Kamyki znad morza

Agata Puścikowska

|

GN 34/2022

publikacja 25.08.2022 10:17

Niewątpliwa perła na mapie kraju. Aby jednak ją odkryć, trzeba przebić się przez mur parawanów i chińskiego badziewia.

Latarnia morska w Rozewiu to prawdziwa atrakcja turystyczna – zarówno dla małych, jak i dużych. Latarnia morska w Rozewiu to prawdziwa atrakcja turystyczna – zarówno dla małych, jak i dużych.
HENRYK PRZONDZIONO /foto gość

Polskie Pomorze, od Zachodniego, przez Gdańskie, aż do Powiśla, to ponad 800 km tuż przy linii brzegowej Bałtyku. Ale to również miejsca położone wiele kilometrów w głąb lądu. Krajobrazy, przyroda, bogactwo kultury, sztuki i ludzie kochający swoje małe ojczyzny. To arcykolorowa i bogata mozaika. Przyjrzyjmy się kilku „kamykom” z Pomorza Gdańskiego, by poznać ten region. I być może wyruszyć, nie tylko w wakacje, na tereny rześkie jak morska bryza i zielono-szafirowe jak kaszubskie jeziora i lasy. Oto kilka kolorowych pocztówek z nieoczywistego Pomorza.

Rybak współczesny

Jastarnia, Półwysep Helski. Pierwsze ślady człowieka sięgają tu I wieku przed Chr. W źródłach pisanych miejscowość pojawia się natomiast w XIV wieku, a w XVIII wieku działała tu szkoła i stała pierwsza kapliczka. W tym czasie w osadzie mieszkali przodkowie Pawła Kohnkego, rybaka. – Nasze nazwisko dominuje w Jastarni. Ja, jak ojciec, dziadek, stryjowie i wujowie, jestem rybakiem. Szkołę skończyłem i wypłynąłem na morze, bo to moje miejsce i mój świat – opowiada pan Paweł. – To jest ciężka robota, wymagająca. Jednak nie wyobrażam sobie innego życia. Kocham morze, fale, nasz Bałtyk, „małe morze” – jak mówimy tu na Zatokę Pucką.

Latem, jak większość rybaków jastarnickich (których coraz mniej na Helu), pan Paweł… nie wypływa na połowy. Trwają okresy ochronne śledzia, szprota, łososia, a dorsza polscy rybacy nie mogą łowić już trzeci rok. Przepisy unijne. – Zimą używam kutra, który służył mojemu ojcu i dziadkowi. To Jas-74. Latem pływam jedynie łódką, rekreacyjnie. Z rodziną i letnikami podróżujemy po zatoce. Namiastka dawnych czasów – mówi szczerze pan Paweł.

W jego domu znajduje się sporo pamiątek po dawnym życiu jastarnickich, rybackich rodzin: stuletnie wiosło, pływaki do podnoszenia sieci, zdjęcia przechowywane jak największe skarby. I fotografie wielkich tłustych łososi. Półwysep Helski, jak mało które miejsce, kojarzy się z rybami. Świeżymi, prosto z kutra, których… latem niemal nie uświadczysz. – Teraz, jeśli nawet uda się złowić łososia, to jest on mały lub nadgryziony przez foki. Kiedyś wyławiało się takie, które ważyły ponad 20 kg. Jadło się u nas zresztą prosto i smacznie. W piątek zawsze były ryby, bo jastarnicy, Kaszubi, to ludzie religijni, wierni tradycji. Mama zawsze robiła albo śledzie smażone – świeżutkie, kiedy ojciec z morza przywiózł, albo w zalewie octowej. Ryby się smażyło, wkładało z przyprawami do octu i za dzień, dwa było wspaniałe jedzenie. Popularne były też klops z dorsza i zupa marynarska. W zasadzie robi się ją podobnie jak tradycyjny rosół, tyle że wywar gotujemy na rybach, a nie na mięsie.

Śledzie i łososie dawniej się wędziło – niemal każdy gospodarz miał niewielką wędzarnię przy domu. A jeszcze wcześniej, gdy nie było lodówek, jadało się ryby solone z kamionki. Te zasolone w specjalnych garnkach opiekało się następnie na „węgliszkach”, które przypominały nieco dzisiejszy grill. – Ale to było smaczne! – uśmiecha się pan Paweł. – Kawałek słonej ryby przemywało się, przypiekało i zagryzało… chlebem z dżemem albo drożdżówką. Ja sam wędzę, bo mam wędzarenkę. Jednak tylko zimą, gdy uda mi się złowić większe szproty. Latem od czasu do czasu proszę kolegę, by mi ułowił flądrę, bo ma pozwolenie na łowienie. Takie to dziwne czasy, że jastarnicki rybak, żeby zjeść kaszubską kolację, nie może po prostu pójść w morze.

Czy zatem turysta nad polskim morzem ma szansę latem zjeść rybę prosto z kutra z porannego połowu? Wyłącznie jeśli ma się sporo szczęścia lub przyjeżdża od kilkudziesięciu lat do znajomego rybaka na kwaterę.

Jastarnicka rodzina Mużów również trudni się do pokoleń rybołówstwem. I ze względu na ograniczenia połowów musiała przekwalifikować się na letni czas. – Nasz kuter o nazwie „Magdalena” w wakacje staje się wycieczkowcem. Pływamy z synami, wozimy turystów kilka razy dziennie do miasta Hel i z powrotem – mówi senior rodu Edward Muża. A Barbara Muża dodaje: – Co roku w ostatni weekend lipca zapraszamy na nieco inną atrakcję – duchową. Jesteśmy współorganizatorami Kaszubskiego Festynu Ewangelizacyjnego przy naszym molo. Jest czas na granie, śpiewanie, poczęstunek, zabawę dla całych rodzin. I na modlitwę mieszkańców miasta oraz turystów. Kaszubi są religijni, a nawet chcą dawać świadectwo przyjezdnym. Słowa: Më trzimómë z Bògã to nie reklamowe hasło, lecz nasze życie.

Chałupy welcome

Chałupy na Półwyspie Helskim. Starszym kojarzą się z przebojem Wodeckiego i naturystami, młodszym – z windsurfingiem, kitesurfingiem, bo miejscowość jest polską stolicą tych sportów. Historię i współczesność tego miejsca zna inż. Aleksander Celarek, szkutnik. – Moi rodzice pochodzili stąd. Ja natomiast ze względu na zawirowania historyczne urodziłem się we Wrocławiu, ale wróciłem do Chałup jako mały chłopiec. Od młodości uprawiałem żeglarstwo, pracowałem też w związkowym warsztacie żaglomistrzowsko-szkutniczym, by następnie założyć własny taki zakład – opisuje. W zakładzie pana Aleksandra powstają cuda: drewniane łodzie, przeróżne żagle, firma zajmuje się też takielunkiem (olinowaniem) dużych żaglowców. O panu Aleksandrze miejscowi mówią „legenda tradycyjnego szkutnictwa na Pomorzu”. Budował kaszubskie łodzie rybackie, 16-metrowy statek wikingów, a nawet… replikę łodzi św. Wojciecha. Mało kto wie, że to pan Aleksander zainicjował słynną, pływającą nieprzerwanie od 1981 roku Pielgrzymkę Rybaków do Pucka. – Podróżowałem po świecie, sporo widziałem. Po rejsie do Brazylii wpadłem na pomysł, by zainicjować u nas pielgrzymkę rybaków podobną do tamtejszej. Najpierw chciałem, byśmy pływali do Matki Bożej Swarzewskiej. Jednak ksiądz z Kuźnicy zauważył, że do Swarzewa chodzą pielgrzymki piesze – i niech tak zostanie. My płyńmy na Piotra i Pawła do Pucka!

Pierwszą pielgrzymkę udało się zorganizować tuż przed wybuchem stanu wojennego. – Tłumaczyliśmy ówczesnym władzom, że „restaurujemy dawną pielgrzymkę, której zakazał Bismarck”. Wydali pozwolenie – uśmiecha się pan Aleksander. – To nie była do końca prawda. Po prostu w XIX wieku półwysep był odcięty od lądu, więc np. na bierzmowanie do Pucka trzeba było płynąć łodziami. Nie były to pielgrzymki, tylko ówczesny sposób podróżowania.

W najpomyślnejszych latach z Chałup, Kuźnicy i Jastarni na odpust ku czci świętych Piotra i Pawła wypływało nawet 50 łodzi. Obecnie pływa około 20 jednostek.

Zaślubiny z morzem

Jest też pocztówka z Władysławowa – miasta portowego, leżącego tuż przy wjeździe na Półwysep Helski. Początki miejscowości o nazwie Vela Ves – Wielka Wieś sięgają XII wieku. W XVII wieku Władysław IV, pojąwszy wagę militarną i gospodarczą tego miejsca, zadecydował o budowie fortu oraz portu. – Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości gen. Józef Haller, wielki czciciel Maryi, zaślubił Polskę z morzem zarówno we Władysławowie, jak i w Pucku – opowiada ks. Marek Jarząbek TChR, proboszcz parafii Wniebowzięcia NMP we Władysławowie i współautor książki „Nordowi Kaszebi trzimają z Boga”. – Niedługo później jego oficerowie i on sam osiedlili się niedaleko naszej parafii, i tak powstała dzielnica Hallerówka. Już wtedy do miejscowości liczącej nieco ponad 600 mieszkańców przyjeżdżało wielu turystów. To głównie dla nich w latach 30. ubiegłego wieku powstała murowana kaplica, bo rybacy na uroczystości religijne najchętniej jeździli do Swarzewa. Nasza świątynia rozbudowana została pod koniec lat 50.

Do władysławowskiego kościoła przyjeżdżają w wakacje wierni z całej Polski. Co ciekawe, ten stosunkowo młody kościół został w 1987 roku wpisany do rejestru zabytków. Decyzję tę podjęto ze względu na zastosowanie w budowie nietypowych rozwiązań konstrukcyjnych oraz harmonijne połączenie neogotyckiej kaplicy z modernistyczną, współczesną nawą główną. Latem w parafii organizowane są liczne koncerty i festyny. A po niemal każdej Mszy św. do przykościelnej lodziarni ustawiają się długie kolejki. – Bo my tu, na Kaszubach, oferujemy coś dla duszy i dla ciała. Nasze lody są prawdopodobnie najlepszymi w okolicy – uśmiecha się proboszcz. Faktycznie, pyszne.

Dla ducha

Droga Władysławowo–Żarnowiec, przepięknie położona nad brzegiem morza. Tu znajduje się najdalej wysunięty na północ punkt Polski. Tu można zwiedzić też stare latarnie morskie w Jastrzębiej Górze. A w Żarnowcu czas na ucztę duchową: zwiedzanie skarbca, gotyckiej piwnicy, krużganków, pocysterskiego kościoła. I wizytę u sióstr benedyktynek. – Przyjeżdżają do nas pielgrzymi i turyści, którzy są zmęczeni rytmem dnia codziennego, pracą, chcący odpocząć od plaży i harmidru miejscowości turystycznych położonych nad Bałtykiem – mówi benedyktynka s. Weronika, pokazując skarby Żarnowca: bezcenne manuskrypty, rzeźby, ornaty. – Organizujemy też rekolekcje, na które przyjeżdżają ludzie z całej Polski.

Czyli jeśli się chce, można połączyć plażowanie z modlitwą. Żeby natomiast odetchnąć tradycją i historią, warto wybrać się do oddalonego od Żarnowca o kilkanaście kilometrów Nadola. Miejscowość nad Jeziorem Żarnowieckim szczyci się przepięknym kaszubskim skansenem – a w nim zobaczymy zagrody gburską (zamożnych chłopów) i rybacką. Można też zajrzeć do chaty z XIX wieku z oryginalnymi sprzętami. Zrekonstruowano również tradycyjną zagrodę rybacką z sieciarnią nad brzegiem jeziora oraz remizę.

A co zrobić, by zobaczyć, jak współcześnie żyją mieszkańcy pomorskich wsi i Kaszub? Czy jest to w ogóle możliwe? Jak najbardziej! Wystarczy na nocleg wybrać gospodarstwo agroturystyczne. Gospodarze szanują tradycję, kochają swój region. I doskonale gotują!

Anna Król jest sołtysem Kożyczkowa – uroczej wsi położonej 40 km na zachód od Gdańska, wśród lasów Kaszubskiego Parku Narodowego. Prowadzi gospodarstwo agroturystyczne Pod Lipą i jest prezeską Koła Gospodyń Wiejskich. – U nas turysta wypocznie, bo powietrze czyste, cisza. I można dotknąć naszych tradycji, zwyczajów, kultury – mówi sołtys, która wraz z paniami z KGW od początku sierpnia każdego roku przygotowuje tradycyjny wieniec dożynkowy. – Nad takim wieńcem pracuje nawet 19 osób. Samo przygotowywanie zboża trwa cztery dni. Potem wyplatanie, obkładanie pęczkami z ziół i kwiatów. A na koniec do wieńca wkładamy piękne kwiaty, owoce i chleb, nasze lokalne skarby.

Właśnie – chleb. O ten najlepszy, bo na zakwasie, z dobrej mąki i bez chemii, teraz już trudno. A na Kaszubach pieką go niektóre gospodynie, choć także lokalne piekarnie oferują świetne wypieki: z 70 proc. mąki żytniej, 30 proc. tzw. chlebówki, rzecz jasna na zakwasie. Lokalnym przysmakiem jest też chleb kartoflany – z dodatkiem utłuczonych ziemniaków.

Rafał No- wakowski, bloger, dziennikarz, i znany krytyk kulinarny, jest pasjonatem kuchni kaszubskiej i historii. By poznawać prastare smaki i zapachy, przemierza miasteczka i wsie, wynajduje stare przepisy, dociera do gospodyń. Jak zapewnia, nadal można posmakować prawdy o Pomorzu. – Z poznaniem Pomorza jest jak z poznaniem tutejszej prawdziwej kuchni kaszubskiej. Żeby odnaleźć oryginalne smaki, zapachy, trzeba zjechać z głównych dróg. Jeśli pojedziemy drogami mniej uczęszczanymi, mniej oczywistymi – posmakujemy zarówno najlepszej rybnej zupy, jak i dotkniemy kultury, sztuki, duchowości tych miejsc. Tutejsze gospodynie potrafią ugościć po dawnemu, ponadto wskazać piękne kościółki, zachęcić do pieszych wędrówek. Muszą jednak czuć, że przybysz, turysta, szanuje ich region, chce go posmakować i być może… wrócić za rok – tłumaczy.

Aby odkrywać nieoczywiste morze, ale też jeziora, może warto wybrać się nie tylko w wakacje? •

Zupa rybna pana Rafała

(oryginał pochodzi z XIX-wiecznych kaszubskich książek kucharskich) Gotujemy „smak” na warzywach, z dodatkiem listka bobkowego. Studzimy. Następnie wykładamy do wywaru rybę pokrojoną na części. Rybę trzeba gotować tyle, ile zajmuje odmówienie „Zdrowaś, Maryjo”. Jeśli ryba jest grubsza – powinna się gotować przez dwie zdrowaśki. Najlepszy będzie węgorz, ale może być też inna świeża ryba słodko- lub słonowodna. Oddzielnie, najlepiej w łupinach, trzeba ugotować bulwy, czyli ziemniaki. Zupę można doprawić solą i pieprzem, zakwasić sokiem z cytryny, dodać dużo świeżego koperku.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.