Potrzebujemy pomocy Boga

GN 36/2022

publikacja 08.09.2022 00:00

O walce zbrojnej z agresorem i duchowej z nienawiścią wobec Rosjan oraz o wdzięczności za pomoc Polaków mówi abp Światosław Szewczuk.

Potrzebujemy pomocy Boga STANISłAW KOWALCZUK /EAST NEWS

Beata Zajączkowska: Rozmawiamy na początku siódmego wojennego miesiąca. Rosja była pewna, że podbije Kijów w trzy dni, a wy trwacie. Co z tej ukraińskiej lekcji powinien zrozumieć świat?

Abp Światosław Szewczuk: Z biegiem czasu będziemy uczyć się coraz więcej z tego wydarzenia. Teraz nie jesteśmy jeszcze w stanie zrozumieć wszystkiego. Mam wrażenie, że najpierw trzeba zrozumieć, że tego narodu, który powiedział „nie” temu, żeby być zawsze kolonią kogoś innego; tego narodu, który powiedział „tak”, ażeby być wolnym, żeby budować państwo – nie można podbić. Rosyjski okupant walczy nie tylko z wojskiem ukraińskim, z rządem, ale tak naprawdę walczy z całym narodem. Bo to ludzie nie chcą wracać do czasów, kiedy byliśmy zniewoleni przez Rosjan. Z tego wynikają inne skutki naszego sprzeciwu, który jest walką o utrzymanie niepodległości, którą 31 lat temu podarował nam Pan Bóg, gdy wielki Związek Radziecki, który straszył cały świat, a w rzeczywistości był wielkim więzieniem narodu, rozpadł się. Wtedy naród ukraiński powiedział: „Nigdy więcej” i teraz to realizuje na oczach zaskoczonego świata.

Co w tych miesiącach było dla Księdza Arcybiskupa najtrudniejsze?

Decydowanie o życiu i bezpieczeństwie moich księży i sióstr zakonnych. Część naszych parafii i klasztorów znajduje się na terenach teraz okupowanych. Mamy nasze struktury w Charkowie, ­Odessie, Mikołajewie, Donbasie. Kiedy widzieliśmy zbliżające się zagrożenie, mówiliśmy, że musimy zostać z naszym ludem. Ale biskup nie może rozkazać księżom, aby pozostali pod rosyjską okupacją, w sytuacji zagrożenia życia, zwłaszcza gdy oni mają rodziny, małe dzieci. To było chyba najtrudniejsze. Chciałbym jednak podkreślić, że jestem bardzo dumny z moich księży, bo oni wszyscy pozostali.

Wielką zasługę mają w tym ich mężne żony…

Oczywiście, bo to jest decyzja rodzinna, którą trudniej podejmuje się, obawiając się o los swoich małych dzieci. Mamy świadectwa prawdziwego heroizmu żon naszych kapłanów. Podzielę się jedną historią. Tuż przy granicy z Białorusią jest miasto Sławutycz, gdzie mieszkają pracownicy Czarnobylskiej Elektrowni Atomowej. Od początku wojny byli otoczeni przez rosyjskie wojsko. Ludzie zostali bez ogrzewania, bez elektryczności, bez środków do życia i leków. Nasz kapłan, który postanowił tam zostać z rodziną, ma dwoje dzieci, a żona była w zaawansowanej ciąży. Gdy miasto zostało otoczone, zadzwoniłem do niego, mówiąc: „Ojcze, może trzeba ewakuować przynajmniej twoją rodzinę, może też ciebie?”. Ojciec Jurij odpowiedział: „Księże arcybiskupie, ja dostałem dekret, żeby być tutaj proboszczem, i ja moich ludzi teraz nie zostawię”. Mówił, że codziennie przychodziły do nich po pomoc matki karmiące piersią, które na skutek stresu straciły mleko i nie miały jak wykarmić swych nowo narodzonych dzieci. Nie było prądu, by móc przygotować jakikolwiek pokarm. Żona tego księdza wspierała je, mając świadomość, że wkrótce zostanie jedną z nich. W zimnym szpitalu położniczym, bez światła, przy świecach, urodziła kozaka dla Ukrainy. Podobnych historii jest wiele.

Którego z wojennych wydarzeń Ksiądz Arcybiskup nigdy nie zapomni?

Może pierwsze wzruszenie w czasie odwiedzin tych miast, których nazwy teraz znane są na całym świecie: Bucza, Irpień i Chostomel. One leżą 20 kilometrów od mojej katedry, przy której mieszkam. Kiedy wojsko rosyjskie się wycofało, zaraz tam pojechałem. Widziałem spalone czołgi rosyjskie i góry trupów na ulicach. To nie do opowiedzenia. Pojechałem nad zbiorową mogiłę, gdzie służby komunalne grzebały ciała zbierane z ulic. Stanąłem na jej skraju, patrząc na związane ręce zamordowanych, na pomordowanych mężczyzn i kobiety, żeby się za nich pomodlić. Wstrząsnęło mną pytanie: Panie, dlaczego to ja żyję, a oni są tam? Bo ja też byłem skazany na taki sam los, dzieliło nas od nich tylko 20 kilometrów. Panie, dlaczego ktoś wszedł na naszą ziemię, żeby zamordować tych ludzi, za co? To była naprawdę pełna emocji identyfikacja z tymi ofiarami. I to pytanie: Panie, dlaczego? Ono mnie cały czas niepokoi. Tak samo jak niepokoi każdego z naszych żołnierzy, gdy widzi, że towarzysz został zabity, a on nadal żyje. To jest egzystencjalne pytanie, bardzo głębokie, na które nie mam odpowiedzi.

W środku Europy mamy góry trupów i rzeki krwi. Czy rzeczywiście nie jesteśmy w stanie powstrzymać tej wojny?

Na pewno zawsze można zrobić więcej, ale my Ukraińcy już jesteśmy wdzięczni Europie, a zwłaszcza Polsce, za to, co robicie dla nas. Świat musi jeszcze zrozumieć, że to, co się dzieje na Ukrainie, to jest zbrodnia przeciwko ludzkości. To nie jest wojna lokalna, ona będzie miała skutki globalne, dlatego jest tak ważne, ażeby agresora powstrzymać. Moja ojczyzna stała się ofiarą, bo mamy pecha być bezpośrednim sąsiadem państwa, które upodla własnych obywateli. Jeżeli jednak nie powstrzymamy agresora, to on pójdzie dalej i przyniesie dużo zła całemu światu. Najgorsze jest to, że tą wojną stoi ideologia rosyjskiego świata, jednak jest to ideologia współczesnego nazizmu. Wszyscy słyszeli o Buczy czy Irpieniu, ale większe masakry dokonują się na wschodzie Ukrainy. Czy to jest sposób istnienia człowieka w trzecim tysiącleciu? Ta ideologia musi być potępiona.

Wciąż wielu polityków zdaje się tego nie widzieć…

Chciałbym zaprosić wszystkich polityków, którzy żyją w świecie iluzji, żeby przyjechali na Ukrainę. Na taką pielgrzymkę duchową, żeby to zobaczyć na własne oczy. Bo jeżeli o tych zbrodniach się czyta, słyszy czy ogląda je w telewizji, to jest to tylko informacja, ale jeżeli ktoś stanie w Buczy, zobaczy twarze dzieci, zgwałconych kobiet oraz usłyszy ich świadectwo, musi zacząć inaczej myśleć. A jeżeli widząc i słysząc to wszystko pozostanie takim, jakim był przedtem, to chyba ma kamienne serce.

We Włoszech często słyszałam głosy podziwu po tym, jak Polacy, wcześniej często oskarżani na światowych salonach o nacjonalizm, otworzyli przed uchodźcami swoje domy. Pamiętam zdziwienie jednej z dziennikarek, że u nas nie ma obozów dla uchodźców. Jak Ksiądz Arcybiskup odebrał tę naszą solidarność?

Byłem ogromnie pozytywnie zaskoczony. Bo świadectwo Polaków to nie była jedynie filantropia, ponieważ nasze narody miały niełatwą historię, zwłaszcza w XX wieku. To jest świadectwo, że lud polski jest ludem chrześcijańskim i wierzącym, bo wasze serca otworzyła na nas wiara w Boga. Przyjmując nas u siebie, jesteście świadkami Ewangelii, a tego nie da się udawać, to jest głęboko zakorzenione w chrześcijańskiej kulturze polskiej i teraz się sprawdza. Za to bardzo jesteśmy wam wdzięczni.

Mówi się, że to będzie najtrudniejsza zima od czasów II wojny światowej, jak się przygotowujecie?

Obecnie ruch uchodźców do Europy się zmniejsza. Coraz więcej ludzi decyduje się zostać, nawet jeżeli muszą być ewakuowani na inne tereny. Chcą zostać w swoim państwie. I musimy się nimi zaopiekować. Jedna trzecia mieszkańców Ukrainy musiała zostawić swe domy. Teraz wyzwaniem jest ta wewnętrzna solidarność, byśmy sami przyjmowali naszych uchodźców i tak jak wy otwierali przed nimi swoje domy. To się już dzieje. Na Ukrainie też nie ma obozów dla uchodźców. Czasem jednak potrzeby są większe od naszych możliwości, ale też staramy się temu jakoś zaradzić. Teraz ludzie nie chcą nawet chronić się na zachodniej Ukrainie, tylko szukają jak najbliżej swego domu miejsca, gdzie nie docierają rosyjskie bomby. Musimy dostarczyć pomoc, żywność, leki i przygotować dla nich miejsce, gdzie mogą przetrwać zimę. Rosjanie bombardują systematycznie infrastrukturę cywilną naszych miast, żeby np. ludzie nie mieli ogrzewania. W tej sytuacji szukamy alternatywnych rozwiązań na najbliższe miesiące.

Na ile to, co się dzieje na Ukrainie, ma aspekt walki duchowej ze złem?

Dla nas to jest oczywiste, że ta wojna to jest walka dobra ze złem, że ta wojna ma duchowy wymiar. Rolą nas, pasterzy, jest to, by nauczyć naszych ludzi, jak walczyć ze złem. Żeby zwyciężyć rosyjskiego agresora, nie wystarczy jedynie dostać współczesną broń, trzeba być duchowo i moralnie mocniejszym od najeźdźcy, który przychodzi nas zabijać. A to nie jest łatwe, dlatego w moich codziennych wojennych przesłaniach, które publikuję na Facebooku, mówiłem o regułach walki duchowej, tej niewidzialnej walki. Bo naprawdę jest wielkie ryzyko, że ta nienawiść, z którą do nas przychodzą, zapanuje też i w naszych sercach. Jeśli zaczniemy nienawidzić naszych najeźdźców, to wtedy naprawdę zostaniemy podbici. Żeby zwyciężać, trzeba bronić się przed złem i pokonywać je dobrem. A do tego potrzebujemy pomocy Pana Boga, siły Ducha Świętego. Poświęcenie przez papieża Ukrainy i Rosji Niepokalanemu Sercu Maryi to było coś wzruszającego. Ciekawe, że następnego dnia po tym akcie Rosjanie odstąpili od Kijowa, zaczęli się wycofywać. To znaczy, że ta wojna jest walką duchową między dobrem a złem. Nie chcemy demonizować rosyjskiego narodu czy jego przywódców, ponieważ żaden człowiek nie jest zły sam z siebie. Pan Bóg stworzył każdego dobrym i przed każdym postawił powołanie do świętości, ale ta wojna i obecna agresja to jest ta tajemnica zła, która się ujawnia. Każdy chrześcijanin na mocy swego chrztu jest powołany, aby zwyciężać przy pomocy łaski Ducha Świętego. W Maryi mamy w tym wspomożycielkę.

I widzi Ksiądz Arcybiskup, że dobro zwycięża?

Od samego początku, kiedy tylko zaczęła się wojna, ­Rosjanie nie chcieli zabierać i chować ciał swoich żołnierzy. Dlatego powstała akcja „Pochowaj swojego żołnierza”. I nasi ludzie współpracowali, by oddać ciała ich rodzicom w Rosji, by mogli mieć godny pochówek. Pomagali odnaleźć wśród ofiar zabitych ojców, synów, mężów. Rodziny szukały swych bliskich, a władze rosyjskie nie chciały zabrać swoich żołnierzy. Rosjanie posprowadzali mobilne krematoria i dzień i noc palą swoje trupy. Jeżeli oni w taki sposób zachowują się wobec swoich, to jak będą postępować wobec innych? Nasi ludzie, którzy doświadczyli barbarzyństwa od Rosjan, szanują ciała ich zabitych żołnierzy bardziej niż oni sami.

Od początku wojny kieruje Ksiądz Arcybiskup codziennie przesłanie do narodu ukraińskiego. Jest ono przeglądem sytuacji, ale zarazem czytaniem tego, co się dzieje, w Bożej perspektywie i sianiem nadziei. Ludzie tego potrzebują?

Te przesłania zrodziły się z bardzo praktycznej potrzeby, bo kiedy zaczęli nas w Kijowie bombardować, z różnych stron otrzymywałem zapytania, czy żyjemy. Wtedy zaproponowałem krótkie wideo, a potem okazało się, że ludzie potrzebują słów pasterza, bo to im pomaga. Jedna pani z Żytomierza powiedziała mi: boimy się, ale kiedy słyszymy wasz głos, to nam pomaga zwyciężyć strach. Zrozumiałem, że może to być takie współczesne wojenne duszpasterstwo. Ja nie tylko analizuję obecną sytuację, ale wykorzystuję te przesłania do katechezy i ewangelizacji. Za te pół roku wojny już wiele tematów wiary chrześcijańskiej zdążyliśmy sobie razem zgłębić. Jeśli to będzie potrzebne ludziom, nadal będę to robił.

A skąd siłę czerpie pasterz?

To jest osobista modlitwa i codzienne czytanie Pisma Świętego. Ja bez tego nie mogę żyć, to zostało mi z czasów formacji w podziemnym seminarium. Wtedy się nauczyłem, że to jest sposób życia chrześcijańskiego i to pomaga mi dziś. Na modlitwie próbuję znaleźć odpowiedź na moje osobiste pytania o wiarę, które rodzi wojna, a wielką pomoc daje słowo Boże. Druga rzecz, która daje mi siłę, to troska o innych – bo gdyby człowiek bał się tylko o swoje życie, toby się już dawno załamał. Odpowiedzialność duszpasterska za innych pomaga nie myśleć o sobie, nawet czasem zapomnieć o sobie; pomaga oddać wszystko, co umiesz, co masz, czego doświadczyłeś, dla dobra innego. I wtedy wszystko, co masz, w jakiś przedziwny sposób pomnaża się, Pan Bóg to powiększa.

Chcę jeszcze zapytać o nadzieję. Skąd ją brać, gdzie jej szukać w tym mrocznym czasie wojny?

Przywołam dwie konkretne sytuacje. W trzecim dniu wojny ta okolica Kijowa, gdzie mieszkam, stała się pułapką, ponieważ Rosjanie atakowali ze wszystkich stron, rzeka była zaminowana, mosty zamknięte, zostaliśmy odcięci od świata. Wokół katedry codziennie toczyły się walki z grupami rosyjskich dywersantów, mieszkańcy się zorganizowali i bronili siebie oraz katedry. Jeden z nich stwierdził wtedy: „Ojcze, Ukraina zwycięży”. Spytałem: „Skąd to wiesz?”. Powiedział, że uwięzili rosyjskiego najemnika, który miał na swoim ciele tatuaże świadczące o tym, że walczył w Syrii, Libii i innych miejscach, ale w jego oczach widzieliśmy strach przed nami, a to znaczy, że Ukraina zwycięży. Kiedyś wierzyłem, że Ukraina zwycięży, a teraz ja wiem, że zwycięży. Widzę to w oczach naszych ludzi. I druga sytuacja z czasu, kiedy Kijów był otoczony. Spotkałem wtedy mera Kijowa Witalija Kliczkę, który powiedział do mnie: jesteśmy bardzo wdzięczni wam i Kościołowi greckokatolickiemu za pomoc dla potrzebujących, ale bardziej niż chleba i odzieży potrzebujemy słowa Boga niosącego nadzieję. Zrozumiałem wtedy, że Kościół to nie jest tylko system opieki społecznej, ale Jezus zostawił nam słowa życia wiecznego i naród oczekuje od Kościoła nadziei. My ją mamy dlatego, że wierzymy w Pana Boga.

Czy wizyta papieża Franciszka wciąż jest oczekiwana na Ukrainie?

Myślę, że tak. Ona jest bardzo potrzebna również Ojcu Świętemu, żeby mógł dotknąć ran Ukrainy, żeby zobaczył na własne oczy zbrodnie rosyjskie. Bo Franciszek przeżywa to w sposób duchowy. Ta wizyta pokazałaby też, że papież jest po stronie Ukrainy nie tylko sercem, ale i ciałem. Jego obecność byłaby ważna, bo on jest bardzo silny w swoich gestach. Obecność byłaby bardziej wymowna niż jakiekolwiek słowa. •

Abp Światosław Szewczuk

jest zwierzchnikiem Kościoła katolickiego obrządku bizantyjsko-ukraińskiego na Ukrainie, od 2011 r. arcybiskupem większym kijowsko-halickim.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.