocia i droższe kredyty. Kondycja polskiej gospodarki jest jednak na tyle dobra, że jastrzębia polityka monetarna nie spowoduje szkód. Wprost przeciwnie – jest wyrazem troski o nasze portfele. Ważne zadanie i instrumenty w walce z inflacją ma do dyspozycji również rząd. Niską inflację i stabilny pieniądz cenią ci, którzy mają pracę. Zadaniem rządu jest zatem przede wszystkim ułatwianie życia przedsiębiorcom. To dzięki nim przecież przybywa miejsc pracy. Tymczasem niektóre pomysły rządzących budzą co najmniej mieszane uczucia. Zamiast obniżać akcyzę na energię i paliwa, Ministerstwo Finansów chce drastycznie obciążyć popularny autogaz. Stawka akcyzy od LPG ma wzrosnąć z 695 zł do 1,1 tys. zł za tonę! Dla wysokości polskiej inflacji wielkie znaczenie mają też ceny regulowane: energii, wody, ciepła, wywozu śmieci. Nie słabnie tzw. płacowa presja inflacyjna. Ale i nie maleją koszty pracy. Próby zadowolenia kolejnych grup zawodowych, otrzymujących wynagrodzenia z budżetu, stały się początkiem lawinowego wzrostu poziomu wynagrodzeń. W ciągu roku wzrosły one średnio o 12,8 proc. Efekt wyższych dochodów dostrzegalny jest w skali całej gospodarki właśnie jako napływ dodatkowego pieniądza. Nawet jeżeli jest to wynik wyrównywania wysokości pensji obowiązujących w innych krajach UE. Utrzymanie oczekiwań płacowych oznacza, że nieprędko uda się ograniczyć inflację do poziomu 2,5 zakładanego przez NBP.

Presję na wzrost wynagrodzeń, zdaniem ekonomistów, zmniejszyłoby otwarcie rynku pracy dla np. Ukraińców. Przy fatalnym stanie przygotowań do Euro 2012 wydaje się to nieuchronne. Rząd ma też asa w rękawie, jakim może okazać się ułatwienie powrotu do kraju polskich emigrantów pracujących w Irlandii i Wielkiej Brytanii. Budżet zarobiłby wtedy nawet 20–30 mld złotych. Polska walczy z inflacją także z powodu planowanego przyjęcia wspólnej waluty europejskiej. Przyjęcie euro będzie możliwe pod warunkiem spełnienia kryteriów konwergencji ustalonych w traktacie z Maastricht. Polska przez ostatnie cztery lata je spełniała. Inflacja nie może być wyższa niż 1,5 pkt. proc. od średniej stopy inflacji w trzech krajach UE, gdzie inflacja była najniższa. Ponadto dług publiczny nie może przekraczać 60 proc. PKB, a deficyt budżetowy – 3 proc. PKB.

Podatek inflacyjny
Inflację należy zwalczać też z powodów moralnych. Wybitny ekonomista austriacki, urodzony we Lwowie Ludwig von Mises, twierdził, że procesowi inflacji nieodłącznie towarzyszy nierówność. W wyniku zmian spowodowanych przez inflację tworzą się grupy uprzywilejowane, które mają możliwości zabezpieczenia się przed jej skutkami. Prawdziwy koszt ponoszą najsłabsi. Ich portfele bowiem chudną najszybciej. Rosnące ceny są dla biednych znacznie dotkliwsze niż dla bogatych. To samo wykazali ekonomiści kanadyjscy Gustavo Erosa i Andres Ventura. Ich zdaniem, państwo nakłada tzw. podatek inflacyjny, za pomocą którego próbuje finansować nadmierne wydatki budżetowe. Zmniejszają się tym samym realne dochody gospodarstw domowych i przedsiębiorstw.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.