Co tam się stało?

Tomasz Rożek

|

GN 40/2022

publikacja 06.10.2022 00:00

Dwie nitki Gazociągu Północnego zostały uszkodzone. Nie wiadomo, kto tego dokonał, ale z całą pewnością nie było to proste zadanie. Po kilku dniach gaz przestał z rur wyciekać, ale to nie zamyka tematu.

Szwedzkie lotnictwo zauważyło na powierzchni Bałtyku miejsca, w których gaz z uszkodzonych gazociągów wydostawał się  na powierzchnię. Szwedzkie lotnictwo zauważyło na powierzchni Bałtyku miejsca, w których gaz z uszkodzonych gazociągów wydostawał się na powierzchnię.
HANDOUT /epa/pap

To się stało 26 i 27 września. Najpierw szwedzka, a potem duńska marynarka i lotnictwo zauważyły, że doszło do – jak to elegancko nazwano – rozszczelnienia dwóch rur wchodzących w skład Nord Stream, czyli Gazociągu Północnego. Dla przypomnienia – jest to połączenie, które z pominięciem szeregu europejskich krajów, w tym Polski, wybudowały Niemcy wraz z Rosją, by właśnie do Niemiec po dnie Bałtyku bezpośrednio dostarczać gaz z rosyjskich złóż.

Rura pierwsza, Nord Stream 1 (w której skład wchodziły dwie nitki rurociągu), działała od 2011 roku i przesyłano nią około 30 mld metrów sześciennych gazu rocznie. Nord Stream 2 (kolejne dwie nitki) to nowa instalacja, powstała w 2021 roku, która jednak nie została uruchomiona. Obydwie rury przebiegają niemal identyczną trasą, nieco różnią się tylko na początku, po stronie rosyjskiej. W obydwu gazociągach znajdował się gaz pod ciśnieniem, choć nie był on przesyłany. Nitka druga, ta nowa, była przygotowana do pełnej eksploatacji, a gaz w niej znajdował się z powodu testów (prób ciśnieniowych), które przeprowadzano. Gazociąg był gotowy, ale nigdy nie przesyłano nim gazu, bo wraz z eskalacją sytuacji na Ukrainie strona niemiecka nie zdecydowała się go uruchomić.

Zupełnie inaczej wyglądała sytuacja z dwiema nitkami pierwszej instalacji, czyli Nord Stream 1. Przez lata tłoczono nią gaz, ale wraz z eskalacją sytuacji na Ukrainie Rosjanie wstrzymali przesyłanie surowca do Niemiec. Chcieli w ten sposób wywrzeć presję na stronę niemiecką, której gospodarka była od rosyjskiego gazu całkowicie uzależniona. Instalacja była jednak wypełniona błękitnym paliwem pod ciśnieniem.

Eksplozje

26 i 27 września marynarki duńska i szwedzka poinformowały, że w pobliżu gazociągów miały miejsce silne podwodne eksplozje. Chwilę później okazało się, że uszkodzeniu uległy gazociągi Nord Stream. Jeden – ten starszy – został uszkodzony w dwóch miejscach, a nowy w jednym. Do uszkodzeń doszło na głębokości od 70 do 100 metrów. Duńczycy pokazali obrazy wzburzonej, jak gdyby pieniącej się wody Bałtyku w tych obszarach. Nord Stream 1 został uszkodzony w miejscu położonym na północny wschód od duńskiej wyspy Bornholm, z kolei Nord Stream 2 – na południowy wschód. Uszkodzenia pierwszej i drugiej instalacji dzieli od siebie kilkadziesiąt kilometrów. Pomiędzy nimi biegnie ważny dla Polski kabel łączący nasz kraj ze szwedzkim systemem energetycznym. Z kolei kilkadziesiąt kilometrów dalej przebiega nowo otwarty gazociąg Baltic Pipe, który łączy – przez Danię – nasz system gazowy ze złożami gazu norweskiego. To dzięki temu połączeniu Polska uniezależniła się od surowca pochodzącego z Rosji. Na razie nic nie wskazuje na to, że którekolwiek z ważnych dla naszego kraju połączeń zostało w wyniku podwodnych eksplozji uszkodzone.

Zaledwie kilka godzin po zarejestrowaniu przez stacje sejsmiczne podwodnych eksplozji szwedzkie lotnictwo poinformowało o zauważeniu na powierzchni Bałtyku miejsc, w których gaz wydostaje się na powierzchnię. Tym gazem był metan.

Konsekwencje

Metan jest gazem cieplarnianym, w o wiele większym stopniu niż dwutlenek węgla. Nie jest jednak trujący, jego wyciek nie spowoduje groźnej w skutkach katastrofy ekologicznej poza miejscem wydobywania się. Problemem w tym kontekście jest coś innego. Otóż Bałtyk jest na skraju katastrofy z powodu rdzewiejących na jego dnie beczek z bronią chemiczną z czasów II wojny światowej. Ich naruszenie – a do eksplozji doszło w pobliżu miejsc, w których beczki zalegają – jest nieporównywalnie groźniejsze dla środowiska niż emisja metanu.

Wpływ wycieku metanu na tempo zmian klimatu także jest niemal zerowy. W każdej chwili emitujemy do atmosfery tak duże ilości gazów cieplarnianych, że ten wyciek niewiele zmienia. Duńskie instytucje oszacowały, że ilość uwolnionego metanu jest porównywalna do mniej więcej jednej trzeciej rocznej emisji CO2 kraju takiego jak Dania. Dla wyjaśnienia warto dodać, że Dania należy do krajów, które emitują do atmosfery najmniej gazów cieplarnianych.

W niedzielę 2 października, a więc niecały tydzień po eksplozjach i rozszczelnieniu gazociągów, gaz z rur bałtyckich przestał być uwalniany. Jego niewielkie ilości mogą jeszcze w rurociągach zalegać, ale ciśnienie hydrostatyczne skutecznie je w nich zatrzymuje. Obie instalacje były wypełnione gazem, ale strona rosyjska nie tłoczyła do nich błękitnego paliwa, bo na drugim ich końcu, czyli po stronie niemieckiej, kurki były zakręcone. Uwolniony więc został tylko ten gaz, który wypełniał instalacje.

Kto to zrobił?

Gazociągi układane na dnie akwenów wodnych to bardzo solidne konstrukcje. Rury są konstruowane tak, by żadne przypadkowe zdarzenie ich nie uszkodziło. Gruba stal wzmacniana żelbetem, dodatkowe zabezpieczenia przy dnie… w skrócie: takie rury same nie pękają. A już tym bardziej nie w kilku miejscach równocześnie. Eksperci, nawet ci z Rosji, są zgodni, że to, co się stało, żadną miarą nie mogło być ani zbiegiem okoliczności, ani nieszczęśliwym wypadkiem. To mogło się zdarzyć tylko w wyniku sabotażu. Co do tego zgadzają się w zasadzie wszyscy. Gdy jednak zadać pytanie, kto tego sabotażu dokonał, pojawiają się zdania rozbieżne. Moskwa twierdzi, że eksplozja to sprawka Amerykanów i krajów europejskich (Władimir Putin w swoim przemówieniu mówił o Anglosasach). Z kolei eksperci europejscy i amerykańscy twierdzą, że sabotażu dokonała Moskwa, by pokazać Europie, że może jej zaszkodzić. Tę hipotezę umacnia to, o czym mówił od tygodni ukraiński wywiad – ostrzegał on, że strona rosyjska planuje jeszcze przed zimą sabotowanie europejskich instalacji krytycznych, szczególnie tych energetycznych. Póki nie zostaną przeprowadzone odpowiednie badania, nie będzie dowodów na uwiarygodnienie którejkolwiek z tych tez. I choć teraz dopiero (gdy gaz przestał się ulatniać) pojawia się szansa na zbadanie zniszczeń, nie ma pewności, że to doprowadzi do jakichkolwiek wniosków.

Podsumowując

Eksperci nie są zgodni nawet co do tego, w jaki sposób te gazociągi wysadzono. W pobliżu rurociągów nie zarejestrowano ruchu okrętów podwodnych ani nawodnych. To by wzmacniało hipotezę, że podczas budowy gazociągów – albo krótko po niej – obie rury zostały zaminowane. Przypomnijmy, że budowę prowadziły firmy rosyjskie. Inną możliwością jest przesłanie ładunków wybuchowych na specjalnych platformach poruszających się w środku gazociągu. Ale na to także nie ma dowodów. Jedno jest jednak pewne: takiego sabotażu nie mogła dokonać grupa terrorystów. Wysadzenie gazociągu kilkadziesiąt metrów pod wodą jest operacją na tyle skomplikowaną, że trzeba do niej użyć środków i narzędzi, którymi dysponują tylko odpowiednie służby państwowe.

Dwie rury Gazociągu Północnego są zniszczone i nie ma pewności, czy kiedykolwiek zostaną naprawione. Nie wiadomo, kto tego sabotażu dokonał. Metan, gaz, który znajdował się w rurach, w zasadzie w całości przedostał się już do atmosfery i choć jest on gazem silnie cieplarnianym, jego ilość nie była na tyle duża, by zauważalnie wpłynąć na zmianę klimatu. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.