Wejście smoka

Jacek Dziedzina

|

GN 38/2022

publikacja 22.09.2022 00:00

Czy Europa stanie się chińską kolonią? Państwo Środka od lat dokonuje aksamitnego podboju Starego Kontynentu. Polska nie jest wyjątkiem.

Wejście smoka istockphoto

Dlaczego Chińczycy finansują budowę szybkiej kolei z Budapesztu do Belgradu, skoro inwestycja może zwrócić się – w sensie finansowym – najwcześniej za 2500 lat? Na co chińskim komunistom sieć Instytutów Konfucjusza na europejskich uniwersytetach? I dlaczego Polska prześcigała się z Serbią w pompie, z jaką podejmowano chińskie samoloty z pomocą w czasie pandemii?

Pragmatyczna naiwność

O ekspansji Chin w Afryce czy na Bliskim Wschodzie napisano już wiele analiz. Również na łamach GN od lat próbujemy przyglądać się kolejnym aktom poszerzania wpływów Chin w świecie. Z jakiegoś powodu podobne działania w Europie pozostają pewnym tabu. Być może wynika to z niedowierzania, że „najlepsze do życia miejsce na ziemi” mogłoby dać się uwieść chińskiemu smokowi? A może z przekonania, że kontynent, z którego część państw sama przez wieki podbijała obce ziemie i utrzymywała swoje kolonie, nie mógłby sam stać się czyjąś kolonią? Powód jest prawdopodobnie prostszy: chińska ekspansja jest atrakcyjna i daje europejskim elitom poczucie, że zawierają korzystne dla obu stron umowy czysto biznesowe. A nawet jeśli ocierające się o politykę, to i tak przynoszące wymierne korzyści. Jest w tej uległości wobec uwodzącej siły Chin mieszanka pragmatyzmu i naiwności. Pragmatyzmu, bo – po pierwsze – na próbę bojkotu Państwa Środka w międzynarodowych stosunkach gospodarczych nie mogą sobie pozwolić w pełni nawet Stany Zjednoczone, a co dopiero o wiele mniejsze gospodarki, w tym europejskie; po drugie – bo zacieśnianie relacji z Pekinem jest traktowane jako szukanie alternatywy w przypadku załamania się mocarstwowej pozycji USA (a to jest priorytet Chińczyków). Ta „pragmatyczna uległość” jest zarazem naznaczona pewną naiwnością, bo nie wszyscy chcą lub potrafią zrozumieć, że dla komunistycznych Chin każdy deal jest polityką – obliczoną na dziesiątki, a nawet setki lat do przodu. I że w takiej perspektywie czasu Europa nie jest traktowana jako partner Chin, ale docelowy wasal.

To się nie zwróci?

Świetną pracę w zakresie dokumentowania tego procesu wykonała m.in. polska dziennikarka Sylwia Czubkowska, której książka „Chińczycy trzymają nas mocno” przynosi wiele nowych tropów i wyjaśnień. Autorce udało się na konkretnych przykładach pokazać mechanizmy, za pomocą których Chińczycy wabią Europejczyków, a to pieniędzmi, a to dostępem do swoich technologii i ogromnego rynku zbytu. Niezwykły jest opis procesu, który pozwolił Chińczykom już przejąć liczne fabryki, media i uznane europejskie marki przemysłu motoryzacyjnego. Nie bez znaczenia w całym tym systemowym i zaplanowanym procesie jest korumpowanie władz praktycznie wszystkich szczebli oraz umiejętne sterowanie kampaniami prowadzonymi przez wynajęte agencje PR. Kupowanie polityków, naukowców i celebrytów to również część tej przemyślanej strategii. To wszystko stanowi grunt pod m.in. wchodzenie na europejski rynek ze swoimi produktami i technologiami, które z kolei służą nierzadko do pozyskiwania na nasz temat wszelkich możliwych danych.

Sylwia Czubkowska kojarzy pewne symboliczne znaki i wydarzenia z konkretnymi, celowymi działaniami. Tak jak to, że w Budapeszcie niemal naprzeciw węgierskiego ministerstwa finansów znajduje się budynek Bank of China. Przypadek? Być może tak. Ale tak się składa, że ów przypadek zbiega się z faktem wyboru przez węgierski rząd właśnie tego banku jako pożyczkodawcy na budowę szybkiej kolei Budapeszt–Belgrad. Pytanie, jakie sobie wszyscy zadają, brzmi: po co Chińczykom inwestycja, która w wymiarze finansowym ma szansę zwrócić się za ponad 2 tys. lat? Takie wyliczenia zamieścił Nick Miller w tekście w „The Sydney Morning Herald” pod znaczącym tytułem: „Dlaczego oni dają nam pieniądze?”. Chińczycy rozumieją, że zwrot inwestycji to nie tylko wymiar finansowy. Pożyczki i inne formy inwestowania w różne projekty od Bałtyku do Morza Czarnego mają cel przewyższający prosty rachunek ekonomiczny.

Czeski ślad

Ekspansja Chin w Europie to wielowymiarowe i wielokierunkowe działanie. Jedną z metod jest wchodzenie tylnymi drzwiami na polityczne salony. Sylwia Czubkowska przypomina historię Ye Jianminga, chińskiego przedsiębiorcy, który parę lat temu, ku zaskoczeniu wszystkich, stał się… doradcą prezydenta Czech Miloša Zemana. Naftowy potentat, który w Chinach jako 20-latek kupił akcje naftowe i w ciągu zaledwie 2 lat stał się właścicielem imperium o wartości blisko 45 mld dolarów, w pewnym momencie zniknął bez śladu, a po paru latach, w 2015 roku, nagle pojawił się w Czechach. Jego chińskie imperium było już powiązane z rządem w Pekinie, a w Czechach szybko stało się sprawnym narzędziem lobbingu. Bohater tej historii nie tylko kupił najstarszy czeski klub piłkarski (Slavia Praha) i większościowy udział w jednym z browarów, ale też zaczął wykupywać udziały w przemyśle lotniczym, wydawniczym, aż wreszcie w sektorze bankowym. Problem polega na tym, że większość tych inwestycji nie była opłacalna dla firmy energetycznej, którą prowadził Jianming, za to stały się one trampoliną do zatrudnienia go jako specjalnego doradcy wyjątkowo prochińskiego prezydenta Czech. W Pekinie przyjęto ten fakt z radością, tymczasem w Czechach media zaczęły lustrować tajemniczego Chińczyka. Okazało się, że trudno wskazać jasne źródła jego bogactwa. Prezydent Czech jednak zatrudnił tego Chińczyka bez poświadczenia bezpieczeństwa wydanego przez służby – jak zapewnia autorkę książki czeski senator Pavel Fischer.

Bramy do Europy

To tylko jeden z dziesiątków przykładów tworzenia przez Pekin siatki układów i zależności, które torują drogę chińskiej ekspansji gospodarczej w Europie. Chiny robią to m.in. przez wielkie koncerny, które wchodzą na rynek europejski, oferując finansowanie i technologie, często wykorzystując słabość państwa do przejęcia jego największych bogactw i gałęzi gospodarki. Tak było m.in. z Grecją, która przeżywała swoje upokorzenie w strefie euro i wobec wierzycieli z Niemiec i innych krajów zachodnich. To wtedy Chińczycy przejęli, za zgodą władz w Atenach, port w Pireusie. Miał to być punkt zwrotny w tworzonym przez Pekin nowym Jedwabnym Szlaku – przez Pireus miały trafiać towary do Europy. Podobne zacieśnianie relacji z Chinami było realizowane przez Polskę – zwłaszcza w okresie rządów PiS i na początku prezydentury Andrzeja Dudy, który w 2016 roku powiedział chińskiemu przywódcy Xi Jinpingowi, że „Polska stanie się dla Chin bramą do Europy”. Od razu pojawił się zgrzyt w relacjach z USA – właśnie pod wpływem Waszyngtonu początkowy entuzjazm Warszawy dla udziału w chińskim projekcie Jedwabnego Szlaku musiał ustąpić amerykańskiemu szantażowi: albo my, albo oni. A że Polska całą swoją politykę bezpieczeństwa oparła na amerykańskich gwarancjach, musiała dokonać wyboru. Na razie wygląda to raczej jak próba stania w rozkroku i ostrożnego wąchania terenu. Może poza jednym przypadkiem – gdy w kwietniu 2020 roku, w samym środku pandemicznej niewiadomej, chińską dostawę maseczek i innych środków witał na lotnisku z wielką pompą sam premier Morawiecki.

Pułapka kredytowa

Przykłady chińskiej ekspansji w Europie można mnożyć. To m.in. wspomniane Instytuty Konfucjusza na wielu uczelniach europejskich, działające często w ramach innych instytutów. To tzw. Akademie Huawai – chiński potentat telekomunikacyjny wszedł mocno w środowiska naukowe w całej Europie. W Polsce Akademie Huawai powstały m.in. na Politechnice Warszawskiej czy krakowskiej AGH. Nie bez znaczenia jest także polityka chińska stawiająca na finansowanie agencji, które wysyłają młodych Chińczyków na studia do Europy. Nie dlatego, że w Chinach brakuje dobrych uczelni, przeciwnie, jest ich dużo, ale jest też więcej chętnych, więc część studentów kieruje się do Europy. Oznacza to dla nich wykonywanie konkretnej pracy dla swojego państwa.

Nie ma wątpliwości, że bez wielu miliardów dolarów, jakie płyną z Chin do Europy w ramach pożyczek, nie powstałoby wiele inwestycji, jak mosty, tunele, drogi, koleje, porty. Problem w tym, że jest drugie dno tego uzależnienia. Dostrzega to autorka wspomnianej książki: „Te inwestycje to tak naprawdę dług zaciągnięty w wielkich kontrolowanych przez państwo bankach chińskich. To Chiny decydują, co się stanie, jeśli pożyczki nie zostaną spłacone albo jeśli się pojawią problemy z realizacją tak sfinansowanej inwestycji (…). Wystarczą ustępstwa gospodarcze lub polityczne ze strony kredytobiorcy, by pieniądze płynęły dalej. I choć model tej pułapki kredytowej jest już szeroko znany, to i tak wpadają w niego kolejne państwa, których rządy pragną szybkich i dużych sukcesów inwestycyjnych”. Nie ma wątpliwości, że Europa jest bardzo podatna na chińskie pokusy szybkich inwestycji. Nawet jeśli wszyscy wiedzą, że na końcu tej drogi cała Europa może stać się chińską kolonią. Jedną z wielu. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.