Wojna dwóch światów

GN 37/2022

publikacja 15.09.2022 00:00

O globalnym wymiarze wojny w Ukrainie i dwóch rywalizujących o dominację na świecie blokach państw mówi dyrektor Centrum Europejskiego Uniwersytetu Warszawskiego dr hab. Kamil Zajączkowski.

Wojna dwóch światów Tomasz Gołąb /Foto Gość

Bogumił Łoziński: Czy wojna w Ukrainie, mimo że toczy się na obszarze jednego państwa, ma charakter globalny?

Kamil Zajączkowski:
Od początku tego konfliktu podkreślam, że wojna w Ukrainie nie jest ani konfliktem lokalnym, ani nawet regionalnym, ale ma cechy wojny globalnej.

Dlaczego?

Po pierwsze, jest próbą zmiany porządku międzynarodowego, którego pewne ramy zostały stworzone po II wojnie światowej – z międzynarodowymi instytucjami finansowymi i politycznymi oraz dominacją Zachodu z USA na czele, a który ukształtował się w latach 1989–1991, czyli po zakończeniu zimnej wojny.

Zmiany na jaki porządek?

Aby to zrozumieć, trzeba zwrócić uwagę, że już od kilku lat ten porządek międzynarodowy ewoluuje. Można tu wskazać kilka granicznych dat. W pierwszym okresie, po upadku zimnowojennego porządku, do 1993 r., mamy świat unipolarny, czyli jednostronną dominację Stanów Zjednoczonych. Lata 1993–2008 to już świat multilateralny z Rosją i wschodzącymi mocarstwami azjatyckimi, ale wciąż z wyraźną dominacją świata zachodniego, czyli Unii Europejskiej i USA. 2008 r. to kryzys finansowy Zachodu, a nie – jak błędnie się mówi – globalny. Unię Europejską kryzys ten dotknął bardzo mocno, bo okazało się, że nie można tworzyć wspólnej polityki finansowej bez unii fiskalnej. Waluta euro była raczej czynnikiem politycznym niż jakimś sprawnym mechanizmem. Ten kryzys bardzo wzmocnił rynki wschodzące, czyli państwa rozwijające się, jak Chiny, Indie oraz niektóre państwa Ameryki Łacińskiej i Afryki. Po 2008 r. świat stał się bardziej zrównoważony w wymiarze ekonomicznym, Zachód zaczął być szybko doganiany przez resztę świata. Można to zobaczyć, porównując globalne PKB. Kolejną ważną datą jest 2014 r. i pierwszy atak Rosji na Ukrainę. Ta wojna pokazała, że czynnik militarny jest równie ważny co czynnik ekonomiczny. Niestety Unia Europejska tego nie dostrzegła. W latach 90. ubiegłego wieku istniała tendencja, zwłaszcza w Europie Zachodniej, że ten czynnik militarny na zawsze odejdzie, będziemy mieć pokój, współistnienie, partnerstwo. W efekcie wiele państw zaczęło obcinać swoje budżety wojskowe. Niestety wojna na Krymie pokazała, że poza Polską i państwami bałtyckimi w zasadzie nikt w Unii Europejskiej nie podniósł swoich wydatków na obronność.

Po osiągnięciu wzrostu ekonomicznego państwa rozwijające się zaczęły mieć globalne ambicje polityczne polegające na przerwaniu dominacji Zachodu?

Mamy tu do czynienia z tzw. ekonomizacją polityki zagranicznej, czyli poprzez coraz większą siłę ekonomiczną dążenie do wzmocnienia politycznego i realizacji swoich aspiracji na tym polu. Takim państwem są przede wszystkim Chiny, które zwłaszcza od drugiej dekady XXI w. zaczynają coraz głośniej mówić o swojej ciągle rosnącej pozycji na świecie.

Jednak Rosja nie ma wzrostu gospodarczego, więc co ją łączy z tymi wschodzącymi potęgami?

Rosja za czasów Putina zaczęła intensywnie współpracować z państwami globalnego Południa, nie tylko widząc w tym szansę na odbudowę w tej części świata swojej utraconej pozycji z czasów ZSRR, ale nade wszystko kierując się względami gospodarczymi i geopolitycznymi. Swoistym symbolem takiej współpracy jest tzw. grupa BRICS, czyli państw aspirujących, która zaczyna odgrywać coraz większą rolę. Nazwa ta powstała od pierwszych liter krajów ją tworzących: Brazylii, Rosji, Indii, Chin, później dołączyła także Republika Południowej Afryki (South Africa). Rosja, uczestnicząc w grupie BRICS, zaczyna budować alternatywną współpracę państw w stosunku do świata Zachodu, który tego nie dostrzega, traktuje BRICS jako uzupełnienie. Tymczasem Putin wchodzi do grupy BRICS, coraz ściślej współpracuje z przywódcą Chin Xi Jinpingiem, który dochodzi do władzy w 2013 r. Przecież Putin mówi dziś to samo co 20 lat temu, tylko Zachód nie zauważał tego i nie słuchał.

Dla tej ewolucji porządku światowego ważne są jeszcze trzy daty. W 2016 r. Wielka Brytania opuściła Unia Europejską, a do władzy w USA doszedł Donald Trump. Od tych wydarzeń w porządku międzynarodowym zaczynają dominować stosunki bilateralne, raczej współpraca dwustronna niż wielostronna. W 2020 r. pojawia się pandemia, co spowalnia pewne procesy globalizacyjne. W końcu mamy 2022 r. i wojnę w Ukrainie.

Jakie znaczenie ma ta wojna dla porządku międzynarodowego?

Jest kolejnym elementem procesu trwającego od pewnego czasu, który polega na tworzeniu dwóch alternatywnych światów. Z jednej strony mamy świat zachodni, a z drugiej świat państw niedemokratycznych, autorytarnych, mających zupełnie inne wartości, np. kult społeczeństwa, a nie jednostki, jak w Europie. Ten świat alternatywny bardzo dobrze widać w głosowaniach ONZ nad potępieniem Rosji za agresję na Ukrainę. Wszystkie państwa, które potępiły Rosję, to świat Zachodu. Kilka państw było przeciw, np. Korea Północna, ale bardziej istotne są te, które się wstrzymały, co w praktyce oznacza poparcie dla Putina. To większość krajów afrykańskich i azjatyckich. Na tym bazuje Putin.

Oprócz Ukrainy na świecie są jeszcze inne punkty zapalne między obydwoma światami, np. Tajwan, będący niejako symbolem walki Chin i USA o dominację na Dalekim Wschodzie, czy Bliski Wschód i Północna Afryka, gdzie o wpływy ze Stanami Zjednoczonymi rywalizuje Rosja. Zwycięstwa Rosji i Chin w tych trzech regionach oznaczałoby koniec świata Zachodu z USA na czele?

Może nie koniec, ale na pewno bardzo duże osłabienie i w jakiejś perspektywie jego pęknięcie. Putin w wypowiedziach skierowanych do państw afrykańskich, do części państw azjatyckich czy do Latynosów gra nutą neokolonializmu, nutą złego Zachodu, tych wyzyskiwaczy kolonialnych, i to niestety pada na podatny grunt np. w Afryce. Sięga po prymitywne środki, które czasami są najbardziej skuteczne. Dziś to narracja o globalnym głodzie, za który obwinia właśnie Zachód.

Z jednej strony mamy państwa dynamicznie rozwijające się i ekspansywne politycznie, a z drugiej Zachód, który nie nadąża za tym pierwszymi, często w ogóle nie dostrzega niebezpieczeństw, do tego jest wewnętrznie skonfliktowany, np. w ocenie zagrożenia ze strony Rosji. Nasz świat przegrywa tę rywalizację?

Niewątpliwie wszystkie wskazane wcześniej wydarzenia z ostatnich lat bardzo negatywnie wpływają na Unię Europejską. Ona powstawała w latach 90. ubiegłego wieku w zupełnie innych uwarunkowaniach, w erze stosunków multilateralnych i globalnych, dla których dziś nie jest dobry czas. Po drugie, UE jest tzw. mocarstwem miękkim (soft power), gdzie istotne są normy, wartości, czynnik ekonomiczny. Nie jest mocarstwem militarnym. Kolejnym elementem osłabiającym Unię jest to, co robiły Niemcy i Francja w stosunku do Rosji w ostatnich latach, czyli przekonanie business as ­usuall, czyli robimy interesy ekonomiczne i nic się nie zmieni, wszystko będzie w porządku. Ponadto istniała swego rodzaju naiwność Zachodu, że współpraca handlowa i ekonomiczna z Rosją, wciągnięcie jej w orbitę Zachodu niejako pozbawi Moskwę neoimperialnych aspiracji. Czwarty czynnik to fakt, że Unia nigdy nie była i nie będzie dobrym graczem geopolitycznym, bo nie jest państwem i mimo różnych wizji i zapowiedzi nim nie będzie. Koncepcje Macrona czy Scholza spotkały się z bardzo negatywnym odzewem i nie mają szansy na realizację. Wojna w Ukrainie na razie definitywnie zamknęła ambicje mocarstwowe Niemiec i Francji. Ostatnią przesłanką jest błędne przekonanie, że tym razem, podobnie jak wcześniej, zadziała mechanizm polegający na tym, że Wspólnoty Europejskie, a potem Unia po każdym kryzysie wychodziły wzmocnione i silniejsze. Pandemia i wojna w Ukrainie ukazały, że ten uproszczony schemat nie do końca się sprawdza w tym przypadku. Konkludując te rozważania, powiem, UE musi dziś przejść bardzo dużą zmianę geopolityczną, nastawienia i myślenia. Świat dramatycznie się zmienia. Mamy wyjątkowy czas i sytuację, które wymagają wyjątkowych działań ze strony UE, a nie utartych metod i sposobów działania.

Na czym te zmiany miałyby polegać?

Przede wszystkim Wspólnota musi utrzymać swoją potęgę ekonomiczną. Gdybyśmy wzięli wskaźniki Międzynarodowego Funduszu Walutowego czy Banku Światowego, zobaczymy, że mimo wielu niedoskonałości Unia wciąż jest potęgą światową. Konieczna jest też reforma wspólnego rynku europejskiego, czyli uporządkowanie spraw, które nie były uregulowane, o co Europa Środkowa się upomina. Gospodarka europejska powinna zwiększyć swoją konkurencyjność. Dobrymi rozwiązaniami są na przykład nowe technologie, błękitna technologia, zielony ład, ale w dobrze pojętym znaczeniu. Chodzi o to, abyśmy byli liderami, a nasze pomysły implementowano w innych częściach świata. W końcu musimy skupić się na kwestiach know-how, czyli rozwoju wiedzy i jej zastosowania.

Natomiast w kwestiach politycznych i militarnych powinniśmy zachować ścisły, odnowiony sojusz ze Stanami Zjednoczonymi. Wojna w Ukrainie pokazała bardzo wyraźnie, że bez pomocy Stanów Zjednoczonych Europa nie jest w stanie sama się obronić przed Rosją. Oczywiście między USA a UE w wielu sprawach są różnice, co jest nie do uniknięcia, np. konflikty handlowe, inny stosunek do Iraku czy Afganistanu. Jednak pomimo tych różnic Stany Zjednoczone i Europa tworzą pewną wartość. Dziś USA nie mogą być mocarstwem bez Unii Europejskiej. Mimo tych wszystkich problemów jestem optymistą. Nie widać tego gołym okiem, ale sankcje nałożone na Moskwę działają, przede wszystkim w obszarze technologii, w którym Rosja jest uzależniona od Zachodu. Chiny też nie są dziś samowystarczalne, jeśli chodzi o technologię, potrzebują tu współpracy ze Stanami Zjednoczonymi. Wbrew temu, o czym myślał Putin, świat Zachodu się zjednoczył i Europa postawi na współpracę z USA.

Jak w tych geopolitycznych przemianach powinna odnaleźć się Polska?

Z historii wiemy, że są pewne momenty sprzyjające budowaniu silnej pozycji danego państwa. Wydaje się, że dziś jest moment sprzyjający dla Polski, aby co najmniej w Europie budować silną pozycję. Powinniśmy wykorzystać to, że w konflikcie ukraińskim Stany Zjednoczone w sposób jednoznaczny stawiają na współpracę z Polską, a więc wzmocnić współpracę polityczną, militarną, ale także gospodarczą z tym mocarstwem. Natomiast jeśli chodzi o Unię Europejską, to zamiast krytykować i spierać się o różne jej elementy czy wizje, powinniśmy przedstawić polską koncepcję UE. Kanclerz Scholz przedstawił swoją, prezydent Macron także, a Polska nie. Tego stanowczo brakuje. Obóz rządowy, może w szerszym gronie, we współpracy z analitykami, powinien przedstawić swoją koncepcję Europy. Nie tylko mówić o miejscu Polski, ale i zaprezentować kompleksową wizję, od A do Z, i położyć to na stole do negocjacji. Teraz jest dobry moment, moglibyśmy zebrać głosy części państw Unii Europejskiej.•

Dr hab. Kamil Zajączkowski

jest dyrektorem Centrum Europejskiego Uniwersytetu Warszawskiego. Jego zainteresowania badawcze koncentrują się wokół współczesnych stosunków międzynarodowych oraz polityki zagranicznej UE. Wykładał na ponad 20 uczelniach europejskich i azjatyckich.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.