Atomowa tarcza

Tomasz Rożek

|

GN 35/2022

publikacja 01.09.2022 00:00

Rosja znowu gra atomem. I stara się upiec kilka pieczeni na jednym ogniu. Terroryzuje Ukrainę, lecz wysyła też jasny sygnał do krajów zachodniej Europy, głównie Niemiec, że technologia jądrowa w energetyce to źródło zagrożeń. Radzi więc: pozostańcie przy gazie, rzecz jasna, rosyjskim.

Zaporoska Elektrownia Jądrowa jest obecnie w rękach Rosjan. Zaporoska Elektrownia Jądrowa jest obecnie w rękach Rosjan.
ALEXANDER ERMOCHENKO/ reuters/Forum

Niemcy coraz głośniej rozważają wstrzymanie programu, którego efektem ma być wyłączenie wszystkich niemieckich reaktorów jądrowych. Słychać coraz więcej głosów, że do wyłączeń może nie dojść, a ponadto że do sieci energetycznej mają zostać włączone reaktory już nie funkcjonujące, o ile oczywiście przejdą odpowiednie testy sprawdzające. Jest to reakcja na brak dostaw gazu z Rosji. Jak potężna jest to zmiana, w pełni rozumieją tylko ci, którzy niemiecką politykę energetyczną śledzą przynajmniej od kilkunastu lat. W Niemczech panowała w zasadzie międzypartyjna zgoda co do tego, by gospodarkę kraju oprzeć na źródłach odnawialnych, a brakującą część energii wyprodukować, spalając gaz. Niemcy nie posiadają tego surowca, mieli więc go kupować z Rosji. Na takim rozwiązaniu bazowały przemysł i energetyka. Dążono do tego od wielu lat, do zaspokojenia tego celu była dostosowana polityka państwa, także ta zagraniczna, niezależnie kto był kanclerzem. Najpierw powstała pierwsza nitka gazociągu łączącego Rosję z Niemcami położonego na dnie Bałtyku, potem rozpoczęto budowę kolejnej. Ta została ukończona i lada dzień miała rozpocząć działanie, ale 24 lutego cały ten plan rozsypał się jak domek z kart. Dla Niemców ta energetyczna układanka była kluczem do rozdawania energetycznych kart w Europie. Dwiema nitkami miało płynąć znacznie więcej gazu, niż Niemcy potrzebowali. Nadmiar miał być sprzedawany dalej. Dla Rosji biznes z Niemcami miał być sposobem na zarabianie ogromnych pieniędzy, ale także dowodem na to, że Moskwa jest wiarygodnym partnerem gospodarczym. No bo skoro nawet Berlin robi z nią interesy…

Po co tyle miejsca poświęcam relacjom biznesowym Moskwy i Berlina w artykule na temat elektrowni jądrowej, którą od stolicy Niemiec dzieli ponad 2 tysiące kilometrów? Bo gróźb wysadzenia czy ostrzelania największej siłowni jądrowej w Europie nie byłoby wcale, gdyby nie Niemcy i ich uzależnienie od rosyjskiego gazu. Rosji z wielu powodów zależy na tym, by społeczeństwa zachodnie, ale głównie niemieckie, naciskały na swoich polityków, żeby ci nie rezygnowali z rosyjskiego gazu i by nie odwracali głowy w kierunku technologii jądrowych. Istnieje bowiem obawa, że raz odwrócona głowa już nigdy nie spojrzy na gaz łaskawie. A to byłby ogromny problem dla Rosji. Jest jeszcze coś. Do ugrania jest rozbicie resztek europejskiej solidarności. Gdyby Niemcy w sprawie gazu pogodzili się z Rosją, Europa Środkowa znowu zostałaby sama.

Rosja grozi

Jest więc o co walczyć. A że na szalę rzucono bezpieczeństwo i ewentualne skażenie radioaktywne… No cóż, gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą.

Zaporoska Elektrownia Jądrowa, znajdująca się kilkadziesiąt kilometrów na południe od miasta Enerhodar, jest największym obiektem tego typu w Europie. W jej skład wchodzi sześć reaktorów jądrowych typu PWR (w Rosji noszą one nazwę WWER), z których każdy ma moc 950 MW. Reaktory tego typu są najbezpieczniejszymi reaktorami, jakie funkcjonują w światowej energetyce. Mają szereg zabezpieczeń, które powodują, że prawdopodobieństwo wypadku jądrowego jest bliskie zeru. Nie zmienia to jednak faktu, że próba zbombardowania obiektu, podpalenia go czy wysadzenia jest niebezpieczna. Czy Rosjanie taką próbę mogą podjąć? Na to pytanie nie ma odpowiedzi, bo w zasadzie kto może wiedzieć, do jakich jeszcze kroków się posuną, by zrealizować swoje cele? Sytuacja jest na tyle wrażliwa, że w sprawie elektrowni w Enerhodarze wypowiadał się m.in. sekretarz stanu USA Antony Blinken, który działania Rosjan w pobliżu siłowni określił „szczytem nieodpowiedzialności”. W tej sprawie zwołano nawet Radę Bezpieczeństwa ONZ. Rosja twierdzi, że zabezpiecza elektrownię przed wojskami Ukrainy, które chcą ją wysadzić, a winę zrzucić na Moskwę. Ale to Rosja w przeszłości w ten sam sposób grała elektrownią w Czarnobylu, to Rosja ostrzeliwała również siłownię w Enerhodarze. Żadna z rakiet nie uderzyła w budynek reaktora, ale zniszczyła budynki administracji oraz gmach zakładowej straży pożarnej. To Rosja gromadzi także na terenie elektrowni cysterny z paliwem, jak gdyby przygotowywała się do podpalenia zakładu. W końcu to strona rosyjska ostrzeliwuje z terenów elektrowni pozycje ukraińskie, mając świadomość, że nikt nie zaryzykuje zniszczenia dział, które ustawione są obok reaktorów jądrowych. Rosjanie używają elektrowni jak atomowej tarczy, chowają się pod nią i terroryzują nie tylko Ukrainę. Słowa Antony’ego Blinkena o szczycie nieodpowiedzialności są jak najbardziej właściwe. Gdy piszę ten tekst, pojawiają się informacje, że elektrownia została odłączona od zewnętrznego źródła energii, bo w elektrowni konwencjonalnej, która znajduje się w jej pobliżu, wybuchł pożar. Odłączenie od zasilania wprowadza niepotrzebne ryzyko, ale samo w sobie nie stanowi niebezpieczeństwa.

Najgorszy scenariusz

Reaktory typu PWR (WWER) są uważane za najbezpieczniejsze konstrukcje w cywilnej energetyce jądrowej. Takie urządzenie, kiedy pracuje, wymaga chłodzenia, dlatego elektrownia zużywa część energii, którą sama produkuje. Gdy reaktor zostaje wyłączony, chłodzenie przez jakiś czas trzeba kontynuować. Poza sytuacjami awaryjnymi nie wyłącza się wszystkich reaktorów równocześnie, ale jeżeliby to zrobiono, prąd do tych systemów pobierany jest z sieci zewnętrznej. Jeżeli ta ulega zniszczeniu albo elektrownia zostaje od niej odłączona, włączane są agregaty prądotwórcze i energia elektryczna jest produkowana na miejscu. Gdy wszystkie agregaty ulegną awarii, systemy chłodzenia zasilane są ze znajdujących się na terenie elektrowni akumulatorów. Gdy i te przestają funkcjonować, korzysta się z tzw. systemów pasywnych, które co prawda są najmniej wydaje, ale za to nie wymagają żadnego zasilania. Nie ma możliwości, by wszystkie te systemy przestały działać – chyba że ktoś je zniszczy. Oczywiście elektrownię można odłączyć od zasilania zewnętrznego, można zniszczyć generatory prądotwórcze, można odłączyć systemy akumulatorów. Można zakręcić zawory, tak by nie działały nawet systemy pasywne. Wszystko to można zrobić. Wówczas temperatura we wnętrzu wyłączonego reaktora będzie wzrastała i może dojść do takich wartości, iż reaktor się rozszczelni. Prawdopodobieństwo wystąpienia takiego zdarzenia oraz jego konsekwencje są o wiele mniejsze niż w przypadku reaktorów, jakie były zainstalowane w japońskiej elektrowni Fukushima. Jeżeli jednak do takiego zdarzenia by doszło, skażenie radioaktywne będzie lokalne. Woda, w przeciwieństwie do grafitu (który znajdował się we wnętrzu reaktora w Czarnobylu) nie pali się, więc nie może być mowy o chmurze radioaktywnego dymu.

Możemy wyobrazić sobie również scenariusz, w którym Rosjanie ostrzeliwują budynki z reaktorami. Czy takie postępowanie grozi katastrofą? Wszystko zależy od tego, jakich rakiet by użyto. Budynki reaktorów i same reaktory są budowane w takiej technologii, by wytrzymywały konwencjonalne ataki. Testy wskazywały, że nawet uderzenie samolotu pasażerskiego nie naruszy ich konstrukcji. Gdyby jednak Rosjanie użyli ładunków jądrowych albo specjalnych rakiet służących do burzenia bunkrów, wówczas nie można wykluczyć, że do uszkodzenia reaktora rzeczywiście dojdzie. Gdyby tak się stało, wciąż nie oznacza to takiej eksplozji, jaka ma miejsce podczas wybuchu jądrowego, ani pożaru, który „produkuje” radioaktywny pył rozwiewany przez wiatr na ogromnym obszarze. W najgorszym z możliwych scenariuszy doszłoby do skażenia lokalnego, które objęłoby obszar porównywalny z tym, na jaki z miejsca eksplozji wyleciałyby szczątki budynku. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.