Ofiara czy geniusz?

Tomasz Rożek

|

GN 07/2008

publikacja 20.02.2008 19:16

Ta historia ma dwie wersje. Na razie nie wiadomo, która jest prawdziwa. Być może nigdy nie będziemy wiedzieli. Pewne jest tylko jedno. Z banku Société Générale wyparowało prawie 5 mld euro.

Ofiara czy geniusz? Potężny francuski bank stracił 5 miliardów euro fot. Pap/EPA/MAYA VIDON

Tych pieniędzy nie da się odzyskać, bo nie zostały zrabowane, tylko źle zainwestowane. Kto jest winny największej stracie transakcyjnej w historii? I tutaj właśnie zaczynają się rozbieżności.

Wersja pierwsza – banku
Bank Société Générale jest drugim co do wielkości bankiem Francji. Założony w drugiej połowie XIX w. przez trzech przemysłowców, jest obecny w kilku krajach Europy Środkowej i tych, które były kiedyś koloniami francuskimi. W samej Francji ma kilka tysięcy oddziałów. W świecie finansowym był zawsze podziwiany za fachowość i… ryzykanctwo. Ryzykanctwo, które bankowi bardzo się opłacało. Stosowany tam system wyszukanych instrumentów finansowych był podobno pionierski. Jak w takim razie doszło do gigantycznych strat? Bank twierdzi, że spowodował je jeden człowiek, inwestujący na giełdzie makler Jérôme Kerviel. Przez kilkanaście miesięcy obracał niewyobrażalnie dużymi kwotami, choć wcale nie miał na takie inwestycje licencji.

Miał permanentnie oszukiwać dwa skomplikowane systemy zabezpieczeń. Posługiwał się fałszywymi i wykradzionymi kolegom hasłami oraz powoływał do życia… nieistniejących klientów. Zdaniem banku, te wszystkie malwersacje były możliwe, bo Kerviel, zanim zajął się inwestycjami, pracował w dziale zajmującym się oceną ryzyka przy obrocie papierami wartościowymi. Tam miał od samych podstaw poznać systemy komputerowe banku i tam właśnie miał odkryć dziurę w systemie. Gdy awansował do działu Delta One, zajmującego się inwestowaniem, zaczął wprowadzać w życie swój plan. W ciągu kilkunastu miesięcy (bank twierdzi, że chodzi o okres jednego roku, prokuratorzy – że raczej dwóch lat) zainwestował kwotę 50 miliardów euro. To wielokrotnie więcej niż wart jest cały bank Société Générale i mniej więcej tyle, ile co roku wpływa do polskiego budżetu. Część z tych inwestycji przyniosła straty i stąd 5 mld euro manka.

Jak to się stało?
To, że inwestycje na giełdzie mogą przynieść straty, jest oczywiste. Dlatego się je bilansuje. Nigdy nie stawia się wszystkiego na jedną kartę, bo wtedy ryzyko jest bardzo duże. Nie sposób uwierzyć, że nie wiedział o tym makler ogromnego banku. Dzisiaj wszystko wskazuje na to, że zadziałał u niego mechanizm spirali. Gdy pierwsze inwestycje nie przynosiły zysku, Kerviel – żeby się odkuć – musiał grać ostrzej. Ostrzej zawsze znaczy bardziej ryzykownie. Pewnie czasami się udawało, ale w większości przypadków ponosił porażki. Straty były coraz większe, więc spanikowany dealer musiał coraz większe kwoty inwestować w coraz bardziej ryzykowne przedsięwzięcia. Tylko jak to jednak możliwe, że nikt w banku nie widział, co się dzieje? Jak jeden makler mógł zainwestować tak ogromną sumę pieniędzy? Gdzie systemy bezpieczeństwa?

Bank twierdzi, że nie miał pojęcia o tym, co robił Kerviel. On sam nie miał pozwolenia na obracanie takimi sumami, a mimo to robił to bez większych trudności. Dla banku jest to dowodem jego geniuszu i sprytu. Sposób Jeromea Kerviela – według szefostwa banku – miał wyglądać następująco. Inwestował pewną kwotę pieniędzy, a gdy okazywało się, że transakcja przyniosła straty, w rejestry banku wpisywał fałszywą operację, która z kolei miała przynieść zysk. W ten sposób jego rachunek był czysty.

Straty bilansowały się z zyskami. Zgadzało się na papierze, zgadzało się też w komputerowym systemie bezpieczeństwa. Pozostają jednak dwa pytania. Jak udawało mu się wpisywać fałszywe pozycje? I drugie, dlaczego nie wykryły tego żadne kontrole. Kierownictwo banku zna odpowiedzi. Nieprawdziwe pozycje wpisywał, posługując się hasłami dostępowymi innych maklerów banku. Jak je zdobył? Tutaj argumentacja szefostwa banku przypomina kwadraturę koła. Kerviel miał zdobyć hasła, bo potrafił włamywać się do komputerów.

Tego z kolei miał się nauczyć, pracując w dziale oceny ryzyka inwestycji (na tzw. zapleczu transakcyjnym). Co z kodami, których nie mógł zdobyć, włamując się do systemu? Bank twierdzi, że te po prostu ukradł. A co z niezapowiedzianymi kontrolami transakcji „linijka po linijce”? No cóż, dla Kerviela nie były one niezapowiedziane. Zawsze wiedział, kiedy nastąpią i na czas kilku minut kasował z rejestru kłopotliwe transakcje. Gdy kontrolerzy wychodzili, makler wpisywał je z powrotem. System bezpieczeństwa tego nie wykrywał, bo pozycje znikały zaledwie na kilkanaście minut. Pozostaje wyjaśnienie, skąd makler wiedział o kontrolach? Na razie nie ma na to odpowiedzi. Chyba że… Kerviel nie był sam.

Wersja druga – maklera
W tej całej historii wiele rzeczy się nie zgadza. Włamania do komputerów, wykradanie haseł, omijanie skomplikowanych cyfrowych systemów bezpieczeństwa czy w końcu bezbłędne wyczucie momentu kontroli. W to wszystko dałoby się uwierzyć, gdyby… chodziło o ajencję jakiegoś banku spółdzielczego na zapadłej wsi, a nie centralę ogromnego i jednego z najbardziej nowoczesnych banków w Europie. Wielu ekspertów nie wierzy, że jeden człowiek w totalnej tajemnicy byłby w stanie w ten sposób doprowadzić bank do upadku.

Tym bardziej że wszystko wskazuje na to, że ten człowiek nigdy nie był geniuszem. Uczył się średnio, studiował na niewielkim i mało znanym uniwersytecie. Jego wykładowcy przyznają dzisiaj, że nie odróżniał się jakimiś specjalnymi zdolnościami. Pracował kilka lat na kiepskim stanowisku, a gdy awansował i został maklerem, jego skuteczność była przeciętna. Takie też były uzależnione od wypracowanego zysku wynagrodzenia. W swoim dziale stał tak nisko w hierarchii, że niektórzy wcale nie uważali go za maklera, tylko pomocnika.

Na granicy życia i śmierci
Gdy wykryto aferę, Kerviel sam zgłosił się na policję, podczas gdy przeważająca większość maklerów w podobnej sytuacji zapada się pod ziemię. W czasie policyjnych przesłuchań twierdził, że wielu maklerów z jego firmy dopuszczało się poważnych nadużyć, bo bank naciskał na nich, by generowali zyski. Dziwne jest też to, że transakcjami Kerviela kilka razy interesowała się już kontrola wewnętrzna. Co robili kontrolerzy? Kilka razy zwrócili mu uwagę na błędne decyzje, Kerviel zapewnił ich o wycofaniu transakcji, a ci mu wierzyli. Nikt jego zapewnień nie sprawdzał.

Ten scenariusz powtarzał się kilkakrotnie! I jak tutaj uwierzyć, że makler działał sam? Może rzeczywiście jest tak, jak twierdzi Kerviel. W Société Générale maklerzy nagminnie balansowali na granicy życia i finansowej śmierci. A wszystko po to, by zwiększać zyski. Szefostwo miało o wszystkim wiedzieć i akceptować tak długo, jak straty były niewielkie, a zyski ogromne. Gdy sprawy wymknęły się spod kontroli albo gdy o precedensie dowiedziało się w firmie zbyt wiele osób, postanowiono na żer rzucić ostatniego w kolejce. Wykonawcę. Przeciętnego maklera z mało znaczącego wydziału.

Kupić giganta
Przez chwilę wydawało się, że bank Société Générale upadnie. Później okazało się, że straty da się załatać, odsprzedając część akcji. Bolało. Światowe giełdy notują niespotykane od dawna doły. Trzeba było sprzedać dużo, żeby załatać straty. Poza tym – co zrozumiałe – ceny akcji banku od razu poleciały na łeb, na szyję w dół. Na sam dół? Nie. Ich cena zatrzymała się na pewnym poziomie i… zaczęła rosnąć. I to jeszcze zanim wyjaśniono, co tak właściwie w banku się stało. Bank został poważnie osłabiony aferą. Na taką sytuację czeka gotowa na przejęcia konkurencja. Société Générale jest na tyle smakowitym kąskiem, że chętnych do kupienia jest wielu. I karuzela ruszyła ponownie. Tam gdzie kilku chce kupić, cena rośnie.

A gdyby tak w Polsce...
Czy to, co stało się w Société Générale, mogłoby się zdarzyć w Polsce? I tak, i nie. Tak, bo nasz system finansowy czy system zabezpieczeń nie różni się niczym od zachodnich. Nie, bo u nas straty byłyby o wiele mniejsze. Polskie banki na operacjach maklerów zarabiają maksymalnie 10 proc. swoich przychodów. Dla wszystkich banków w Polsce to łącznie około 2,5 mld euro rocznie, czyli dwa razy mniej, niż stracił sam Société Générale.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.