Kraina otwartych...

Agata Puścikowska

|

GN 40/2022

publikacja 06.10.2022 00:00

…okiennic, a nawet i ludzi.

Wiele z domów w Socach zdobywało nagrody w konkursach  na najlepiej  zachowane zabytki. Wiele z domów w Socach zdobywało nagrody w konkursach na najlepiej zachowane zabytki.
HENRYK PRZONDZIONO /foto gość

Kilka wiosek połączonych tradycją, historią, przepiękną, acz prostą architekturą i językiem – śpiewnym, tutejszym, którym mówią już nieliczni, najstarsi. Kraina Otwartych Okiennic, do której w ostatnich latach przybywa coraz więcej turystów z całej Polski, to szlak wiodących przez Trześciankę, Soce i Puchły – wsie położone nad wijącą się jak zielono-granatowa wstążka, wśród podlaskich pól i łąk, rzeką Narwią. Miejscowości stare, piękne i coraz bardziej wyludnione. Czy staną się skansenem? Oby nie...

Stare idzie w nowe

Drewniane domki – najstarsze przedwojenne, większość zbudowana tuż po drugiej wojnie światowej, stoją bokiem do ulic. Najczęściej w brązach, cieszą oko niezwykłymi dekoracjami na elewacjach. Snycerskie zdobienia, kolorowe, widoczne z daleka, budzą nieco bajkowe skojarzenia. Uroczo ozdabiają skromne budynki, przybierają formę okiennic, narożników, nadokienników, podokienników. To ponoć pamiątka po dawnym osadnictwie rosyjskim, ozdoby znane tutaj przed pierwszą wojną światową, potem przez lata niemalże w zaniku, niszczone wiatrem i czasem. Dziś, odzyskane dla wiosek, świata i oka, zyskują popularność. – Szlak Kraina Otwartych Okiennic to trzy wsie: Trześcianka, Soce i Puchły, które leżą tuż przy wojewódzkiej drodze nr 685, pomiędzy Zabłudowem a miejscowością Narew – opowiada sołtys wsi Trześcianka Ewa Hryniewicka. Pani sołtys – na urzędzie po raz pierwszy, w Trześciance od dziecka, czyli już całe czterdzieści lat. Lubi działać. Kocha swoje miejsce na ziemi i cieszy ją, że o tych wioseczkach leżących z daleka od wielkich miast dowiaduje się świat. – Pamiętam, że tu na ulicy był wszędzie bruk. Ludzie popołudniami, po robocie, wychodzili przed domki, siadali na drewnianych ławeczkach – przed każdym gospodarstwem taka stała – i rozmawiali. Wieś tętniła życiem – opowiada sołtys Ewa.

Teraz, chociaż o wsie bardzo się dba, o domeczki drewniane, o przywrócenie dawnej ornamentyki również, to ludzi tu coraz mniej, a ławeczki znikają. Nie ma komu rozmawiać, hawaryć po tutejszemu... – Na stałe w naszych miejscowościach mieszka już niewielu gospodarzy. My z mężem prowadzimy duże gospodarstwo rolne, a do tego mamy agroturystykę „Swojskie klimaty”. Możemy mieszkać w miejscu, które jest nasze, które kochamy, i tu pracować. Ale większość młodych wyjeżdża. Zostają starsi. Dużo, bardzo dużo domów stoi pustych. Niektórzy gospodarze posprzedawali domostwa przyjezdnym i mamy tu za sąsiadów pół Polski. Inni trzymają siedliska dla wnuków, prawnuków. Będą mieli młodzi na letnisko... – opowiada. Wsie są czyściutkie, zadbane, podlaskim zwyczajem przed każdym z domków od wiosny do późnej jesieni kwitną kwiaty. Turyści przyjeżdżają i się zachwycają. Mają czym. – Kiedyś przyjeżdżali do nas po drodze do Białowieży. Dziś po prostu jadą tutaj, tu nocują, zwiedzają, jeżdżą na rowerach, pływają w niedalekiej Siemianówce. Albo po prostu śpią w hamakach i spacerują po wsi – opowiada pani Ewa. – Pamiętam, jak kilka lat temu zaczął się boom na nasze miejscowości, to mnie miejscowi starsi ludzie pytali: „A po co oni tu do nas zajeżdżają? I co oni tu robią?”.

Dziś już nikt nie pyta. Moda na Krainę Otwartych Okiennic stała się faktem. Z tymi turystami, zresztą, bywa zabawnie. Przyjeżdżają, zakochują się, podziwiają. Ale czasem... spać nie mogą. Bo za cicho. Albo kogut pieje. Albo gwiazdy takie wyraziste. Przyzwyczajają się jednak, a potem niemal zawsze wracają. – Dumna jestem z tego naszego zakątka. Z czystego powietrza. Z architektury również. Dlatego, gdy tworzyłam nasze gospodarstwo agroturystyczne, starałam się robić to z szacunkiem dla historii i tradycji. Wykorzystałam stary budynek, a to, co dodałam, musiało pasować i idealnie się wtopić. Ponieważ potrzebowałam większej liczby okien, a okna u nas muszą być z kolorowymi okiennicami, zbierałam stare okiennice z wielu przedwojennych, zaniedbanych domów. Tam niszczały, ja im dałam drugie życie, odnowiłam. Trudne to było, bo okiennice robiło się pod wymiar dawnych okien. Ale się udało – uśmiecha się pani Ewa, z dumą pokazując starą, ponadstuletnią okiennicę. Jak wydzierganą w drewnie koroneczkę.

Pasja do ciesiołki

Nazwa „Kraina Otwartych Okiennic” jest... nowa. Stworzyło ją kilka lat temu Stowarzyszenie Dziedzictwa Podlasia. A może po prostu umiejętnie nazwano to, co było wokół? I to tak, by swojskim pięknem zainteresować cały kraj. Udało się.

Wykrajanki można było tu oglądać wcześniej, jeszcze dawno przed wojną. Od kilku lat na nowo zdobią podlaskie domy. Również te poza Puchłami, Trześcianką i Socami. W niedalekich Ciełuszkach (też prześliczna wioska!) robi je Jan Szarko. Niegdyś budowlaniec, z uprawnieniami i doświadczeniem. Obecnie z pasji i umiejętności doskonały cieśla. – Na emeryturze zająłem się ciesiołką, zamieszkałem tu, na wsi. Zajmuję się zdobnictwem domów drewnianych, odtwarzam stare wzornictwo, naprawiam, robię nowe. Coraz więcej tego, bo ludzie chcą mieć wokół siebie i ładnie, i tradycyjnie – uśmiecha się. – A ja to bardzo lubię. Jeżdżę po terenie, robię zdjęcia, odwzorowuję dawne style. Mam też literaturę, z której czerpię – bo zdobnictwo drewnianych domów na Białostocczyźnie jest fascynujące i po prostu wciąga. Pan Jan robi m.in. narożniki domów, okiennice, ozdobne szczyty. Drewniane cacka są w kwiatki, ptaszki, motywy roślinne. To precyzyjna robota, ręczna. Maszyny – owszem. Ale nie laser, bo laser podpala krawędzie ozdób i na biało nie da się potem pomalować. – Stare lokalne okna miały około 103 cm długości. I takie zwykle są ozdoby na okna – tłumaczy cieśla. – Ale współczesny klient zamawia różne formy i długości. Więc trzeba umieć się dostosować i robić to prawidłowo.

Tym bardziej że niektóre prace wykonywane są pod nadzorem konserwatora zabytków. – Cieszy mnie, że podlaskie drewniane ozdoby są coraz bardziej rozpoznawalne. Co więcej – dużo zamówień otrzymuję z całej Polski. I chociaż nie są to wprost ozdoby „nasze”, to jednak w jakiś sposób nawiązują do naszej tradycji i czerpią z niej – opowiada pan Jan.

Wierzący lud

Większość mieszkańców Krainy Otwartych Okiennic jest wyznania prawosławnego. To ich przodkowie stawiali tu stare krzyże wotywne, przydrożne kapliczki. W Puchłach wierni modlą się w niebieskiej cerkwi pw. Opieki Matki Bożej, z 1913 roku. W Trześciance natomiast w zielonej cerkwi pw. Świętego Michała Archanioła, która pamięta 1864 rok. Piękna na zewnątrz, przepiękna w środku. Pieczołowicie odnowiona w latach 70. ubiegłego wieku. Otwarta dla turystów, którzy poznają okolice i chętnie zatrzymują się przy drewnianej świątyni. – Cieszy, że Polska chce poznawać i naszą tradycję, i nasze zabytki, i wiarę – mówi proboszcz parafii ks. Marek Wasilewski. – Chętnie oprowadzam po cerkwi, opowiadam. Bywa, że turyści są u nas pierwszy raz i zupełnie nie znają Podlasia, inni wracają tu regularnie.

Parafia Trześcianka to również mniejsze wsie: Białki, Iwanki, Ogrodniki, Saki, Żywkowo. We wszystkich razem jest 176 wiernych. – Młodzi nie chcą u nas zostawać. Starsi powoli umierają. Każdy kolejny pochówek to zamknięcie domu. W jednym gospodarstwie mieszka dziadek, w innym babcia. I to wszystko... – opowiada ks. Marek. – Dlatego tak ważne, by o naszej historii i tradycji mówić, przekazywać ją młodszym pokoleniom. Nawet jeśli potomkowie tutejszych mieszkańców żyją w wielkich miastach, w całej Polsce i poza krajem – podkreśla.

A te historie, lokalne dzieje, są i ciekawe, i urocze, i działające na wyobraźnię. Chociażby ta o krzyżach wotywnych w Socach. Soce to wieś otoczona z każdej strony krzyżami. Drewnianymi, starymi, z wyrytymi intencjami. Pochodzą z końca XIX wieku. Mieszkańcy mieli je tam umieszczać, by ustrzec się od skutków szalejącej epidemii. Mężczyźni postawili krzyże w ciągu jednej doby, a kobiety połączyły je uprzędzoną przez siebie nicią. Epidemia ustała.

Tut moja doma

– Mnie o tym opowiadały moja mamusia i babuszka – mówi blisko 90-letnia pani Zosia z Soc. – I ludzie byli zadorowi – mówi trochę po polsku, trochę po tutejszemu. – A patom dałam z synem kawałek ziemi. I postawili tam kaplicę pw. Proroka Eliasza. Kiedyś, jak był odpust, to tam ludzi przychodziło dużo. Aż się nie mieścili.

Dziś, mimo że kapliczka niewielka, zmieściliby się chyba wszyscy mieszkańcy. Bo nie ma już z kim tak rozmawiać, jak kiedyś. Koleżanki pani Zosi pomarły, nawet jej córka Tamara, która była w Socach ważną postacią, sołtyską i twórczynią Muzeum Wsi Soce, umarła. Pani Zosia, gdy ktoś przyjedzie do muzeum stworzonego przez świętej pamięci córkę, jeśli tylko nogi pozwolą, oprowadza i opowiada. – Tut była stajnia. I córka moja, Tamara, tak to ładnie przerobiła, że powstało muzeum. I stare domy zachowała. Nagrody dostawała za swoją pracę. Zbierała stare przedmioty, kupowała. Niektóre kobiety przynosiły jej stare obrazy, hafty, ręczniki, ikony. Jak ja tu przychodzę, to jakbym w czasie się cofnęła. Jakbym widziała wieś sprzed lat, dawne Soce.

A to była wesoła i piękna wieś. Ze 350 osób w drewnianych domkach mieszkało. Wesoło śpiewali popołudniami, w sobotę tancewali. – Kobietki tkały, dzieci do strumienia biegały. Oj, jak było wesoło, oj, jak było. Praca też ciężka była na polu, przy sianie, krowach. Ale szczęśliwie się żyło i nikt nie narzekał...

Teraz z dawnej wsi została chyba tylko pani Zosia i jej dwie koleżanki, lat 93 i 95. Rzadko się widują, bo ciężko nogami, o kulach, dojść jedna do drugiej. – Teraz tut i przyjeżdżają z Warszawy, domy kupują, jak ktoś sprzeda. Bo i nie chcą za bardzo sprzedawać, bo to nasze! Ziemia i domy teraz tu drogie. Moje nowe sąsiadki to pani doktor i pani pisarka. Miłyje takie, przystaną, porozmawiają. I muzeum chętnie obejrzą. Nowe drzewa sadzą.

Więc nowe drzewa rosną. Nowi ludzie przyjeżdżają. Lecz za starą wsią tęskno. Bardzo tęskno. – Tut moja doma. Tut...•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

TAGI: