Świat bez Rosji

Jacek Dziedzina

|

GN 40/2022

publikacja 06.10.2022 00:00

Rosja jest równie niebezpieczna, gdy odnosi sukcesy na wojnie, jak i wtedy, gdy zaczyna przegrywać. Ukraina, Europa i świat będą bezpieczniejsze dopiero wówczas, gdy Rosja przegra ostatecznie.

Propagandowy wiec poparcia dla Putina w Moskwie po ogłoszeniu aneksji czterech okupowanych obwodów na Ukrainie. Propagandowy wiec poparcia dla Putina w Moskwie po ogłoszeniu aneksji czterech okupowanych obwodów na Ukrainie.
YURI KOCHETKOV /epa/pap

Wojna w Ukrainie weszła w nową fazę, nie mniej groźną od poprzedniej. Ważą się losy pokoju w Europie i na świecie. Czy jest jakakolwiek – po ludzku – szansa na uniknięcie globalnego kataklizmu?

Zraniony niedźwiedź

Z nadzieją patrzyliśmy na zrzucane rosyjskie flagi w odbitym przez Ukraińców Łymanie w obwodzie donieckim. Chcemy wierzyć, że masowe ucieczki mobilizowanych na wojnę Rosjan to zapowiedź klęski Putina, a protesty w kaukaskim Dagestanie rozleją się na pozostałe republiki. Za propagandowy teatr dla rosyjskich elit uznaliśmy ceremonię podpisania dekretów o anektowaniu do Rosji czterech okupowanych obwodów ukraińskich… I można by tak jeszcze długo wymieniać wszystkie wydarzenia, które wielu komentatorów ośmieliły do ogłoszenia już praktycznie wygranej Ukrainy w tej wojnie.

Cały szkopuł w tym, że ewidentne problemy Rosjan na froncie i klęska pierwotnego planu Putina, zakładającego błyskawiczny podbój Ukrainy, nie przesądzają o losach tej wojny. Co gorsza, mogą popchnąć Putina do jeszcze bardziej szalonych kroków, z użyciem broni atomowej włącznie (podziwiam optymizm wszystkich, którzy takie zagrożenie uznają za całkowicie wykluczone). Mocno zraniony i rozwścieczony, ale nadal niepokonany ostatecznie niedźwiedź może wyrządzić jeszcze wiele szkód. Tyle tylko, że alternatywą dla osłabiania Rosji bynajmniej nie jest pójście z nią na kompromis, jakiekolwiek ustępstwa terytorialne czy „niedopuszczenie do upokorzenia”, jak postulował jeszcze niedawno prezydent Francji. Dziś już chyba wszyscy zdają sobie sprawę, że oddanie choćby koniuszka palca zawsze ośmielało Putina do jeszcze większej agresji. I z pewnością upadek Ukrainy stałby się zachętą do kolejnych podbojów. Nie zmieni tego również nawet możliwa wymiana władcy Kremla.

Przepis na pokój?

Alternatywą jest wyłącznie całkowita klęska Rosji – w wymiarze militarnym i prawdopodobnie również w wymiarze egzystencjalnym. Mówiąc wprost: Ukraina i Europa nie zaznają spokoju, dopóki Rosja będzie miała jakiekolwiek zdolności do odbudowy swojego potencjału militarnego i dopóki państwo rosyjskie w obecnym kształcie będzie istniało. Choć trudno sobie dziś wyobrazić taki scenariusz, to jeśli chcemy w ogóle myśleć o spokojnej przyszłości w Europie, zacznijmy przynajmniej marzyć o świecie bez Federacji Rosyjskiej, a co najwyżej z małym państwem rosyjskim – zdemilitaryzowanym i objętym międzynarodową kontrolą oraz stopniowym niszczeniem jego arsenału nuklearnego (również w pozostałych częściach dawnego związku). Rozbicie tak potężnej federacji na małe państewka może oczywiście generować zupełnie nowe konflikty, walkę o dominację i całą paletę innych problemów, ale na razie wiadomo tylko o problemach i zagrożeniach, jakie stwarza Rosja w obecnym kształcie. Czy ostatnie wydarzenia pozwalają wierzyć, że ta utopijna na pierwszy rzut oka wizja może stać się rzeczywistością?

Bunt na Kaukazie

„Dlaczego zabieracie nasze dzieci na wojnę? Czy Rosja została napadnięta? Nie, to Rosja napadła na Ukrainę!”. Te słowa wykrzyczały w twarz wojskowym matki i żony mężczyzn wezwanych do komisji poborowych w Dagestanie, republice kaukaskiej wchodzącej w skład Federacji Rosyjskiej. Światowe media obiegły nagrania z burzliwych demonstracji, jakie przetoczyły się w wielu miastach Dagestanu. Do nieco mniej gwałtownych protestów doszło w innej republice, Buriacji, z której dotąd pochodziło najwięcej rekrutów w pierwszych dwóch fazach wojny. W Inguszetii stronę poborowych wzięli nawet urzędnicy, którzy wysyłali dziesięciokrotnie mniej wezwań, niż wynikało to z wytycznych z Moskwy. Jeszcze dalej, choć z zupełnie innych powodów, posunął się Ramzan Kadyrow, który odmówił jakiejkolwiek rekrutacji spośród Czeczenów – tu akurat wywołało to zdziwienie, bo czeczeński przywódca uchodzi za najwierniejszego Putinowi lidera kaukaskich republik. Łatwo to jednak wytłumaczyć: po pierwsze jego ludzie w pierwszej fazie wojny mocno zasilali szeregi rosyjskiej armii, więc teraz uznał, że pora na innych. Jakby na potwierdzenie wysłał swoich żołnierzy… właśnie do Dagestanu, by pomóc Moskwie w mobilizacji niepokornych.

Gra na rozbicie

To wszystko pokazuje, że poza małymi wyjątkami nie ma na razie mowy o powszechnym zrywie republik przeciwko Moskwie. Wprawdzie prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski wygłosił orędzie, skierowane do nierosyjskich narodów Federacji Rosyjskiej, aby masowo protestowały przeciwko mobilizacji; wprawdzie zrobił to na tle wizerunku wodza, który w XIX wieku walczył o niezależność Dagestanu od Rosji (tu kolejny ukłon wobec sztabu Zełenskiego za trafne odwoływanie się do symboliki rozumianej przez adresatów). Mimo wszystko ciągle za wcześnie, by mówić o silnym przebudzeniu narodów w Rosji. Ale jest również jasne, że i Zełenski, i jego sojusznicy z Zachodu rozpoczęli już proces, który ma zaowocować faktycznym rozpadem Federacji Rosyjskiej. Zarówno bowiem w Kijowie, jak i w Londynie i Waszyngtonie dobrze wiedzą (a w Berlinie i Paryżu mogą się zacząć tego w końcu uczyć), że nawet rozbicie wojsk rosyjskich na Ukrainie i odbicie w całości wschodnich i południowych obwodów okupowanych nie rozwiąże problemu z Rosją. Gra toczy się naprawdę o rozbicie imperium zła, jakim jest Federacja Rosyjska, wierna spadkobierczyni ZSRR.

Kadyrow za Putina?

O tym, że Putin nie zamierza składać broni, mogą świadczyć wydarzenia wokół czterech obwodów ukraińskich – donieckiego, ługańskiego, chersońskiego i zaporoskiego. Z jednej strony nielegalne referenda, które na tych terenach przeprowadziły władze okupacyjne, a następnie ogłoszone na Kremlu włączenie ich do Rosji miały być pokazem siły przed własnymi obywatelami, a jeszcze bardziej przed rosyjskimi elitami, zaniepokojonymi skalą klęski na froncie. Z pewnością chodziło również o wykorzystanie tego do podbicia stawki wobec Zachodu wspierającego Ukrainę: atak na Rosję spotka się z użyciem wszystkich dostępnych środków, w tym również broni jądrowej. A skoro anektowane obwody Putin uznaje za Rosję, wszelkie działania na tych terenach przeciwko wojskom rosyjskim „zmuszają” Moskwę do sięgnięcia po ostateczne środki. Jest w tym równocześnie dużo farsy, jak i realnej groźby. Farsy, bo „anektowane” terytoria tylko w części znajdują się pod kontrolą rosyjską, a wspomniany sukces Ukraińców w Łymanie mocno komplikuje Rosjanom dostawę broni na tym odcinku. Jednocześnie trzeba przyznać, że Putinowi zależy najbardziej na utrzymaniu kontroli w obwodach chersońskim i zaporoskim; zarazem za klęskę w obwodzie donieckim wspomniany Ramzan Kadyrow mocno obwinia rosyjskich generałów i pośrednio samego Putina. Czeczeński przywódca również otwarcie wzywa do użycia taktycznej broni atomowej w celu przełamania ostatnich niepowodzeń. Nie ma wątpliwości, że gdyby doszło do udanego zamachu na Putina, a stery przejęliby jeszcze bardziej radykalni zwolennicy podboju Ukrainy, to Kadyrow miałby spore szanse stać się ich kandydatem na następcę obecnego prezydenta. A wtedy użycie nawet broni jądrowej – ze wszystkimi etapami decyzyjnymi, które poprzedzają odpalenie pocisków – jest jak najbardziej realne.

Optymizm nierealistyczny

To wszystko brzmi mało optymistycznie. Ale w tym właśnie sęk, że autorzy optymistycznych scenariuszy rozwoju sytuacji popełniają jeden zasadniczy błąd: z faktu, że coś wydaje się szalone i niemal niemożliwe, wyciągają wniosek, że ani Putin, ani jego następca tego nie zrobią. Błąd optymistów na Zachodzie polega – kolejny raz – na tym, iż nadal nie przyjmują oni do wiadomości, że Rosja nie podejmuje agresywnych działań dopiero wtedy, gdy warunki do tego są podręcznikowo sprzyjające i analitycy na Zachodzie zgodnie mówią o możliwym uderzeniu, ale wtedy, gdy wola władcy Kremla i jego otoczenia dojrzewa do podjęcia decyzji. Popatrzmy zresztą, jakie słowa z ust naprawdę poważnych osób – polityków, dyplomatów, analityków, ekspertów wojskowych – padały na krótko i na nieco dłużej przed rosyjską agresją, rozpoczętą 24 lutego. Podaję tylko daty, bez nazwisk, bo nie chodzi o wykazywanie komuś błędu, tylko o wskazanie, że i dzisiaj błędne jest założenie, że niemożliwe jest coś, co wydaje się zbyt szalone: „Zmasowany atak rosyjskich wojsk na Ukrainę jest mało prawdopodobny” (1 lutego 2022). „Żadnej wojny nie będzie. Bo to irracjonalne. Bo Rosja musiałaby taką wojnę przegrać, nawet jeśli jej armia istotnie byłaby silna, bojowa, nowoczesna i dość bitna, by zdobyć Kijów z marszu w kilka dni. Ta wojna, w długim okresie, po prostu musiałaby się skończyć dla Kremla blamażem” (22 stycznia 2022). „Nord Stream 2 daje Zachodowi przewagę nad Rosją, ponieważ prezydent Putin jest zainteresowany przepływem gazu. Jest bardzo mało prawdopodobne, że Rosjanie zaatakują Ukrainę” (grudzień 2021). „Rosja nie zaatakuje Ukrainy, Putin nie jest samobójcą” (marzec 2021). „W razie ataku na Ukrainę Rosji przyszłoby się borykać z regresem ekonomicznym i izolacją międzynarodową. I nawet jeśli NATO nie wyśle swoich żołnierzy, Putin musiałby się mierzyć z całym światem, a wie, że takiej wojny nie wygra” (grudzień 2021).

Zatrzymać szaleństwo

Jak dzisiaj brzmią te i podobne mądrości sprzed paru miesięcy czy roku? Tu nie chodzi o straszenie wojną i jeszcze większymi jej rozmiarami. Chodzi wyłącznie o to, by nasz optymizm nie opierał się na argumentach w rodzaju: „Putin nie jest samobójcą” i „Putin wie, że takiej wojny nie wygra”. Jak dotąd, od ponad pół roku, Putin tej wojny wprawdzie nie wygrywa, ale to jednak on i jego wojska zamieniły sporą część Ukrainy w spaloną ziemię, zroszoną krwią i zalaną łzami. To może i jest samobójcza dla samego Putina wojna, ale… ona ciągle trwa. Jedyną gwarancję pozbawienia Rosji zdolności do agresji dawałoby całkowite jej pokonanie i likwidacja Federacji Rosyjskiej. Oczywiście to łatwiej napisać niż wykonać i konia z rzędem temu, kto wie, jak to zrobić w obecnej sytuacji. I czy jest to wykonalne bez ryzyka wybuchu globalnego konfliktu. Bo czy jest w Rosji jakakolwiek siła, która byłaby w stanie bez walki poddać się i zrezygnować z imperialnych ambicji? Sytuacja jest zatem groźna, bo nawet przegrywająca Rosja nadal stwarza zagrożenie. Zagrożenie może osłabnąć, gdy przestanie istnieć Federacja Rosyjska. Tę mogą rozbić tworzące ją narody. Na to jednak szybko się nie zanosi. Czy to oznacza, że wojna światowa w pełnym wymiarze jest nieunikniona? Czy tylko wtedy Rosja może ostatecznie zostać pokonana, a sąsiednie narody odetchnąć z ulgą? Możliwe, o ile cała ludzkość zdołałaby tę wojnę przetrwać (co w przypadku użycia broni jądrowej jest mocno wątpliwe), a zwycięzcą okazałby się rzeczywiście Zachód. Tylko jaką cenę po drodze zapłaciłyby za to wszystkie narody pod słońcem? Znaleźliśmy się na skraju jakiegoś niewyobrażalnego szaleństwa. Możliwości analityczne raczej się wyczerpują. Pozostaje potężna, choć chyba za słabo używana broń ludzi wierzących – żarliwa modlitwa o pokój. Bo chyba już tylko cud, przecież możliwy, może zatrzymać to szaleństwo. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.