Nie modlił się. Sam był modlitwą

Marcin Jakimowicz

|

GN 39/2022

publikacja 29.09.2022 00:00

Świat uczynił z niego niegroźnego dziwaka i marzyciela gawędzącego z ptaszkami. Tymczasem był to mistyk i stygmatyk, który powtarzał: „Pan dał mi rozpocząć życie pokuty”.

Nie modlił się. Sam był modlitwą Klasztor ojców bernardynów w Leżajsku. Fresk przedstawia świętego Franciszka, który zdejmuje z krzyża ciało Chrystusa. Henryk Przondziono / Foto Gość

Na początku było słowo. Popłynęło z krzyża. Francesco Bernardone miał 25 lat i za sobą swawolne życie lekkoducha. W 1206 roku w maleńkim umbryjskim kościółku św. Damiana padł na kolana przed ­XII-wieczną ikoną Ukrzyżowanego. Usłyszał: „Idź i napraw mój Kościół, który jest w ruinie!”. Te słowa były wstrząsem, drogowskazem, zapoczątkowały drogę pokuty, którą zaczął praktykować Biedaczyna z Asyżu.

Nie znał sformułowania „poprawność polityczna”. Bez owijania w bawełnę mawiał o sobie simplex et idiota – prosty i niewykształcony. Płonął. Gdyby tak nie było, nie zgromadziłby wokół siebie… pięciu tysięcy ludzi, którzy porzucili domy, by ruszyć w nieznane. Tylu mężczyzn przybyło pod Asyż na pierwszą Kapitułę Namiotów, a ponieważ liczba mieszkańców miasta w Umbrii wynosiła nieco ponad dwa tysiące, wokół Porcjunkuli wyrosło wielkie, tętniące życiem miasteczko. Tomasz z Celano opisywał początki wspólnoty franciszkanów, nazywanych „Pokutnikami z Asyżu”: „Gdy wzgardzili wszystkim, co ziemskie, i wyzbyli się miłości własnej, uczucie swej miłości zwrócili ku wspólnocie, poświęcali samych siebie, aby zaradzić potrzebom braci. Pragnęli się zbierać, z przyjemnością przebywali razem, z przykrością znosili rozłąkę, z goryczą rozstanie, z bólem odejście”.

Franciszek znikał na całe noce, by przebywać twarzą w twarz z Tym, który odezwał się do niego z krzyża San Damiano, a co pewien czas zamykał się w ciszy pustelni. Tomasz z Celano, pisząc o jego modlitwie, podsumował: „Nie był tylko osobą modlącą się, ale… sam stał się modlitwą”.

Określał siebie jako „najmniejszego”, o Bogu najczęściej mówił: „Najwyższy”. Tak zwracał się do Niego w słynnej „Pieśni słonecznej”.

Gdy odziany w łachmany padł na kolana przed najpotężniejszym człowiekiem Europy, prosząc o zatwierdzenie Reguły, Innocenty III miał rzucić: „Bracie, idź raczej do świń, do których macie więcej podobieństwa niż do ludzi. Wytarzaj się razem z nimi w gnoju, a gdy zostaniesz już ustanowiony ich kaznodzieją, możesz wtedy wyłożyć ich regułę”. Porażające słowa. Cios z serca Kościoła, który Franciszek tak ukochał. Ogromna lekcja pokory. Biedaczyna poszedł do świń, a gdy po raz drugi stanął przed papieżem („Panie, uczyniłem, co mi nakazałeś. Posłuchaj teraz mojej prośby”), Innocenty III zatwierdził franciszkańską Regułę.

– Gdy Franciszek napisał Regułę, podeszła do niego delegacja braci, która oznajmiła: „Piszesz to wyłącznie dla siebie, my nie będziemy tego zachowywać” – opowiada ojciec Lech Dorobczyński, proboszcz franciszkańskiej parafii w Warszawie. – Patowa sytuacja. Franciszek wzdycha: „Jezu, mówiłem Ci, że tak będzie”. I wówczas – to pobożna tradycja, ale mocno pielęgnowana w zakonie – na drzewie objawia się sam Chrystus i mówi: „Nic, co jest w Regule, nie jest z ciebie, ale ze Mnie”. Bracia odchodzą zawstydzeni”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

TAGI: