Kościół bez więzi przypomina cmentarz

Jacek Dziedzina

|

GN 35/2022

publikacja 01.09.2022 00:00

O synodzie, stanie Kościoła w Polsce i braku dobrych relacji mówi abp Adrian Galbas.

Kościół bez więzi  przypomina cmentarz Roman Koszowski /Foto Gość

Jacek Dziedzina: Czy synod w Polsce można uznać za odfajkowany czy jednak przeżyty przez cały Kościół?

Abp Adrian Galbas: Dla tych, którzy rzeczywiście się w niego zaangażowali, na pewno było to prawdziwe przeżycie wspólnej drogi. Co więcej, większość z nich czeka na dalszy ciąg. Mają nadzieję, że będą mogli tę drogę kontynuować, choć obawiają się, czy nie wygra prymitywne podejście: zrobione, pozamiatane, poszło do Rzymu i spokój. Mieliśmy swój epizodzik i na tym koniec. A ci, którzy patrzyli na synod jak na emanację diabła, pewnie dziś czują ulgę, że wreszcie mamy to z głowy…

Co nowego właściwie synod powiedział o Kościele w Polsce? Bo wiele z postulatów, obserwacji, wniosków przewija się od lat w różnych dyskusjach.

Nie wiem, czy to będzie nowe, ale dla mnie ważny i jednocześnie smutny wniosek to ten, że Kościół w Polsce jest dość bierny. Ta bierność często wyraża się w tym, że wielu katolikom jest wszystko jedno, jak w Kościele będzie. Druga smutna obserwacja to nasze słabe wyczulenie misyjne. Szczycimy się – i słusznie – że mamy misjonarzy ad gentes, obecnych na krańcach ziemi, ale misyjność dotyczy przecież nas wszystkich, a nie tylko niektórych, i każdego powinna dotykać bezpośrednio. Z tym chyba jest dość słabo. Trzecia synodalna obserwacja to ta, że bardzo ważna jest jakość tego, co robimy. W syntezie nie ma postulatów dotyczących wprowadzenia kapłaństwa kobiet, legalizacji związków jedno- płciowych czy zniesienia celibatu. Są za to postulaty, by Msza Święta była odprawiana godnie, spokojnie i w pięknej oprawie, by homilie miały związek z Biblią i żeby księża nie tylko wystawiali Najświętszy Sakrament, ale by go adorowali. Czasami mówimy: „Idę zrobić wystawienie”, a potem znikamy. A ludzie mówią: „A może by ksiądz z nami na adoracji został”. I to są rzeczy do zrobienia od razu. Tu nie trzeba czekać nie wiadomo na co.

W lekturze syntezy krajowej uderzające jest podkreślenie niemal na samym początku, że synod nie był doświadczeniem powszechnym, ale mniejszościowym.

Tak. Aktywnie w synod zaangażowała się garstka, maksymalnie 100 tys. osób. Papież Franciszek mówił przed synodem: nie zajmujcie się tylko tymi, którzy są w Kościele, ale idźcie na peryferie. To się prawie w ogóle nie udało. Może jedynie w internecie. Ale z drugiej strony ważne jest, że ci, którzy uczestniczyli w spotkaniach synodalnych, są w Kościele na co dzień. To głos ludzi, którzy naprawdę kochają Kościół, modlą się i mówią: mamy takie doświadczenie Kościoła; takie obawy, takie radości, takie nadzieje i takie oczekiwania. Synod był wydarzeniem bardzo niszowym, także dlatego, że nie zaangażowali się w niego księża, a w Kościele tak sklerykalizowanym jak w Polsce bez księdza niewiele da się zrobić. Ludzie świeccy zwykle oglądają się na księdza, patrzą, czy do danej sprawy jest zachęta z jego strony, czy sam bierze w tym udział, czy jest do tego zapalony, przekonany. Zasadniczo, jeśli chodzi o synod, tego księżowskiego zaangażowania nie było.

W syntezie zostało wprost powiedziane, że księża często ignorowali zachęty czy nawet „wyraźne prośby” do zaangażowania się w synod. To było wotum nieufności wobec papieża czy brak zaufania, że umiemy to zrobić?

To jedno z najważniejszych pytań, jakie sam sobie stawiam: z czego wynika dystans księży do synodu? Chcę wierzyć, że nie z lenistwa ani z negatywnego nastawienia do nauczania papieża Franciszka. Choć z drugiej strony coś mi się zdaje, że gdyby ten synod wymyślił św. Jan Paweł II czy Benedykt XVI, byłoby tu większe zaufanie i większe zaangażowanie.

A może przyczyna tego dystansu jest dużo prostsza: księża często nie mają doświadczenia szczerej rozmowy w Kościele o Kościele. Z biskupami, przełożonymi, ze świeckimi, między sobą.

Być może jest to jeden z najważniejszych powodów zdystansowania wobec synodu. Brak doświadczenia Kościoła synodalnego. Jeśli ksiądz nie ma doświadczenia Kościoła jako przestrzeni spotkania, rozmowy, przyjęcia, to jego zaangażowanie w synod będzie jak uczenie chińskiego przez kogoś, kto nigdy tego języka nawet nie słyszał. Niestety, synodalności, o jakiej mówi papież Franciszek, czyli takiej, której podstawą jest uczciwy dialog: ja słucham, ty słuchasz, dialog, w którym się spotykamy bez oceniania – takiej synodalności bardzo często w Kościele brakuje. W ciągu paru ostatnich miesięcy, od kiedy jestem w Katowicach, wiele razy spotkałem się z księżmi w dekanatach, co też traktuję jak spotkania synodalne, i na pytanie: czego wy chcecie od biskupa, słyszałem: żeby można było pogadać. To jest ich pierwsze pragnienie.

Deficyt rodzi popyt…

Jasne. Na pewno każdy z nas, biskupów, chciałby mieć jak najlepsze relacje zarówno z księżmi, jak i ze świeckimi. Każdego dnia spotykamy się przecież z wieloma różnymi ludźmi. Pewnie ważna jest tu jakość, a nie tylko fakt spotkania. Sam widzę, że to, że znajdę się z kimś w tym samym miejscu i w tym samym czasie, wcale jeszcze nie znaczy, że się z nim spotkałem. Przyjeżdżając na wizytację do parafii, mogę przecież posłuchać kwiecistych sprawozdań o tym, jak wszystko tam dobrze idzie, potem powiem, co chcę powiedzieć, pobłogosławię i odjadę… Było wtedy spotkanie czy nie? Na pewno żeśmy się zeszli, ale czyśmy się spotkali?

W syntezie przytaczacie zdanie jednej z uczestniczek synodu: „Kościół jest jak mieszkanie z osobnymi pokojami, które nie łączą się ze sobą nawet ścianami. W każdym z pokojów zgromadzone są różne grupy: młodzież, osoby niewierzące, księża, parafianie, biskup. Teoretycznie są razem, ale tak naprawdę – osobno. Pomiędzy nimi znajduje się zimny korytarz, na który nikt nie chce wyjść, bo boi się utraty ciepła swojego pokoju. W zimnym korytarzu również przebywają ludzie. Ponieważ nie mogą wejść do żadnego pokoju, zaczynają wychodzić z mieszkania”. Jest aż tak źle z Kościołem w Polsce?

Umieściliśmy ten obraz z nadzieją, że on dotknie i sprowokuje do rachunku sumienia. Mnie dotyka i prowokuje. Sam zobaczyłem, jak często wystarcząją mi te pokoje, pełne ludzi wzajemnie zadowolonych z własnego towarzystwa, i jak nie widzę tego przedpokoju i ludzi czujących się w mieszkaniu obco i w konsekwencji z niego wychodzących. To ciekawe, że rozmaite ruchy i wspólnoty bardzo słabo zaangażowały się w synod. Mają swoje życie, wszystko im jakoś gra i jest im dobrze. Ale ci, którzy są nigdzie, czyli w tym przedpokoju, często mówią: nie chcą nas tutaj. Wychodzimy.

Parę dni przed publikacją syntezy synodalnej ukazał się raport CBOS „Dlaczego Polacy odchodzą z Kościoła?”. Wybrzmiewa w nim mocno odpowiedź: bo nie mają potrzeby Boga. Może cały ten nasz synod był zupełnie obok tego, czym naprawdę żyją ludzie? W jaki sposób w synod miałyby zaangażować się osoby z tzw. peryferii, czego chciał papież, skoro dla wielu z nich problem Boga w ogóle nie istnieje?

Zarówno synteza synodalna, jak i synod w ogóle pokazują dokładnie ten sam problem. Takim osobom nie mogę powiedzieć: przyjdź do mnie. Nie przyjdą. To ja muszę do nich pójść i zapytać: co robisz, czym żyjesz, co jest dla ciebie ważne, jakie masz wartości, jakie priorytety, czego szukasz? Z badań CBOS płynie wniosek, że tym, co dzisiaj od wiary najbardziej odciąga, jest obojętność. To też bardzo wybrzmiało w synodzie. I to jest dużo większe wyzwanie dla Kościoła, niż byłby nim jakiś konkretny, problem albo brak, który by można w taki czy inny sposób wypełnić decyzjami administracyjnymi, karnymi, personalnymi. Obojętność to sytuacja, gdy mamy świetnie zastawiony stół, z najlepszymi potrawami, świetnych kelnerów, którzy z gracją podają te potrawy, a ktoś mówi: nie chcę. Nie mam apetytu. I co wtedy zrobisz?

W jednej z diecezji na północy kraju uczestnicy synodu alarmowali, że młodzieży praktycznie już nie ma w Kościele. W syntezie diecezjalnej zaś napisano, że towarzyszenie młodym w przygotowaniu do sakramentów przynosi pozytywne efekty… Jeśli synteza krajowa opiera się na materiałach z diecezji, a te okazały się różnej jakości, to czy na pewno otrzymaliśmy wiarygodną mapę drogi, jaką idzie Kościół w Polsce?

Nie przypuszczam, aby syntezy diecezjalne zostały przygotowane nieuczciwie. Synteza nie miała być raportem o stanie Kościoła diecezjalnego czy Kościoła w Polsce, a już na pewno nie miała być żadną ładną, ale sztuczną laurką. Miała być wiarygodnym opisem drogi, jaką wspólnie przeszli ci, którzy zdecydowali się zaangażować w synodalne prace. To droga pełna emocji, impresji, wrażeń, osobistych przeżyć, intymnych opowieści. I to przede wszystkim chcieliśmy wydobyć z danych, które otrzymaliśmy.

Trudno jednak wydobyć autentyczne przeżycia uczestników drogi, jeśli oni sami nie zawsze odnajdywali w syntezie diecezjalnej to, co naprawdę przeżyli. Stąd pytanie, czy synteza krajowa spełni swoją funkcję.

Może być tak, że ktoś czytając syntezę, wprost nie znalazł tam swojego głosu, ale czy to znaczy, że synteza została napisana nie fair? Być może był to głos na tle innych szczególnie odosobniony. Ważne jest i to, że wnioski z syntez diecezjalnych zasadniczo okazały się zbieżne, co też jest jakimś dowodem na to, że zostały zrobione uczciwie, bo przecież nikt się nie umawiał w Polsce, o czym będziemy pisać, a o czym nie. Nie mam wątpliwości, że synteza krajowa jest wiarygodna. I nie mówię tego tylko dlatego, że jestem pewien uczciwości tych, którzy ją tworzyli, ale także dlatego, że sam uczestniczyłem w spotkaniach synodalnych i to w różnych miejscach – najpierw w diecezji ełckiej, później w katowickiej – i wiem, że właśnie o tym ludzie tam mówili. O zdecydowanej większości zdań, które znalazły się w syntezie krajowej, mogę także powiedzieć: tak, to są też moje zdania, moje przeżycia, moje emocje. Ja też tak widzę Kościół. Mam więc do tego tekstu pełne zaufanie.

Grozi nam, że nie przepracujemy tego synodu?

Boję się tego bardzo! Tego, że po chwilowym medialnym poruszeniu będzie cisza albo że będziemy tylko czekać na to, co z tym wszystkim zrobi teraz Watykan. A przecież pierwsze syntezy powstały w parafiach i byłoby super, żeby to tam teraz nastąpił ciąg dalszy, bez czekania, aż biskupi czy papież coś postanowią. Byłoby dobrze, gdyby proboszczowie powiedzieli: zyskaliśmy dobre doświadczenie, spotkaliśmy się, idźmy więc dalej. Przełóżmy to na bardzo konkretne działania i zmiany. Jednym z celów synodu było ożywienie istniejących już w Kościele struktur synodalnych, czyli np. rozmaitych rad. Jeśli w parafii był zespół synodalny i jeśli zadziałał dobrze, to może to być zaczątek normalnej rady duszpasterskiej czy ekonomicznej. Przecież w zespołach synodalnych byli ludzie, którzy mieli odwagę szczerze i uczciwie podzielić się tym, co widzą, co ich boli, a co cieszy. To skarb. To gotowa rada parafialna. W syntezie jest też postulat stworzenia ruchu synodalnego – by te zespoły przekształcić w coś trwałego. Cenny pomysł. Najgorsza sytuacja będzie wtedy, gdy synod zostanie potraktowany jako zadanie, które odfajkowaliśmy i mamy je z głowy.

W syntezie z archidiecezji katowickiej jest mowa o frustracji wiernych, o „Kościele bezradnym”, „dotkniętym szokiem zmian”, przypominającym bardziej „źle zarządzaną instytucję niż wspólnotę prowadzoną przez wyrazistych pasterzy”. Inne określenia, choć równie mocne, pojawiają się także w pozostałych nieugrzecznionych syntezach. Rozmawiamy w dniu, w którym w liturgii słyszymy o Kościele jako o Oblubienicy, o Mieście Świętym… Te opisy synodalne tak mocno odbiegają od obrazów z Apokalipsy, że trudno nie postawić pytania: naprawdę jest z nami aż tak źle?

Bardzo dobrze świadczy o uczestnikach spotkań synodalnych to, że byli w stanie podzielić się osobistym doświadczeniem Kościoła, opisanym w tak dobitnych i poruszających sformułowaniach. Takiego Kościoła doświadczają. I to trzeba usłyszeć, przyjąć i poważnie potraktować. Pocieszające i pewne jest to, że Chrystus kocha swoją Oblubienicę niezależnie od tego, w jakim ona jest stanie, i nigdy nie poskąpi potrzebnych jej łask. Ważne także, by każdy sobie uświadomił, że w jakimś stopniu to od niego zależy, czy ten Kościół będzie coraz bardziej bezradny, czy coraz piękniejszy, taki, który będzie mógł zachęcić, a nawet zachwycić tych, którzy teraz są do niego jakoś zdystansowani.

„Zbierzmy się do kupy” – mówił Ksiądz Arcybiskup do księży w katowickiej archikatedrze w lutym tego roku. Jak zrealizować synod w całej Polsce i jak „zebrać się do kupy”, jeśli struktury w wielu diecezjach, w których działają księża, nadal będą chore, bez zdrowych i uczciwych relacji?

Tkajmy relacje. Nie bójmy się okazać sobie w Kościele miłości. To oznacza także umiejętność mówienia prawdy. Z szacunkiem i troską. Świeccy i duchowni. To byłoby ukonkretnienie synodalności, realizacja Kościoła, który jest wspólnotą, w którym mnie zależy na tobie, a tobie na mnie. Bądźmy razem, a nie obok siebie. Na cmentarzu nieboszczycy leżą obok siebie, blisko, ale przecież nie mają ze sobą żadnej relacji i żadnej więzi. To zimne trupy. Kościół, który by nie miał więzi, byłby jak cmentarz. Niby blisko – ta sama świątynia, ta sama kościelna ławka, ale jakby cmentarz… •

Abp Adrian Galbas

(ur. 26 stycznia 1968 r., w Bytomiu) pallotyn, doktor teologii duchowości, biskup pomocniczy ełcki w latach 2020–2021, arcybiskup koadiutor katowicki od 2021 r., od 5 lutego 2022 r. wikariusz generalny archidiecezji.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.