Euro czy złoty?

Paweł Toboła-Pertkiewicz, członek Zarządu Polsko-Amerykańskiej Fundacji Edukacji i Rozwoju Ekonomicznego PAFERE

|

GN 13/2008

publikacja 31.03.2008 12:59

Za cztery lata w portfelach, zamiast złotówek, będziemy mieli euro – zapowiadają politycy. Czy zamiana złotówki na wspólną europejską walutę wyjdzie nam na dobre?

Euro czy złoty? Jeżeli już w przyszłym roku Polska rozpocznie przygotowywania do przyjęcia wspólnej waluty, w 2012 r. złotego mogłoby zastąpić euro fot. Józef Wolny

Przygotowania do przyjęcia wspólnej europejskiej waluty Polska może rozpocząć już w przyszłym roku – twierdzi minister finansów Jacek Rostowski. Wówczas być może w 2012 r. banknoty i monety z orłem w koronie zostaną zastąpione przez euro. Aby państwo mogło przystąpić do strefy euro, musi spełnić tzw. kryteria konwergencji. Pierwszym z nich jest niski poziom inflacji, drugim deficyt budżetowy poniżej 3 proc. PKB, zaś trzecim utrzymywanie długu publicznego na poziomie nie wyższym niż 60 proc. PKB. Według ministra Rostowskiego, Polska jest w stanie spełnić wszystkie trzy warunki do 2012 r. Politycy przekonują, że to bardzo dobry termin, bo wtedy przyjadą do Polski miliony fanów piłki nożnej. Ale kibice po trzech tygodniach wyjadą, a my zostaniemy z euro, z wysokimi cenami i bez prawa do kształtowania polityki monetarnej. To kiepski pomysł. A tę opinię potwierdzają doświadczenia obywateli państw, w których jedynym środkiem płatniczym jest euro.

Chcą powrotu swoich pieniędzy
Gdyby w poszczególnych państwach eurolandu odbyły się dziś referenda na temat powrotu do narodowej waluty, euro przeszłoby do historii. Jak pokazują niemal wszystkie badania opinii publicznej, Europejczycy nie pokochali nowej waluty. Narzekają na rosnące ceny, zaokrąglenie pensji w dół przy przeliczaniu na euro, a także na utratę jednego z wyróżników narodowej tożsamości. Gdyby podobne referendum przeprowadzono w państwach, które dopiero aspirują do euro, wyborcy pewnie zdecydowaliby o pozostawieniu narodowych walut.

Ale rządzący nie chcą pytać obywateli o zdanie w tej materii. Gdy pod koniec ubiegłego roku prezydent Czech Václav Klaus i poprzednia polska minister finansów, Zyta Gilowska, wspomnieli o potrzebie przeprowadzenia referendum w sprawie euro, unijny komisarz ds. gospodarczych i walutowych Joaquín Almunia w specjalnym oświadczeniu przypomniał, że, zgodnie z traktatem, wszyscy nowi członkowie Unii zobowiązali się do przyjęcia wspólnotowej waluty i referendum jest niepotrzebne. To niestety prawda, gdyż tylko Dania, Szwecja oraz Wielka Brytania zastrzegły sobie, że nie muszą przystępować do unii walutowej. Według danych instytutu Open Europe z 2007 r., 58 proc. Polaków jest przeciwnych zamianie złotego na euro.

Popiera ją tylko 32 proc. Patrząc, jak proces wymiany przebiegał w innych państwach, widać, że rządy poszczególnych krajów przy współpracy z Europejskim Bankiem Centralnym wykorzystały okazję do… obrabowania własnych obywateli. Wszędzie po wymianie walut okazywało się, że za te same produkty trzeba zapłacić więcej niż wcześniej.

Za i przeciw
Zwolennicy przyjęcia euro mówią, że Polska, pozostając poza strefą euro, ponosi tzw. koszty transakcyjne oraz ryzyko kursowe. Argumenty te nie wytrzymują jednak krytyki. Na średniowiecznych targach, gdzie zjeżdżali się kupcy handlujący w bardzo wielu walutach, radzono sobie z ich przeliczaniem znakomicie. Owszem, przedsiębiorcy tracą czas na sprawdzanie kursów walut, ale czy w erze powszechnego Internetu, kalkulatorów w telefonach komórkowych, jest to koszt przewyższający zalety posiadania narodowej waluty?

Ryzyko kursowe w rzeczywistości zależy od siły naszej gospodarki. Jeśli gospodarka ma stabilne fundamenty, rozwija się szybko – wówczas wielkie wahania nam nie grożą. Wielu ekspertów powtarza, że nasza waluta jest silna i stabilna. Dlaczego zatem mamy się jej pozbawić za cenę wykluczenia niewielkiego ryzyka kursowego? Zwłaszcza że ryzyko kursowe zostanie zlikwidowane jedynie w relacjach handlowych z krajami Unii, a pozostanie w relacjach handlowych z Azją, Stanami Zjednoczonymi czy Ameryką Południową.

Co wiemy o euro?
Czy o euro można powiedzieć to samo, co o złotówce, czyli że jest walutą stabilną? Siła euro polega wyłącznie na tym, że ludzie wierzą, że to silna waluta. Gdy ludzie stracą tę wiarę, poleci na łeb, na szyję. Tak dzieje się obecnie z dolarem amerykańskim, uznawanym za walutę doskonałą, stosowaną do rozliczeń międzynarodowych. Trzeba podkreślić, że euro nie jest przedsięwzięciem gospodarczym, lecz w dużej mierze projektem politycznym. Jego celem nie jest pogłębianie integracji ekonomicznej, lecz przyspieszenie integracji politycznej.

Wartość euro w zdecydowanie większym stopniu zależy od sytuacji politycznej, i wydarzeń politycznych w Unii, aniżeli ma to miejsce w Polsce, i to nawet wtedy, gdy politycy starają się naruszać niezależność banku centralnego. Złoty jest o wiele bardziej niezależny od doraźnej sytuacji politycznej w Polsce niż euro w Europie. Większość Polaków nie chce likwidacji złotego. Co w tej sytuacji zrobi rząd? Czy postąpi wbrew opinii Polaków i interesowi ekonomicznemu?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.