Pokerowa dama

Jacek Dziedzina

|

GN 37/2022

publikacja 15.09.2022 00:00

Liz Truss z pewnością nie jest i raczej nie będzie nową Margaret Thatcher.

Liz Truss w poprzednich rządach wykazała umiejętność lawirowania i dostosowywania się do tego,  co było chwytliwe politycznie. Liz Truss w poprzednich rządach wykazała umiejętność lawirowania i dostosowywania się do tego, co było chwytliwe politycznie.
JESSICA TAYLOR /epa/pa

Dlaczego nie „nowa Thatcher”? Najkrócej: nie ten format, nie ta charyzma, nie ta stabilność poglądów. To jednak nie przekreśla szans Liz Truss na odegranie ważnej roli w historii. Funkcja premiera Wielkiej Brytanii w czasie największego od dekad kryzysu bezpieczeństwa w Europie może uwolnić w niej zdolności, o które dotąd nikt jej nie podejrzewał.

Przywódcy „z przypadku”

Ktoś jeszcze pamięta kpiny, z jakimi komentowano wybór Wołodymyra Zełenskiego na prezydenta Ukrainy? Bo to komik, bo nie ma politycznego obycia i doświadczenia, bo to i tamto. Dziś jest najbardziej podziwianym na świecie mężem stanu, uznawanym za bohatera takiego formatu, jaki kojarzy się z romantycznymi opowieściami z dalekiej przeszłości. To jasne, nie ma tu żadnego podobieństwa do drogi, jaką przeszła i jeszcze przejdzie Liz Truss. Chodzi jednak o zasadę, że nie warto skreślać na starcie kogoś, kto „nie wygląda” na rokującego przywódcę.

Oczywiście, to działa również w drugą stronę – nie można przeceniać za bardzo możliwości kogoś, kto będzie musiał zmierzyć się z ogromnymi wyzwaniami, nawet jeśli osoba ta sama pozuje na herosa i zbawcę narodu. W przypadku nowej premier Wielkiej Brytanii przydałby się jej samej, jej otoczeniu, ale też jej krytykom jakiś złoty środek. Choć następczyni Borisa Johnsona chętnie pozuje na nową Margaret Thatcher, już na starcie jej urzędowania można wskazać wiele zasadniczych różnic. Ale też – z drugiej strony – błąd popełniają ci, którzy recenzję jej przywództwa napisali, zanim sama Truss przekroczyła próg na Downing Street 10. Może na czele Zjednoczonego Królestwa nie stanął ktoś formatu Thatcher, ale niewykluczone, że mamy przed sobą rządy pragmatyka na miarę Angeli Merkel. I znowu – nie chodzi o podobieństwo poglądów i kierunków działań, tylko o umiejętność utrzymywania się przy władzy przez wprawne lawirowanie między sprzecznymi interesami wewnętrznymi.

„Grzechy” młodości

Nowa premier Wielkiej Brytanii już w ostatnich latach pokazała, że wie, jak nie wypaść z politycznej gry. Zajmowała stanowiska w rządach wszystkich trzech ostatnich konserwatywnych premierów, choć między Jamesem Cameronem, Teresą May i Borisem Johnsonem różnice były nieraz zasadnicze. Praktycznie we wszystkich analizach powołujących się na otoczenie Truss powtarza się jedna rzecz: jej wyjątkowa umiejętność lawirowania, wyczuwania poglądów i dostosowywania się do tego, co w danej chwili chwytliwe politycznie. Przy czym za nieuzasadnione uważam jedno: podawanie jako przykładów na taką płynność jej poglądów i działalności z lat młodzieńczych.

Krytycy Truss powtarzają jak mantrę, że zwalczała rządy Margaret Thatcher, występowała przeciwko broni atomowej, a nawet dążyła do obalenia monarchii. Po pierwsze, pamiętajmy, że w chwili obejmowania rządów przez Thatcher (1979 rok) dzisiejsza premier miała zaledwie 4 lata. Żelazna Dama rządziła do 1990 roku, więc nawet u schyłku jej epoki Liz Truss miała dopiero 15 lat. W jaki sposób nastolatka mogła „zwalczać rządy Thatcher”, jak powtarzają bezmyślnie europejskie, w tym polskie media? Możliwe, że mają na myśli udział w antythatcherowskich protestach, na które chodziła matka Truss (i zabierała na nie swoją dorastającą córkę). Po drugie, nawet gdyby „antythatcheryzm” młodej Liz Truss był rzeczywiście wpływowy, to wypominanie działalności z młodych lat jest bardzo słabym chwytem. Większość z nas przechodzi przecież sporą ewolucję poglądów, a czasem i światopoglądu – to naturalna część dojrzewania każdego człowieka. Za słaby uważam więc również zarzut, że młoda Truss była działaczką Liberalnych Demokratów, a dopiero później przeszła do torysów (Partii Konserwatywnej). Nic nowego pod słońcem i nic zdrożnego.

Brexit za i przeciw

Jeśli faktycznie można się do czegoś przyczepić w przypadku Truss, to do jej wyraźnych wolt politycznych już w dojrzałym wieku, i to w sprawach dość zasadniczych. Jeszcze w 2016 roku była radykalną zwolenniczką pozostania w UE i deklarowała też taki głos w referendum. Dziś jest równie radykalną zwolenniczką brexitu – nawet bardziej niż jej poprzednik Johnson, bo wyraziła gotowość zerwania tzw. protokołu irlandzkiego, który był najtrudniejszym elementem negocjacji rozwodowych Wielkiej Brytanii z UE. Oczywiście, Truss ma rację, mówiąc, że protokół de facto wiąże ręce Wielkiej Brytanii i nie pozwala na realny brexit. Tyle że alternatywą jest zwiększenie ryzyka rozpadu Zjednoczonego Królestwa na skutek dążeń Irlandii Płn. do zjednoczenia z Republiką Irlandii.

Protokół irlandzki w największym skrócie polega na tym, że mimo wystąpienia całego Zjednoczonego Królestwa z UE (a więc również z unii celnej) jedna jego część, właśnie Irlandia Płn., ze względu na swoją granicę z Republiką Irlandii (pozostającą w UE) może nadal korzystać z przywilejów i obowiązków związanych z unią celną, ale równocześnie musi utrzymać jakąś formę kontroli celnej i granicznej… z pozostałą częścią Zjednoczonego Królestwa. Sytuacja jest zatem kuriozalna, bo choć formalnie Irlandia Północna pozostaje w jednym państwie z Anglią, Walią i Szkocją, to w praktyce po brexicie jeszcze więcej łączy ją z Irlandią „właściwą” i resztą Unii Europejskiej, z którą nadal dzieli wspólny rynek. A sam Londyn musi tolerować fakt swoistej granicy wewnętrznej. Liz Truss ma rację, że to nie jest normalna sytuacja. Pytanie tylko, kiedy właściwie wyraża swoje poglądy – i czy je w ogóle ma – a kiedy tylko dostosowuje się do aktualnego klimatu i oczekiwań. Można jednak spróbować bronić jej radykalnej wolty w sprawie brexitu: wyjście z UE stało się przecież faktem i trudno spodziewać się, by w perspektywie najbliższych lat ktokolwiek poważnie mówił o ponownej akcesji do Unii. Dlatego też Liz Truss nie ma za bardzo wyjścia – przejmuje rządy w kraju, który musi poruszać się w warunkach ukształtowanych przez okołobrexitowe zamieszanie.

Zadziała „łaska stanu”?

Krytycy nowej premier, sceptycznie nastawieni wobec jej kreowania się na nową Thatcher, mówią, że jej eurosceptycyzm nie jest tym samym, czym był swoisty eurosceptycyzm Żelaznej Damy. Thatcher dążyła do wzmocnienia pozycji swojego kraju we Wspólnotach Europejskich i zarazem do sporej samodzielności w tych strukturach, ale przede wszystkim do zwiększenia roli Wielkiej Brytanii w całej Europie w ogóle. Liz Truss przejmuje kraj, który praktycznie wykluczył się z pewnego obszaru współpracy europejskiej.

Mimo wszystko nowa premier i jej rząd mają jeden atut w tej sytuacji: Unia jest mocno obciążona prorosyjską polityką wielu krajów, natomiast Wielka Brytania konsekwentnie próbuje stawiać tamę imperialnym zapędom Putina. Pod tym względem z pewnością Truss będzie kontynuować politykę Borisa Johnsona. Zresztą już jako szefowa dyplomacji w jego gabinecie z dużo większą stanowczością wyrażała się o rosyjskiej agresji i konieczności nałożenia sankcji niż większość jej europejskich odpowiedników. I choć to nie habit czyni mnicha, podobnie jak ubieranie się w stylu Thatcher nie czyni z Truss Żelaznej Damy, to jednak jej strój na spotkaniu z Siergiejem Ławrowem, nawiązujący wyraźnie do ubioru, jaki miała na sobie Thatcher podczas wizyty w Moskwie, był ważnym sygnałem, że Wielka Brytania pod jej rządami nie zamierza złagodzić polityki wobec Rosji. Tyle że – z drugiej strony – jej skuteczność może osłabić poważny konflikt, w jaki Zjednoczone Królestwo wejdzie z pewnością z Brukselą w razie zerwania protokołu irlandzkiego. Wizerunkowi „nowej Thatcher” nie sprzyjają też plany gospodarczo-fiskalne nowej premier. Żelazna Dama prowadziła bardzo oszczędną politykę fiskalną, podczas gdy Truss zapowiada m.in. dofinansowanie do opłat za energię elektryczną. I jedna, i druga premier obejmowały urząd w czasie kryzysu, ale jednak pierwsza z pań nigdy nie dopuściła myśli o obciążaniu budżetu takimi wydatkami, jakie planuje Truss.

Niektórzy podkreślają jeszcze jedną różnicę między kobietami: Thatcher była politykiem z przekonaniami. Truss – niekoniecznie. I nie chodzi o wspomniane wolty na skutek normalnej ewolucji poglądów. Chodzi o dość swobodne podejście do pewnych pryncypiów, od których nawet w polityce nie można odejść. Temu wszystkiemu nie sprzyja też sposób wypowiadania się premier – ma być stanowczo i wizjonersko, a wychodzi sztampowo, urzędniczo i nudnawo. Pod tym względem również przypomina bardziej Angelę Merkel niż Margaret Thatcher. Dajmy jednak jej szansę – piastowany urząd często zmienia człowieka, sprawia, że on sam dorasta do nowej roli i uwalnia zdolności, o które wcześniej nawet by siebie nie podejrzewał. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.