"Yes, yes, yes!" zagrożone

Jacek Dziedzina

|

GN 14/2009

publikacja 07.04.2009 15:31

Co robi człowiek, któremu 85 miliardów euro przechodzi koło nosa? Łapie się za głowę i wali nią w mur. Co zrobi polskie państwo, gdy taka suma przepadnie nam wszystkim? Dobre pytanie.

"Yes, yes, yes!" zagrożone fot. STOCKXCHNG/NKZS

To miał być wielki skok cywilizacyjny. Słynne „yes, yes, yes!” Marcinkiewicza, które wykrzyczał po udanych negocjacjach w Brukseli, rozbudziło spore nadzieje na budowę nowoczesnego państwa. W ciągu kilku lat (2007–2013) Polska powinna dysponować minimum 85 mld euro z funduszy europejskich w połączeniu ze środkami z budżetu państwa. Wszystko na cele rozwojowe – podnoszenie poziomu życia, doganianie reszty Europy z infrastrukturą, tworzenie nowych miejsc pracy itd. Teraz doszła walka ze spowolnieniem gospodarczym i na to też rząd zamierzał przeznaczyć pieniądze, które potencjalnie są w zasięgu ręki. Tymczasem mamy już II kwartał 2009 roku, a fundusze zostały wykorzystane zaledwie w ułamku procenta. Dosłownie.

Dobry start
Całkiem dobrze poradziliśmy sobie ze środkami z funduszy europejskich na lata 2004–2006, czyli świeżo po przyjęciu do Unii Europejskiej. Według raportu Business Centre Club, przyznane środki udało się wykorzystać aż w 92 proc. Oznacza to nie tylko tyle, że zdecydowana większość wniosków o dopłaty została rozpatrzona pozytywnie. Także sam proces ich składania oraz liczba podpisanych umów były dużo bardziej zaawansowane niż obecnie. Udało się także polskiej administracji państwowej otrzymać ponad 6,5 mld euro na pokrycie kosztów wydatków obsługi funduszy (co stanowiło 77 proc. dostępnych środków). Ponieważ okres, w którym można skorzystać z tych środków, został przez Komisję Europejską przedłużony do końca 2009 roku, jest szansa na stuprocentowe wykorzystanie pieniędzy. Problemem może być jednak – paradoksalnie – niski kurs złotego, który sprawia, że niespodziewanie pieniędzy – po przeliczeniu – jest więcej. Po prostu trudno nagle stworzyć dodatkowe projekty, które skorzystałyby z tej nadwyżki.

Noga z gazu
Nieciekawie natomiast zapowiada się realizacja budżetu unijnego na lata 2007–2013. Teoretycznie Polska ma szansę najbardziej na nim skorzystać, bo otrzymaliśmy – potencjalnie – najwięcej środków z funduszy unijnych. Wszystko zależy od przedstawionych projektów. To ostatnia szansa na tak duży zastrzyk finansowy, bo budżet na kolejne lata będzie już bardziej wspierał Bułgarię i Rumunię, które później od nas wstąpiły do UE. Okazuje się jednak, że wartość wypłaconych do tej pory refundacji to zaledwie... 0,25 proc. dostępnych środków (stan z listopada 2008 roku). Jednak nawet jeśli uznać, że to nie te liczby są najważniejszym wskaźnikiem (wypłaty mogą być rozciągnięte w latach), to dramatycznie niska jest liczba podpisanych umów – najbardziej wiarygodny wskaźnik realizacji programów unijnych. Do tej pory podpisano umowy o wartości niespełna 4 proc. dostępnych środków.

Planowanie leży
Skąd to się bierze? Raport BCC wykazuje, że niekoniecznie z braku wniosków o dofinansowanie. Ich liczba jest aż 10 razy większa niż liczba umów, które są później podpisywane. Z kolei podpisywanych umów jest też 10 razy więcej niż wydatków, zakwalifikowanych do refundacji. Jaki z tego wniosek? Otóż nie brakuje zainteresowanych funduszami unijnymi, przeciwnie – samorządy, przedsiębiorcy, organizacje pozarządowe itd. mają pomysły, są aktywne w staraniach się o pieniądze. Problem – zdaniem BCC – zaczyna się, gdy dochodzi do oceny wniosków i podpisywanie umów. Czas rozpatrywania i podpisywania trwa od 5 do 7 miesięcy (według danych Ministerstwa Rozwoju Regionalnego).

Bariery instytucjonalne są głównym winowajcą. Brakuje planowania działań. Trudno w to uwierzyć, ale większość resortów nie posiada okresowych planów działania (budżet roczny nie wystarczy), chyba że nie są ujawniane. Nie ma zatem szansy na podpisywanie umów, jeśli nie ma planu. A jeśli nie ma umów, to ani przedsiębiorca nie zainwestuje swoich środków (nie będąc pewny refundacji), ani samorządy nie uruchomią przetargów na dany projekt. W ten sposób wiele możliwych inwestycji stoi w miejscu. Zabawne (tragiczne w skutkach) jest to, że instytucje zarządzające funduszami unijnymi wymagają od samorządów, przedsiębiorców i organizacji planów działania dla zgłaszanych projektów, ale same nie kwapią się do przygotowywania własnych planów.

Biorąc pod uwagę, że co piąte euro w budżecie funduszy Unii Europejskiej należy się obecnie Polsce, trzeba zdawać sobie sprawę, że będziemy bardzo dokładnie rozliczani z niewykorzystanych środków. I pieniądze, które są w zasięgu ręki, mogą przepaść raz na zawsze.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.