Pomoc dla bogatych

Tomasz Rożek

|

GN 32/2007

publikacja 08.08.2007 15:36

Unijne dopłaty do rolnictwa w dużej części nie trafiają ani do rolników, ani do biednych.

Pomoc dla bogatych Dla unijnych biurokratów Elżbieta II (na zdjęciu) jest ... farmerką! East News

Pieniądze, jakie Unia przeznacza na dopłaty dla rolnictwa, zjadają prawie połowę całego europejskiego budżetu. To około 50 miliardów euro rocznie. Najwięcej dostają Francja i Niemcy. Co ciekawe, mimo że pieniądze, które dopłaca się do rolnictwa, są publiczne, do niedawna ich wysokość była owiana całkowitą tajemnicą. Dlaczego się tak dzieje? Można się tylko domyślać, że chodzi o pieniądze. Argumenty o tajemnicy i ochronie danych osobowych, jakich używała przez lata Komisja Europejska czy odpowiednie agencje poszczególnych krajów, można włożyć między bajki. Od kiedy tajemnicą są podmioty otrzymujące dotacje z państwowej kiesy?

Królowa rolniczką?
Pierwszym krajem, który ujawnił listę korzystających z unijnych dopłat do rolnictwa, była Dania. Po czterech latach prób, w 2004 r. rząd Królestwa Danii ujawnił, kto, za co i ile pieniędzy dostaje. No i wybuchł mały skandal. Naiwnie można by sądzić, że dopłaty bezpośrednie dla rolnictwa skierowane są… do rolników. W rzeczywistości najwięcej zyskują na nich ogromne koncerny. W Danii w 2004 r. najwięcej otrzymał koncern Arla. To największy wytwórca produktów mlecznych w całej Skandynawii. Posiada większość akcji jednego z największych graczy na rynku mleczarskim w Wielkiej Brytanii. Prowadzi interesy m.in. w USA i krajach arabskich. Na liście beneficjentów wysoko plasuje się także duńska rodzina królewska.

Trzy miesiące po ujawnieniu odbiorców unijnej pomocy w Danii analogiczną listę przedstawiła Wielka Brytania. No i znowu okazało się, że mali i średni przedsiębiorcy rolni, dla których dedykowana powinna być unijna pomoc rolna, dostają niewiele. Pierwszy na brytyjskiej liście jest międzynarodowy koncern spożywczy Tate & Lyle. Swoje fabryki ma w Wielkiej Brytanii, Portugalii i Kanadzie. Prowadzi interesy na całym świecie i… w 2002 roku z unijnej kasy zgarnął ponad pół miliarda euro pomocy rolniczej. Bardzo wysoko na liście uplasowała się brytyjska rodzina królewska, dostając niecały milion euro pomocy.

Niedawno światło dzienne ujrzała polska lista rolniczych odbiorców unijnych dopłat. I tak jak w innych krajach, na próżno szukać na jej szczycie rolników indywidualnych. Są za to duże spółdzielnie, spółki i korporacje. W 2006 roku Polska dostała prawie 8 mld złotych na dopłaty rolnicze, ale aż 20 proc. z tej sumy zasili konta jedynie 0,6 proc. wszystkich ubiegających się o dotacje gospodarstw. W całej Unii 80 proc. środków trafia do 20 proc. uprawnionych. Tym samym pomoc zamieniła się we wspieranie tych najbogatszych. Oczywiście pieniądze dostają także biedni (a właściwie mniejsi), ale wydaje się, że to właśnie oni powinni być głównym odbiorcą unijnych pieniędzy.

Miliony dla Lufthansy
Ponad rok temu zaproponowano, by ustalić maksymalną kwotę dopłaty. Idea chwalebna. Rolnik indywidualny dostałby dużo, a „kominy” z dotacjami dla spółek i korporacji zostałyby ograniczone. Niestety, pomysł nie zyskał poparcia. Nie ma się co dziwić. Głos indywidualnego rolnika z Polski, Litwy czy Grecji nie jest słyszalny w Brukseli. A politycy często reprezentują interesy największych. Na ograniczanie kwot dotacji się nie zgodzono. Gdyby ustalono górny limit, np. 300 tys. euro (około 1,2 miliona złotych), finansowo straciłoby na tym tylko około 2 tys. odbiorców z całej Europy. To mała liczba, ale bardzo wpływowa. Kilka milionów euro straciłby np. międzynarodowy koncern spożywczy Nestle czy niemiecki narodowy przewoźnik lotniczy Lufthansa. W Polsce straciłby np. poszukiwany listem gończym, były senator SLD, Henryk Stokłosa (w 2006 r. dostał 3,7 mln złotych unijnych dotacji rolniczych).

Najlepiej, gdyby dopłat rolniczych nie było wcale. Wbrew pozorom, w tarapaty wcale nie popadliby wtedy polscy rolnicy, tylko farmerzy z krajów starej Unii. Tam cena wyprodukowania żywności jest znacznie wyższa niż w Polsce czy na Litwie. Nawet z dopłatami nie ma sprawiedliwości, bo polski rolnik dostaje za hektar mniej euro niż jego francuski konkurent. Wolny rynek w rolnictwie oznacza bankructwo farmerów w krajach Europy Zachodniej, dlatego nie ma co liczyć na jego wprowadzenie. Dopłaty ratują interesy Francuzów, Włochów czy Hiszpanów, stąd palenie opon, obrzucanie zepsutym mięsem czy wyrzucanie pod urzędy obornika w tych krajach, gdy tylko w Brukseli próbuje się zmienić cokolwiek w systemie dopłat.

Zrzutka na trawnik dla Elżbiety II
To, że królowa brytyjska dostaje miliony z brukselskiej kiesy, bo jej pałace i rezydencje otaczają ogromne trawniki równo przystrzyżonej trawy, jest zgodne z prawem. Tak samo jak to, że lwią część wspólnego budżetu połykają korporacje, prowadzące interesy na całym świecie. Korporacje, które nie potrzebują pomocy, bo same świetnie sobie radzą. Choć jest to niesmaczne, business is business. Każdy wyciągnie rękę po pieniądze, skoro mu się należą. Ruch powinni zrobić politycy i urzędnicy. Ci, którzy ustalają zasady przyznawania dopłat. Uszczelniając cały system (skoro w ogóle musi być), powinni pamiętać o tym, że dopłaty mają pomóc rolnikom, a nie bardzo wąskiej grupie potentatów.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.