„Johnny” i inni

Edward Kabiesz

|

GN 38/2022

publikacja 22.09.2022 00:00

Samozadowolenie organizatorów 47. Festiwalu Filmów Fabularnych Gdynia 2022 nie znalazło pokrycia w rzeczywistości.

Konferencja prasowa  po pokazie „Broad Peak”. Macieja Berbekę zagrał w filmie Ireneusz Czop. Konferencja prasowa po pokazie „Broad Peak”. Macieja Berbekę zagrał w filmie Ireneusz Czop.
henryk przondziono /foto gość

Zdaniem organizatorów festiwalu filmowego w Gdyni poziom całorocznej polskiej produkcji filmowej był wyjątkowo wysoki. Zobaczymy, czy przełoży się to na frekwencję w kinach, która w tym roku, jeśli chodzi o polskie produkcje, była bardzo niska. Po obejrzeniu konkursowych produkcji obawiam się, że taka tendencja się utrzyma. Komisja kwalifikacyjna wybrała do konkursu początkowo 16 tytułów, później jednak komitet organizacyjny dołączył, jak podano w komunikacie, „w związku z bardzo wysokim poziomem artystycznym zgłoszonych filmów” cztery dodatkowe. Wśród nich był „Johnny” Daniela Jaroszka, którego bohaterem jest ks. Jan Kaczkowski. W programie rzeczywiście znalazło się kilka wartościowych od strony artystycznej produkcji, ale tylko nieliczne mogą zainteresować szerszą widownię. Zabrakło kompletnie sprawnie zrealizowanych filmów rozrywkowych, w tym komedii i filmów z gatunku kina sensacyjnego.

W cieniu wojny

Przedstawiony na otwarcie festiwalu i wyróżniony pięcioma nagrodami, w tym za reżyserię, „Orzeł. Ostatni patrol” Jacka Bławuta opowiada historię – a właściwie wersję, która wydała się reżyserowi najbardziej prawdopodobna – ostatniego rejsu legendarnego okrętu podwodnego. Zrealizowany z rozmachem film imponuje znakomitą scenografią, efektami specjalnymi i dźwiękiem, ale od strony dramaturgii nieco zawodzi. Pierwsza część jest nużąca, reżyserowi nie udało się zbudować napięcia i emocji. Charakterystyka postaci jest zdawkowa, właściwie niczego poza banalnymi szczegółami nie dowiadujemy się o bohaterach. Widz nie zawsze jest też w stanie zrozumieć wydawane przez dowódcę okrętu komendy. Później jest znacznie lepiej, znakomicie oddana została klaustrofobiczna atmosfera panująca na okręcie w chwilach zagrożenia.

Z trzech filmów sięgających do czasów II wojny światowej w dwóch bohaterami byli Żydzi. Film „Orlęta. Grodno ’39” Krzysztofa Łukaszewicza wypełnił białą plamę w polskim kinie, jaką była sowiecka agresja na Polskę w 1939 roku. Przedstawia historię obrony Grodna z punktu widzenia dziecka. Opowiadając o mało znanym epizodzie wojny, reżyser przedstawił ją z perspektywy żydowskiego chłopca. Podjął też, jako pierwszy polski reżyser, temat agenturalnej działalności żydowskich komunistów. Drugi obraz z tej serii jest dziełem Michała Kwiecińskiego, który zekranizował krótką powieść Leopolda Tyrmanda „Filip”. Pisarz wykorzystał swoje doświadczenia z czasów wojny. Tyrmand, znany w PRL-u ze swobodnego stylu życia i raczej liberalnych poglądów, po wyjeździe do Stanów Zjednoczonych stał się konserwatystą. Walczył z amerykańską lewicą, ostro piętnował tamtejsze ruchy kontestacyjne, uważając, że zagrażają wartościom konserwatywnym. Filip, bohater książki i filmu, jest Żydem, który traci w getcie najbliższych. Ucieka z Warszawy, podaje się za Francuza i ląduje we frankfurckiej kawiarni jako kelner. Wydaje się, że jest cynikiem i egoistą skoncentrowanym wyłącznie na przetrwaniu wojny. Nienawidzi Niemców i w sposób dość osobliwy toczy z nimi walkę, uwodząc niemieckie kobiety. Jest tak do czasu, kiedy sytuacja zmusza go do desperackich czynów. Zarówno „Orlęta. Grodno ’39”, jak i zdobywca Srebrnych Lwów „Filip”, kompletnie różne stylistycznie, pokazują II wojnę światową z zupełnie innej perspektywy niż realizowane do tej pory.

Nie poddawać się

„Johnny” i „Śubuk” to dwa obrazy, które zasługują na uwagę zarówno ze względu na temat, jak i sprawność realizacji. „Johnny” Daniela Jaroszka to jeden z nielicznych polskich filmów, którego pozytywnym bohaterem jest ksiądz. Nie przedstawia pełnej biografii charyzmatycznego kapłana, jakim był ks. Jan Kaczkowski – koncentruje się tylko na jej fragmencie związanym z budową i działalnością hospicjum w Pucku. Dzięki doskonałej kreacji Dawida Ogrodnika w roli tytułowej i Piotra Trojana w roli Patryka Galewskiego, przestępcy, któremu kapłan dał szansę zmiany swojego życia, produkcja przedstawia niezwykle wiarygodny portret człowieka wiary, który żyje Ewangelią i który staje się wzorem dla innych. Doskonale została też oddana przemiana, jaka zachodzi w postawie wielokrotnego recydywisty, mającego z nakazu sądu przez jakiś czas pracować w hospicjum. Zawodzi jednak ścieżka muzyczna, a ckliwa piosenka na końcu jest po prostu nieznośna w kontekście opowiadanych wydarzeń. Myślę, że ten obraz może mieć szansę u widzów. Spodobał się też festiwalowej publiczności, która przyznała mu swoją nagrodę.

Z kolei bohaterka filmu „Śubuk” Jacka Lusińskiego walczy z systemem, który ludziom dotkniętym jakąś formą niesprawności nie pomaga niestety włączyć się w nurt normalnego życia. Film porusza także problem aborcji. Akcja rozgrywa się niedługo przed upadkiem komunizmu, a jego bohaterką jest Marysia, młoda dziewczyna, która zachodzi w ciążę ze swoim chłopakiem, milicjantem. Mężczyzna chce, by dokonała aborcji, ale starsza i mocno wierząca siostra Marysi oferuje jej pomoc w wychowaniu dziecka. Ostatecznie dziewczyna rodzi dziecko, ale z czasem okazuje się, że chłopczyk nie rozwija się normalnie, nie nawiązuje kontaktu z otoczeniem, a jedyne słowo, jakie wypowiada, to tytułowe „śubuk”. Dramatyczne wydarzenia sprawiają, że Marysia musi sama wychowywać dziecko. Nie poddaje się jednak i podejmuje walkę mającą na celu zapewnienie pomocy odpowiednich instytucji swojemu wychowankowi, ale też innym dzieciom oraz rodzinom znajdującym się w podobnej sytuacji.

Z kolei wyróżnione przez jury „Strzępy” Beaty Dziadowicz utrzymane są w innej tonacji. To niezwykle przejmująca opowieść o rodzinie postawionej w godzinie próby, kiedy jeden z jej członków zostaje dotknięty straszliwą chorobą. Nagroda dla Grzegorza Przybyła za rolę Gerarda jest jak najbardziej zasłużona.

Milczące imigrantki

Główną nagrodę festiwalu, Złote Lwy, przyznano filmowi Agnieszki Smoczyńskiej „Silence Twins”. Od czasów koszmarnej produkcji, jaką były „Córki dancingu”, reżyserka znacznie rozwinęła swoje umiejętności warsztatowe, czego przykładem jest „Fuga” z 2018 roku, a teraz „Silence Twins” (w polskim tłumaczeniu „Milczące bliźniaczki)”. Była to druga, obok „Infinite Storm” Szumowskiej, produkcja na festiwalu nakręcona w angielskiej wersji językowej z polskimi napisami. Podobnie jak w „Fudze” autorka podjęła temat ludzi, którzy z różnych powodów nie potrafią, czy też nie chcą nawiązać kontaktu z otoczeniem i bliskimi. W filmie zagrali angielscy aktorzy, a w rolach dorosłych bliźniaczek wystąpiły Letitia Wright i Tamara Lawranc. Oparta na faktach historia opowiada o losach June i Jennifer Gibbons, które mając osiem lat, zamknęły się w swoim świecie. Próby wielu specjalistów, którzy starali się im pomóc, były bezowocne. Dziewczynki rozmawiały tylko ze sobą, z biegiem czasu ich izolacja pogłębiała się, a działania stały się niebezpieczne. Filmowi brakuje jednak reżyserskiej dyscypliny, bo powtarzające się na różne sposoby obrazy wyobcowania stają się nużące. Natomiast uwagę przykuwają świetnie zrealizowane sekwencje animowane, które stanowią próbę przedstawienia świata wewnętrznego bohaterek. Na pytanie, czy obraz ma jakiś związek z polskimi problemami, odpowiedziała w czasie gali wręczania nagród reżyserka. Stwierdziła, że jest to m.in. film „o wykluczeniu czarnoskórych dziewczyn w Walii w latach 70. XX wieku… Nasze bohaterki, niesamowite dziewczyny June i Jennifer Gibbons, były imigrantkami. W naszym kraju też dzielimy imigrantów na lepszych i gorszych ze względu na pochodzenie i kolor skóry”.

W czasie festiwalu obejrzeliśmy wiele filmów kurczowo trzymających się rzeczywistości. W większości są to dzieła kameralne, ale przecież są, czy może byli twórcy, którzy potrafili tej przyziemnej realności nadać głębszy sens, czasem metafizyczny. Ciekawe, że ta sztuka udała się właściwie tylko Małgorzacie Szumowskiej filmem „Infinite Storm”. To produkcja oparta na faktach. Jej bohaterka, Pam, jest pielęgniarką i górską przewodniczką, która wybiera się na wycieczkę w góry. Tam zaskakuje ją burza. Odkrywa na śniegu ślady osoby, która poszła w kierunku szczytu. Zdając sobie sprawę z tego, że nieznany turysta nie ma szans na przeżycie, postanawia go odszukać. Walka o przetrwanie wbrew wszelkim okolicznościom nabiera wprost metafizycznego charakteru. To także film o śmierci, przeżywaniu żałoby, bólu i tęsknocie za czymś, co istnieje poza horyzontem i ludzkim doświadczeniem. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.